1/144 Parseval-Sigsfeld
German “Drachen” Observation Balloon
Pig Models – 144-003
Budowa
Gdy tylko się dowiedziałem o tym, że gdzieś na Tajwanie ktoś uznał, że świetnym pomysłem będzie zrobienie modelu plastikowego latającej parówy, nie posiadałem się z radości, bowiem balony obserwacyjne są moim zdaniem komicznie zabawne. Wystarczy spojrzeć na historyczne zdjęcia z frontu z okresu WWI. Wyglądają one tam trochę tak, jakby na środek ostrej jatki wjechał konwój cyrkowy ze swoimi dziwactwami.
Osobiście zdecydowanie bardziej chciałbym kleić ciut późniejszą konstrukcję, o odrobinę mniej fallicznym kształcie, ale jest to nisza, w której nie ma miejsca na wybrzydzanie. Podczas budowy często docierały do mnie informacje, że jest to w sumie ciekawy temat, tylko skala dla dziwnych ludzi. Tylko, że ten model nawet w tej skali jest ogromny (16 cm długości i prawie 6 szerokości). W 1/72 przypominałby pofalowaną… rurę kanalizacyjną.
Tyle mojego zrzędzenia, przejdźmy do modelu. Jak już mój imiennik i właściciel tego portalu wspomniał w recenzji, model nie jest zbyt bogaty w ilość elementów, bo składa się z dwóch połówek balona, małej wypraski ze statecznikami i koszykiem oraz całkiem sporej blachy z olinowaniem. “Szybki projekt” – pomyślałem. Ta myśl była ze mną w momencie, kiedy pierwszy raz otworzyłem pudełko z modelem. Po niespełna 5 minutach powstało to zdjęcie:
Zanim postanowiłem skleić dwie połówki balona ze sobą, zdecydowałem się na drobne poprawienie pracy producenta, które polegało na “odetkaniu wlotów”.
Może wygląda to niewinnie, ale nie do końca tak było, ponieważ kadłub jest wykonany z tak grubego plastiku, że spokojnie można by nim zabić.
Dlatego w tych chwilach warto mieć ze sobą odpowiednie narzęcia, jak np. miniszlifiera Proxxona.
Po tych, stosunkowo prostych zabiegach, powinienem powoli przechodzić do etapu malowania, ale tak się nie stało, ponieważ po sklejeniu połówek ze sobą zauważyłem, że nie schodzą się one idealnie, a na dodatek bryła dziwnie się wypłaszcza na środku.
Szybka weryfikacja zdjęć historycznych pozwoliła jednoznacznie stwierdzić, że takie zjawisko na dmuchanej szmacie występować nie powinno, dlatego przystąpiłem do prac naprawczych z użyciem cyjanoakrylu i aktywatora.
Szybko się zorientowałem, że owe wypłaszczenie występuje także po drugiej stronie, “na ogonie”.
Z racji tego, że wcięcia te były dosyć głębokie, ilość CA potrzebna do zalania tego była spora. Można tutaj było dodać do kleju sody oczyszczonej, ale nie przewidziałem takich komplikacji na wstępnym etapie budowy i po prostu nie miałem jej pod ręką. W każdym razie, o ile rzadko używam do modeli plastikowych papieru ściernego z Obi o gradacji 360 “na klocku”, to tym razem nie miałem najmniejszych wyrzutów sumienia, żeby to uczynić.
Po zgrubnej obróbce, do szlifowania zakamarków przydała się ostrzejsza strona tzw. “Markowego Agtomowego Pilnika”, czyli pilnika, który sklep modelarski Agtom z Krakowa konfekcjonuje jako swój markowy gadget.
Oczywiście szybko okazało się, że jeden raz nie wystarczy…
Kiedy przód i tył były zgrubnie obrobione, pora przyszła na spód, który na pierwszy rzut oka nie wymagał drastycznych działań.
I góra, która, jeżeli przyjrzymy się refleksom świetlnym, nie wróżyła niczego przyjemnego na przyszłość, ale na tym etapie uznałem, że to tylko gra cieni.
W celu zweryfikowania moich obaw, przypuszczeń i domysłów zdecydowałem się na punktową aplikację jasnego podkładu Bilmodel Makers i zanim doniosłem jeszcze model pod studio foto, już parę rzeczy doszlifowałem.
Poza oczywistymi miejscami (czyli przodem i tyłem), ta próba pozwoliła ujawnić nadlewki po łączeniu połówek na “kiszce pomocniczej”, która tak naprawę pełniła rolę statecznika. Nadlewki usunąłem wstępnie skrobakiem Trumpetera.
Przyszedł czas na drugi etap weryfikacji, czy model jest gotowy do malowania. Tym razem warstwa podkładu objęła większy obszar i konieczne było przejście na bardziej humanitarne narzędzia ścierne.
Tak wyglądała góra po polerce:
Przy okazji szlifowania zająłem się koszykiem, który również do perfekcyjnie pasujących nie należał.
Skuszony myślą, że właśnie zaczyna się najciekawszy etap budowy, czyli malowanie, postanowiłem testowo położyć tym razem obfitą warstwę Bilmodela w celu eliminacji ew. mikrorys.
Niestety podkład ujawnił kolejne problemy tej bryły, które chyba najlepiej obrazuje to zdjęcie:
Eliminacja wgłębień na wypukłej w dwóch wymiarach bryle poprzez szlifowanie nie należy do rzeczy prostych, dlatego w tym wypadku zdecydowałem się zalać wszystkie wgłębienia płynną szpachlówką…
… a następnie usunąć jej nadmiar wacikiem bezpyłowym zwilżonym w lacquer thinnerze.
Ze względu na to, że za pierwszym razem miejscami zmyłem za dużo szpachlówki, konieczna była późniejsza miejscowa korekta (metoda wykonywania taka sama). Po tej operacji pacjent wyglądał tak, jak na poniższym zdjęciu, co pokazuje jak odległa od okręgu była w przekroju ta bryła pierwotnie.
W tym momencie wiedziałem już, że to na pewno nie koniec zabawy ze szpachlowaniem, dlatego z rekomendowanego jako “finishing surfacer” podkładu Bilmodela, przeszedłem na starą i poczciwą płynną szpachlówkę zwaną potocznie “Surfacer 500”. Oczywiście po pierwszej warstwie nie obyło się bez ponownego szlifowania.
Następnie dosłownie wylałem na model 6 BARDZO mokrych warstw Surfacera 500 w celu wyrównania ostatnich nierówności (3 warstwy w jeden dzień i 3 kolejne po 24h). Nie uwierzyłbym, że Surfacerem 500 można uzyskać błyszczącą fakturę powierzchni, ale teraz już wiem, że można.
Po żmudnym procesie wyprowadzania balona na prostą, postanowiłem ożywić go odrobinę dodatkami własnymi w postaci prętów polistyrenu na łączeniach pierścieni oraz dodać kilka elementów, które udało mi się dostrzec na wybranych zdjęciach referencyjnych.
Korzystając z okazji od razu odniosę się do tematu prętów pomiędzy pierścieniami – nie, nie ma to żadnego uzasadnienia historycznego. Zrobiłem je wyłącznie po to, żeby mi było łatwiej wyróżnić ciemne łączenia pierścieni od reszty modelu. Są one bardzo dobrze widoczne na zdjęciach balonów z epoki. Przy tak obłej bryle modelu (patrz zdjęcie powyżej) byłoby to trudne do uzyskania w inny sposób.
Ponadto zdecydowałem sie otworzyć charakterystyczne przeszycia na grzbiecie balonu. Wykorzystałem do tego paski wycięte z polistyrenu 0.1 mm. Warto tutaj zwrócić uwagę na to, że tak cienkiego polistyrenu nie da sie kleić klejami typu “extra thin”, ponieważ polistyren pod ich wpływem pęka w losowych miejscach.
Do rozwiązania pozostał mi już tylko jeden problem techniczny – jak okleić cały model blachą, która jest twarda jak stal i w ogóle nie chce się odkształcać? Oczywiście rozwiązaniem było jej rozhartowanie. Różnicę widać na poniższych zdjęciach. Blacha przed rozhartowaniem ledwo się wyobliła, podczas gdy rozhartowaną można było zawinąć o 180 stopni.
Dlatego kolejnym krokiem było rozhartowanie wszystkich naciągów. W tym miejscu dwie uwagi ode mnie:
- Trzeba uważać, żeby nie spalić cienkich linek, bo pękną
- Trzeba rozhartowywać blaszki wycięte z blaszki głównej, bo inaczej cienkie linki się wypaczą (tego niestety częściowo nie uniknąłem u siebie)
Po rozhartowaniu pokryłem elementy z obu stron bardzo obfitą warstwą bardzioej gęstego Surfacera w celu wyoblenia “lin”.
Malowanie
Po odrobinę męczącym procesie przygotowywania modelu, w końcu nadszedł czas na przyjemniejszą część, czyli kolorowanie. Gdy tylko dowiedziałem się, że mieliśmy w Polsce w 1 Batalionie Balonowym dwa egzemplarze tego typu, które po porzuceniu przez Niemców, zostały przejęte przez nasze wojsko, już wiedziałem, że mój model będzie “z plusem za polskie malowanie”. Niestety istnieje tylko jedno zdjęcie, na którym widać fragment przejętych balonów. Wartość merytoryczna tego zdjęcia jest taka, że potwierdza fakt ich posiadania przez WP, ale niewiele mówi o ich wyglądzie.
W związku z tym, inspirację do malowania postanowiłem zaczerpnąć z bardziej wyraźnych fotografi egzemplarzy niemieckich. Przy tworzeniu oznakowania przynależności pomogły mi przede wszystkim zdjęcia późniejszych powłok balonowych należących do 1BB, czyli francuskich balonów Caquot i kilku późniejszych rodzimych konstrukcji. Szchownice to ciekawy “smaczek”, ponieważ nie były one malowane na balonie, a były to doczepiane płachty materiału. Umiejscowienie bocznych szachownic skopiowałem z późniejszych maszyn. Dodatkowo zdecydowałem się na umieszczenie dodatkowej, dużej szachownicy “na brzuchu” balonu Niemcy często w tym miejscu malowali swoje krzyże, a jeżeli przejęte balony miały takie oznaczenia, to z pewnością starano by się je zasłonić.
Tyle tytułem wstępu. Jeżeli chodzi o kolorystykę, to zdecydowałem się na wersję wielokolorową. Z perspektywy czasu nie jestem pewien, czy to był dobry wybór, ale tak już zostało. Na dzień dobry zrobiłem małe cieniowanie w zaglębieniach pierścieni.
Następnie wjechał kolor biały. Z lenistwa zdecydowałem się na malowanie “z łapy” bez maskowania pierścieni.
W dalszej kolejności powstały pierściennie odrobinę przyżółcone.
Kolejnym kolorem był szary…
… oraz zielonkawy.
Natomiast “kiszka” była jednobarwna i tutaj poszedłem w szary beż.
Kolejnym krokiem było wyróżnienie pasów łączenia pierścieni. Tutaj postawiłem na pracę z pędzlem.
Podstawka
Mimo, że odżegnuję się jak mogę od tworzenia “dioram”, to w tym wypadku nie bardzo miałem wybór, ponieważ zestawowa podstawka jest… nienajlepszej urody. Przypomnę:
Z tego powodu postanowiłem wystrugać ze styroduru małą, czworoboczną podstawkę, którą następnie okleiłem balsą na krawędziach i nałożyłem gotowe błoto od AK.
Sadzarką elektrostatyczną pożyczną od Witka Sochy (pozdrawiam Witku!) posadziłem “jesienną” trawę o wysokości 2mm.
Pozostało już tylko nabić balona na pal i uznać, że wcale to nie było takie straszne, jak się pierwotnie wydawało. Szczerze przyznam, że dobrze się tym bawiłem.
Ze względu na fakt, że balony tego typu często rozkładano na skraju lasu, potrzebowałem jakichś drzewek dla mojej podstawki. Uznałem, że za dużo nowości jak na jeden raz, to niezdrowo, dlatego zdecydowałem się w tym przypadku na użycie gotówców. W Exito udało się dostać kilka małych sosen. Niestety gorzej było z małymi drzewami liściastymi. W akcie desperacji, postanowiłem z krzaków bzu do większych skal…
… zrobić brzozy.
Jesienny klimat utworzyłem korzystając z dwóch farbek.
To samo, choć w innej kolorystyce (sugerując się zdjęciami), zrobiłem z sosnami.
I jeszcze małe porównanie z oryginałem Freona.
Figurki
Trochę dziwnie by ta podstawka wyglądała bez operatorów, a był to w końcu balon na uwięzi. Problem w tym, że żadna firma nie oferuje operatorów balona w skali 1/144…
Na szczęście z pomocą przyszedł Mikołaj Humienny, który w ramach ION Model produkuje figurki do okrętów w skalach 1/700, 1/350 i 1/200. Aktualnie w jego ofercie są miedzy innymi postacie matrosów z okresu drugiej wojny światowej, czy też pasażerowie Titanica. Mikołaj zdecydował się dla mnie wydrukować po kilka figurek z każdego zestawu w skali 1/144. Efekt był taki:
Z każdego zestawu wybrałem po kilka figurek (choć zdecydowanie prym wiedli u mnie pasażerowie Titanica i amerykańscy dowódcy). Efekt mojego malowania przedstawiam poniżej. Figurki są niesamowite. Mój malunek pewnie pozostawia wiele do życzenia, ale osobiście jestem zadowolony z efektu końcowego.
Weathering i wykończenie
Do wykonania płacht z szachownicami zdecydowałem się wykorzystać polistyren o grubości 0,1mm. Potrzebowałem go tylko trochę naturalnie pomarszczyć, żeby przypominał materiał, a nie kawałek blachy. Uznałem, że potraktowanie go mocniejszą chemią powinno dać oczekiwany efekt.
Zrobiłem test w celu wybrania najlepszej metody. Wyciąłem cztery kwadraciki z wyżej wspomnianego materiału, na następnie polałem je kilkoma warstwami: Leveling Thinnerem, Airbrush Cleanerem oraz Nitro. Thinner okazał się zbyt słaby, nitro zaś zbyt agresywne (spaliło powierzchnię, przez co zrobiła się porowata i matowa). Zgodnie z moimi przewidywaniami najlepiej zachował sie Airbrush Cleanerem.
Pozostało pomalować szachownice (w dużym nadmiarze) na polistyrenie.
Następnie zalać od spodniej strony cleanerem i dać chemii zrobić swoją robotę (ja czekałem 2 doby). Efekt był taki.
Po przycięciu i wybraniu najlepszych trzech szachownic, pozostało tylko przykleić je na model.
Przed klejeniem blach do modelu postanowiłem oczyścić elementy fototrawione i model z farby i podkładu. Użyłem do tego skrobaka Trumpetera.
Przed finiszem postanowiłem jeszcze odtworzyć przeszycia materiału z użyciem kredek.
W miejscach, gdzie efekt był zbyt przesadzony, stłumiłem linie pędzlem zwilżonym w wodzie.
Na koniec dodałem jeszcze kilka linek uwięziowych, których nie uwzględniono w modelu.
Galeria
I po tej, zdecydowanie przydługiej relacji, zapraszam do mini galerii i dziękuję za uwagę tym, którzy dotrwali do końca 🙂
Kamil Trembacz
Świetna praca, ale widzę pewien problem. Brzozy mają inny i dość charakterystyczny pokrój, zdecydowanie inny niż bez lilak. To w Polsce wszyscy miłośnicy lotnictwa (i parówek) powinni wiedzieć ;-). Ale to pikuś, bo mogą to być bielone wapnem jakieś jabłonie. Gorzej jest z sosnami. Sosny, podobnie jak świerki czy inne iglaki poza modrzewiami, nie żółkną na jesień… Kombinowałem (jestem biologiem) czy podobnie nie wyglądają sosny zaatakowane jakimiś patogenami, albo w wyniku braku jakiś pierwiastków w glebie, no i nie za bardzo (jeśli już zamierają to całe lub od dołu). A jak zamierają to igły usychają na jasnopłowobrązowy kolor (jak na gałązkach najczęściej używanych do rozpalania ognisk).
Cześć,
dzięki za fachowy komentarz, zapamiętam na przyszłość! Nie ukrywam, że natura ożywiona w modelarstwie, to dla mnie czarna magia i w tym przypadku ratowałem się tym, co znalazłem w sklepie. Drzewa mają tutaj charakter tła, więc miały dla mnie drugorzędne znaczenie – zależało mi tylko na oddaniu “klimatu jesieni”.
W przypadku “brzóz” mam pełną świadomość tego, że daleko im do prawdziwych odpowiedników, ale zmuszony byłem kombinować. Te sosny googlowałem parokrotnie i pojawiały się tam zdjęcia, na których drzewa były brązowo-bordowo-rude. Czy to na pewno były sosny? Nie dam sobie ręki uciąć. Po Twojej wypowiedzi sądzę, że raczej nie 🙂
Pozdrawiam!
Pomyłki zdarzają się każdemu. Raz jeden leśnik zaraz po studiach wyciął jako suszki całe wydzielenie modrzewi, bo na jesień zrudziały i spadły im igły (liście). Nie wiedział, czy raczej nie pamiętał, że u tego rodzaju to normalne. Konsekwencje formalne za to jakieś były, ale nie pamiętam jakie, natomiast naśmiewali się z niego przez lata, bo wtopa była solidna jak na ten fach, coś jakby rozcieńczać silikon wodą.
Pozytyw tego typu sytuacji jest zawsze taki, że jeżeli tylko ma się odrobinę dystansu do siebie, to dzięki temu jest trochę zabawniej w życiu 😉
Kamil, świetnie ogląda się Twoje pracę i tym razem się też nie zawiodłem, tym bardziej że praca zawitała tutaj!
Dziękuję! Bardzo mi miło.
Pozdrawiam!