1/35 FL 282 V-23
MiniArt – 41004
Hummingbird – czyli zajumany po wojnie Niemcom Koliber (Flettner FL 282, pierwszy na świecie śmigłowiec produkowany seryjnie) – to już trzecie wydanie miniatury tego pokracznego helikoptera przez MiniArt. W 2017 roku wypuścili wersję V-6, którą szczegółowo opisał KFS jakiś czas temu (tutaj »). Później powstała wersja V-21, która wizualnie różniła się od V-6 detalami w kadłubie oraz miała dodatkowe zbiorniki paliwa po bokach. Niedawno MiniArt wypuścił wersję V-23 i to o niej jest poniższy tekst. W mojej opinii jest to najładniejsza wersja tego helikoptera.
Różnice pomiędzy poprzednikami, a Hummingbirdem nie są znaczne, ale mocno zauważalne. Z grubsza nowy koliberek MA kabinę i owiewki, których poprzednicy nie mieli oraz posiada inne stateczniki… i jest “Amerykański”.
Co do pudełka i jego zawartości, to zgadzam się w pełni z KFS-em, że można się delikatnie zdziwić. Kto kiedykolwiek widział model śmigłowca w 1:35 wie, że pudełka do nich są raczej ogromne. Tutaj mamy pudło mniejsze niż w przypadku Eduardowskich myśliwców w 1:48, a w nim…? POWIETRZE! Model jest zapakowany w “kupkę” wyprasek o wymiarach max. 19×19 cm. Wiedziałem, że ten śmigłowiec to mikrus, ale czegoś takiego się nie spodziewałem. Co ciekawsze, widziałem jego poprzednie wersje na wystawach modelarskich i aż tak mały, jak wskazywałyby na to ramki, to on nie jest. Dziwne uczucie. To raczej nie model dla tych, którzy wybierają dużą skalę, żeby wszystko było DUŻE! Tu wszystko jest w dużej skali, ale małe.
Skoro już przy wypraskach jesteśmy, to jest ich całkiem sporo bo 9 (dwie się powtarzają, a jedna jest przezroczysta i jest w niej tylko owiewka).
Tak wyglądają nowe ramki z elementami
pozostałe 4 wypraski są wspólne z pierwszą wersją modelu:
Ogólnie do zawartości wyprasek nie mam większych uwag, poza tymi, które przedstawiam poniżej. Oczyma wyobraźni już widzę połamane łopaty. Pręcik pośredniczący pomiędzy wirnikiem, a łopatami jest wygięty już w wyprasce. Sposób łączenia w instrukcji też nie wzbudza mojego zaufania.
Mam wrażenie, że MiniArt poprawił statecznik pionowy. Względem pierwszej wersji wydaje się bardziej wyraźny. Ten wcześniejszy był dosyć… mydlany.
Duży plus za wgniecenia na fotelu. Są one trochę nierealistycznie symetryczne, ale lepsze to niż płaska “poducha”.
Nosek, który w rzeczywistości był zlepkiem giętych rur krytych z zewnątrz szmatą jest ładny z zewnątrz i nijaki wewnątrz. W środku ma imitacji rur. Tam się będą co prawda znajdowały zegary, ale one tej pustki całkowicie nie zakryją. Mam nadzieję, że zakryją chociaż te dziury po jamach skurczowych, bo nie chciałbym musieć tego szpachlować.
Ten sam problem jest z osłoną kabiny – również brak rur od wewnątrz. Będzie to widoczne, gdy zajrzy się pod kątem do kadłuba. Wniosek? Główne elementy do wersji 23 odbiegają jakościowo od reszty kadłuba, która jest niemal całkowicie “orurowana”.
Dla przykładu “stare” elementy kadłuba wyglądają tak:
Ponadto w modelu znajdziemy niewielki (jak na 5 malowań w zestawie) arkusz kalkomanii.
Nie jestem ekspertem od “nalypek”, bo w swoich modelach staram się malować oznaczenia od masek. Kalkomanii się boję jak ognia, a tych kalkomanii boję się jak ognia piekielnego. Na arkuszu jest dosyć widoczny film. Czy będzie to widoczne na modelu? Sprawdzę.
Małe napisy eksploatacyjne nie są czytelne. Myślę, że Eduard wydrukowałby w tym rozmiarze takie, które można by rozczytać. Nie umiem natomiast powiedzieć, co się stało tym amerykańskim gwiazdkom. Na żywo wygląda to mizernie, na zdjęciach tragicznie. Gwiazdek na pewno nie użyję w modelu, ale może sprawdzę na boku, jak wyglądają one po położeniu na plastik.
W pudełku znajduje się także mała kopertka z logo MiniArtu, a w niej mini blaszka fototrawiona. Zawiera ona pasy (wg mnie niewłaściwe, ale o tym więcej opowiem w recenzji dedykowanego zestawu Eduarda do tego modelu), kilka “nakładek” na plastik imitujących ożebrowanie oraz garstka elementów służących do imitowania różnego rodzaju uchwytów i wsporników.
Ostatnią rzeczą, którą znajdziemy w pudełku jest instrukcja, czyli 12-stronicowa książeczka w formacie A4. Pierwszy raz miałem w rękach instrukcję MiniArtu i odbieram ją raczej pozytywnie. Przypomina mi instrukcje śmigłowców Trumpetera. Mam nadzieję, że MiniArt przywiązał większą wagę do oznaczania kolorów poszczególnych części niż Trumpek, który lubi cały kokpit opisać jako “szary” 🙂
Malowań jest 5, a właściwie 3: niemieckie, niemiecko- amerykańskie (zamalowane niektóre oznaczenia niemieckie i dodane amerykańskie) oraz amerykańskie, pomalowane srebrzanką (to, do którego powinno się użyć tych nieszczęsnych gwiazd…).
Całkiem spory wywód się z tego zrobił. Jeżeli ktoś dotrwał do tego momentu, to z pewnością zasłużył na krótkie podsumowanie. Mimo że dostrzegam w tym modelu wady, to nie mogę się doczekać, aż zacznę go kleić. Tak, kleić, bo to konstrukcja dla sklejaczy 🙂 Do zbudowania jest właściwie cały kadłub kawałek po kawałku. Nie każdy to lubi. Ja się spodziewam świetnej zabawy przy budowie i mam ogromną nadzieję, że MiniArt nic nie popsuł konstrukcyjnie.
Jaki jest największy minus tego modelu? Jeżeli ktoś chce mieć model w dużej skali, to się rozczaruje i nie mam tutaj wcale na myśli tego, że producent ma problemy z odwzorowaniem skali. Ten śmigłowiec po prostu był mikroskopijny i wszystko w nim było małe. Przy budowanie będziemy mieli cały czas wrażenie, że robimy model w czteryosiem.
Kamil Trembacz