1/24 Toyota GR Supra
Tamiya – 24351
Omawiany model na rynku japońskim pojawił się w grudniu 2019 roku, natomiast do sklepów w Polsce trafił na początku lutego. Zatem, mimo upływu ponad 2 miesięcy od premiery na rodzimym dla producenta rynku, u nas jest to – może już nie gorąca – ale nadal nowość. Ale nie ma się co martwić, tak to wygląda dla całej Europy, w końcu ten kontener musi przebyć pół świata. Niecierpliwym pozostaje zamawiać w sklepach japońskich.
Wracając do przedmiotu recenzji – jest to klasyczny tamiyowski wypust modelu samochodu cywilnego w skali 1/24, jaki zacna japońska firma serwuje w ostatnich latach. Dostajemy bowiem miniaturę w standardzie z amerykańska zwanym curbside – czyli bez demontowalnej maski silnika i bez samej jednostki napędowej. Ot, odtworzone zostało wszystko to, co widać w oryginale zaparkowanym na ulicy przy krawężniku (stąd curbside). No może Tamiya daje ciut więcej, gdyż od spodu model również prezentuje się zacnie z dość szczegółowo odwzorowanym zawieszeniem, układem wydechowym i przeniesieniem napędu na tylną oś. Standardowa jest również lista elementów, które znajdziemy w pudełku.
i na osobnej ramce – przedni i tylny zderzak.
(co być może sugeruje pojawienie się różnych wersji w przyszłości, tak jak to było z Nissanem 350Z/370Z, czy Mercedesem-AMG GT3)
Ramka A – z detalami nadwozia oraz elementami wymagającymi malowania w kolorze nadwozia lub jasnymi barwami
Ramki B i C – podwozie i wnętrze pojazdu
Ramka E – szybki i inne elementy przezroczyste
Arkusz kalkomanii, maski na szyby, metalstickery
Rys historyczny i współporady dla początkujących
Model można wykonać w jednej z trzech wersji: japońskiej, europejskiej i amerykańskiej. Ta pierwsza wyróżnia się chyba najbardziej, oczywiście przede wszystkim umiejscowieniem kierownicy po nieprawidłowej stronie, ale też i kolorystyką wnętrza, gdzie barwą akcentującą jest jaskrawy czerwony (wersje US i EU są całe czarne w środku). W wersji amerykańskiej musimy jeszcze nalepić na przednie i tylne nadkola kalkomanie imitujące pomarańczowe światełka odblaskowe. Dodatkowo wersje różnią się wielkością ramek na tablice rejestracyjne.
A teraz kilka słów komentarza. Produkt prezentuje się bardzo dobrze – jak to u Tamiyi w zwyczaju. Model wygląda na prosty w budowie i gdyby nie konieczność dopieszczania powłoki lakierniczej, to można by sobie z nim poradzić w jeden weekend.
Ślady po wypychaczach są albo prawie niewidoczne, albo ulokowane w miejscach, w których widocznymi nie będą. W zasadzie jedyne, które znalazłem w miejscu teoretycznie widocznym, znajdują się na podłodze przed fotelami. No ale w zamkniętym modelu chyba tego się nie dojrzy:
Szwy w miejscach łączenia form w zasadzie nie występują. Na karoserii podział form pokrywa się z wgłębnymi liniami podziału blach i gdzieniegdzie jest to wyczuwalne (obrys maski silnika i krawędzie styczne do klapy bagażnika) – ale wystarczy to przetrzeć drobnym papierem ściernym przy okazji pogłębiania linii podziału blach nadwozia – bo przecież to zawsze trzeba zrobić, nie wypada inaczej. A odnośnie tych właśnie linii – są naprawdę delikatnej urody, chyba subtelniejsze niż te przysłowiowe w airfixowych miniaturach lotniczych w 1/48.
Podobnie jest z oponami. Połączenie form przebiega w połowie powierzchni tocznej opony i zazwyczaj zaznaczone jest szwem dość uciążliwym do usunięcia z powodu właściwości materiału. Tutaj trzeba się naprawdę postarać, by w ogóle to zauważyć.
Niestety boczne ścianki opony pozbawione są wszelkich oznaczeń, ale w oryginale też nie ma tam wielu ornamentów.
Jest również trochę klasycznych dla tej tematyki uproszczeń – chociażby amortyzatory sprężynowe w postaci transporterów ślimakowych:
Tarcze hamulcowe też są mało urozmaicone – no ale to akurat fakt w skali, wersja podstawowa oryginału też ma gładkie.
Kierownica, deska rozdzielcza i panel środkowy zawiera mnóstwo przycisków, co aż prosi się o ożywienie monotonnego malowania zasygnalizowaniem znaczków i światełek.
Ciekawostką jest to, że do imitacji ekranu dotykowego głównego komputera należy wykorzystać jeden z metalstickerów, który ma powędrować pod kalkomanię z wyświetlanym logotypem Supry. Przy okazji warto zauważyć, że metalsticker ma być naklejony bezpośrednio na element pusty w środku. Podobnie jest z lusterkami. Być może dla uniknięcia zapadania się powierzchni metalicznej warto wypełnić te otwory i wyprowadzić na płaszczyznę.
Pewnym rozczarowaniem była dla mnie “nieprzelotowa” siatka grilla stanowiąca większą część przedniego zderzaka. Ale okazało się, że to również fakt w skali. Prawdziwa Gazoo Racing Supra też ma takie urocze zaślepki. Podobnie jest z wlotami do chłodzenia hamulców.
Jakość elementów chromowanych jest na wysokim poziomie. Ostrość detali nie znika pod grubością warstwy metalicznej i jej nośnika. Nie ma najmniejszej potrzeby pozbywania się oryginalnego chromu i malowania tych elementów metalizerem.
Ciekawie został rozwiązany w miniaturze emblemat Toyoty na przód maski silnika i klapę bagażnika. Nie znajdziemy tego na kartoniku z metalstickerami, tylko na ramce z elementami chromowanymi z uzupełnieniem na arkuszu kalkomanii. Dzięki temu emblemat nie będzie płaski.
A będąc przy elementach chromowanych warto zwrócić uwagę na felgi, które w końcu stanowią większość chromowanej ramki. W tym modelu mają one być uzupełnione nakładką w kolorze czarnym, która powinna być idealnie dopasowana, by nie psuć efektu.
Przy dopieszczaniu powłoki lakierniczej warto uważać na imitacje czujników zbliżeniowych – mają potencjał do zalania lakierem albo przetarcia do podkładu w czasie polerki.
Inaczej rozwiązała to zagadnienie Tamiya w modelu nowej Hondy NSX wydanym 4 lata temu. Otóż elementy te nie wystają ponad powierzchnię karoserii, lecz są zaznaczone wgłębną linią (czyli w sumie tak, jak jest w rzeczywistości). Ale z drugiej strony rozmiar czujnika jest wyraźnie zdominowany przez przeskalowaną szerokość linii podziału. Cóż, ograniczenia technologii. W każdym razie w Suprze wygląda to lepiej, ale łatwiej zepsuć.
W tym modelu otrzymujemy maski do oszklenia, których większość wykorzystamy wewnątrz, a część na zewnątrz – dlatego warto się dobrze przyjrzeć odpowiedniemu fragmentowi instrukcji. Oczywiście maski są już odpowiednio wycięte na arkuszu.
W każdym razie miniatura godna polecenia każdemu miłośnikowi niebanalnej urody bawarskiej japonki z paszportem austriackim.
Robert Płatkowski