1/35 M3 Lee – Early Production
Interior Kit
MiniArt – 35206
Można z czystym sumieniem powiedzieć “ojciec M4”, czyli M3 Lee. Szkaradny i pokraczny, ale w swej szpetocie – stwierdzę przewrotnie – nawet ładny i ciekawy. Ciekawy z pewnością również z modelarskiego punktu widzenia; nie jakiś prosty klocek, tylko pojazd z potencjałem do fajnego pomalowania. Sama machina była w swoim układzie konstrukcyjnym dość nietypowa: z uzbrojeniem głównym w kazamacie i przeciwpancerną trzydziestkąsiódemką w wieży. Ciekawostką było również zastosowanie do napędu silnika lotniczego w układzie gwiazdowym. Niestety, nietypowa konstrukcja nie spowodowała oszałamiającej kariery bojowej Generała i wraz z wyprodukowaniem odpowiedniej ilości czołgów M4 Sherman był on stopniowo wycofywany z jednostek pierwszoliniowych. W czasie Drugiej Wojny Światowej praktycznie nie został użyty w walkach na starym kontynencie, przynajmniej ja o tym nie wiem. Wyjątek tutaj stanowi front wschodni, gdzie jak dobrze pamiętamy, Wuj Sam wysłał dużo, a nawet bardzo dużo sprzętu na mocy Leand-Lease Act. W ten sposób w ręce sowieckich tankistów dostało się również około 1400 M3. Zatem po latach posuchy (nie licząc modeli Takoma), czas na porządną miniaturę amerykańskiego wozu. Miniart chyba w ramach oddechu od rosyjskich wehikułów zaserwował nam w tym roku serię paru wersji tejże machiny, a ja w ramach swojego oddechu od Sowietów postanowiłem się przyjrzeć z bliska i zbudować ten właśnie model. Tak więc dostałem w swoje ręce słusznych rozmiarów pudełko, naturalnie ozdobione atrakcyjnym boxartem z machiną wymalowaną cyrylicą, czyli wóz od przyjaciół zza wielkiej wody w służbie u niedźwiedzia. Otwieram je i…. zaskoczenia nie ma, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Ponieważ mamy tutaj do czynienia z modelem zawierającym również kompletne wnętrze, opakowanie jest wypełnione po brzegi ramkami. Oprócz plastikowych wyprasek znajdujemy również blaszkę fototrawioną, arkusik kalkomanii i typową dla tego producenta instrukcję budowy. O ile instrukcja, kalki i blaszka są jak zawsze świetne i na poziomie znanym od dłuższego czasu, o tyle główny komponent, czyli plastik, według mnie uległ poprawie – chodzi o jakość tworzywa i praktycznie brak nadlewek, które u Miniarta występowały w formie cienkich błon. Znalazłem je tylko w jednym miejscu. Generalnie po wstępnych oględzinach jestem bardzo zadowolony z jakości tego wyrobu. Można śmiało stwierdzić, że do opracowania tegoż Ukraińcy się przyłożyli, nie tylko zresztą tego. Tak wygląda pudełko po otwarciu…
…i wyłuskaniu części na biurko.
Wszystkich ramek jest 59 plus jedna przeźroczysta. Zaczynamy ich przegląd.
A
B
C
Fa, Fb, Fc połączone razem.
Gc
Da x2
Lb
Ed x6
Ea x4
Ga
Jb
Jc
Le
Kd
Ld x2
Dh x2
Db x2
Dn x2
Dc
Eh x6
Eg x6
Y x14
La
M-94, czyli blaszka fotorawiona.
Kalkomanie.
Strona tytułowa instrukcji.
W pudełku nie znajdziemy wanny czy też góry kadłuba jako całych elementów. Każda płyta jest osobną częścią i z pojedynczych właśnie elementów bryłę kadłuba musimy sobie posklejać. Jednak nie ma się co bać takiego rozwiązania, gdyż wszystko powinno do siebie pasować – przerabiałem to między innymi podczas budowy BMR-1. Oczywiście należy zaopatrzyć się w dużo cierpliwości podczas całego procesu składania tego i innych modeli Miniartu. Niecierpliwym odradzam – to nie są plastikowe zabaweczki na dwa wieczory. Jeżeli chodzi o jakość i detale, dla mnie to światowa czołówka. Nasi wschodni sąsiedzi równie pieczołowicie odtworzyli elementy zewnętrzne, jak i wewnętrzne – także obustronnie detale kadłuba.
Również faktura – w tym przypadku opancerzenia transmisji – prezentuje się ciekawie. Są nawet oznaczenia fabryczne odlewów.
Instalacji i przewodów nie będę w swojej miniaturze wymieniał na druciane – po prostu te odlane na poszczególnych elementach prezentują się bardzo ładnie.
Powyżej była podłoga przedziału napędowego wewnątrz – poniżej na zewnątrz.
Przeglądając poszczególne ramki nie sposób się do czegoś przyczepić…
…aż do chwili gdy oglądamy naboje do 37-milimetrowej armaty – są fatalne ze względu na bardzo duże przesunięcie formy. Tym większy kłopot sprawia ta ułomność, iż naboje odlane są razem ze stelażem montowanym w koszu wieży. Oj, ciężko będzie to doprowadzić do kultury. Na pocieszenie można dodać, że zamontowane naboje będą słabo widoczne w gąszczu innych części.
Tak więc żeby zatrzeć niezbyt korzystne wrażenie z oglądania nabojów, czas na mocniejsze punkty amerykańskiego generała. Najpierw silnik. Jak już wspominałem, konstrukcja typowo lotnicza. Odwzorowany został w piękny sposób i składa się z kilkunastu podzespołów, co oczywiście bardzo ułatwi malowanie. Detale są ostre i bardzo czytelne i myślę, że po odpowiednim pokryciu ich tak farbami i różnej maści siuwaksami powinny prezentować się okazale.
Wózki jezdne – rozczłonkowane, jak przystało na Miniart, maksymalnie jak się dało. Na korpusach odwzorowano oznaczenia fabryczne.
Uzupełnieniem wózków są bardzo ładne koła jezdne. Na gumach oczywiście mamy napisy producenta.
Koła napędowe bez zarzutów – tam, gdzie w oryginale były śruby, tam i w skali możemy je dostrzec jako śruby, a nie okrągłe wypustki.
Natomiast na kołach napinających, jako jedynych elementach, dopatrzyłem się nadlewek, o których na początku wspominałem. Oczywiście ich usunięcie jest banalne i nie powinno nastręczać żadnych problemów.
Pozostałe drobne i te najdrobniejsze części, typowo dla ukraińskiego producenta, są wykonane przyzwoicie.
Kolejnym mocnym punktem programu jest wieża armaty mniejszego kalibru – przypominam – główne uzbrojenie wpakowano do kazamaty. Faktura odlewu jest nie za mocna, nie za słaba. Stwierdzam, że w sam raz. Tutaj również, jak w przypadku innych elementów odlewanych, są naniesione oznaczenia producenta.
Nie zaniedbano także wnętrza.
Jest też kosz.
I wieżyczka dowódcy, w której konstruktorzy pierwowzoru upchnęli jeszcze Browninga M1919 kal.7,62mm.
Same Browningi wyglądają średnio. Przydałoby się wymienić lufy.
Pociesza fakt, że nie trzeba nawiercać wylotów.
Jest jeszcze miniaturka pistoletu maszynowego załogantów, w tym przypadku Tommyguna, czyli bardzo popularnego nie tylko w wojskowych kręgach rozpylacza. Wygląda przyzwoicie, aczkolwiek bez wodotrysków. Widać przesunięcie formy.
Magazynki odlane są razem ze stelażem, i o dziwo, wyglądają lepiej niż sama pukawka.
Zanim przejdę do traków jeszcze parę zdjęć tego, co znajdziemy na wypraskach.
I tylna płyta pancerna wieńcząca przegląd ramek z jasnoszarego tworzywa. Zaraz, zaraz jeszcze gąsienice, ale za moment.
W zestawie otrzymujemy gąsienice typu T41, które możemy wykonać jako ruchome. Każde z ogniw składa się z czterech elementów i z tego, co wywnioskowałem dokładnie je oglądając, sam montaż powinien być prosty. Lwią częścią pracy nad trakami będzie powycinanie i obróbka poszczególnych składowych.
Rameczka z tworzywa przeźroczystego zawiera oczywiście detale, które w tym dużym czołgu wykonane były w większości ze szkła. Uwag brak.
A na fototrawionce znajdziemy minimum części, które każdy obecnie szanujący się producent naszych zabawek by umieścił ze względu na brak możliwości uczciwego odwzorowania w plastiku takich detali jak chociażby siatki.
Na zakończenie słów kilka o malowaniach i instrukcji. Sam proces budowy przedstawiony został, jak w każdym innym modelu Miniartu, bardzo czytelnie. Rysunki są przejrzyste, więc po chwilowym oczopląsie i spokojnym zagłębieniu się w książeczkę, wszystko staje się zrozumiałe i proste.
Zestawienie zawartości zestawu.
I ostatnia strona będąca swoistą reklamą produktów, które możemy użyć do wzbogacenia naszej miniatury. W tym przypadku żołnierzy – zarówno amerykańskich, sowieckich, jak i teutońskich – w zestawie są bowiem dwa germańskie malowania jankeskiego generała.
A tych malowań jest w sumie osiem. Wszystko zielono, olivedrabowo. No może z wyjątkiem niemieckiego zimowego – ale i tak jako bazę damy zieleń. Wyliczając, mamy dwa amerykańskie, oba z kontynentu za wielką wodą, jedno kanadyjskie – tym razem z wyspy za wąskim kanałem, trzy sowieckie, z których na pewno jedno wykorzystam, i dwa z namalowanymi krzyżami. Do kolorowania producent sugeruje sześciu wytwórców chemii stosowanej przez nas, modelarzy. O samych kalkomaniach serwowanych przez Ukraińców już niejednokrotnie wyrażałem się w samych superlatywach, a z tego co widzę, poziom z pewnością nie spadł. Chociaż i tak wszystko wyjdzie w praniu.
Model M3Lee wczesnej serii produkcyjnej w wydaniu Miniartu powinien zadowolić wszystkich miłośników amerykańskich konstrukcji w służbie Aresa. Mi przypadł do gustu, chociaż wolę bardziej siermiężne konstrukcje spod znaku sierpa i młota. Czas zatem wyjąć narzędzia i kleje.
Rafał Buber Kubić
P.S. Równolegle na rynku pojawił się również miniaturowy M3 Grant, którego szczegółowy opis znajdziecie również na tej stronie
w recenzji przyczepić sie mogę tylko do jednego detalu- w narodzie wciąż istnieje blednę pojęcie o wschodnim alfabecie. utarło się mówić o cyrylicy co jest błędem- obowiązywała ona w piśmiennictwie ruskim (a potem rosyjskim) do reformy cara Piotra Wielkiego, gdzie została zastąpiona grażdanką, która obowiązuje po dziś dzień.
No więc właśnie zawahałem się, czy redagować – ale właśnie dlatego, że termin ‘grażdanka’ mało komu z czymkolwiek sie kojarzy uznałem, że zostawię tak, jak napisał to Rafał, czyli nieszczęsną cyrylicę.