1/35 M18 Hellcat U.S. Tank Destroyer
Budowa cz. 1
Tamiya – 35376
Hellcat, którego recenzję możecie przeczytać tutaj wreszcie trafił na mój warsztat. Od samego początku zamierzałem przemycić tu swojego konika, którym są wojny po rozpadzie Jugosławii, dlatego postanowiłem, że mój M18 będzie odwzorowywał któryś z wozów, które wzięły udział w walkach lat 90-tych.
Brak pewnych części, nazwijmy to, alternatywnych, sprawił, że – pomimo przyrastającej nieustannie liczby dodatków – musiałem pogodzić się z pewnymi ograniczeniami, co do wyboru wozu. Ostatecznie stanęło na pojeździe pojawiającym się w materiałach archiwalnych opublikowanych na youtubowym kanale poświęconym wojnie na Bałkanach:
Tak naprawdę niewiele o nim wiadomo, poza tym, że brał udział w walkach nad Driną we wschodniej Bośni, pod koniec 1992 roku lub na początku 1993, po stronie bośniackich Serbów. W tym okresie Serbowie podjęli pierwszą dużą próbę likwidacji muzułmańskich enklaw w Republice Serbskiej, m.in. Srebrenicy.
Mam podejrzenie, że może to być wóz należący do Korpusu Hercegowina VRS, być może do 1. brygady lekkiej piechoty z Focy – tak samo jak Hellcat, którego wykonałem 3 lata temu. Taka myśl chodzi mi po głowie ze względu na poniższe zdjęcie:
Zostało ono wykonane w zakładzie Buk-Bijela, który przed wojną miał służyć robotnikom, którzy poniżej Focy mieli budować elektrownię wodną i tamę, w czasie wojny jednak stał się bazą bośniackich Serbów. Tam właśnie stacjonował pierwszy z Hellcatów, które zbudowałem (widać na tym zdjęciu pojazd z ledwie widoczną serbską flagą na przedzie kadłuba – pierwszy z prawej, obok armaty A-19). Być może wóz, który budowałem teraz to pojazd z ewidentnie czarną osłoną strzelca km bliżej lewej strony zdjęcia. Mniejsza jednak o wywód historyczny.
Materiału jak więc widać nie ma za dużo, ale jest to na tyle ciekawy egzemplarz, że warto w to “wejść”. Mamy tu i gumowe osłony, tak charakterystyczne dla bałkańskich pojazdów i obłożenie skrzynkami i napis „VRS” na przedzie kadłuba. Drugim plusem jest fakt, że to, czego nie widać, będzie sobie można w fajny sposób dopowiedzieć – co było po drugiej stronie wieży, w koszach, które zasłania załogant? Czy pod napisem VRS mógł się znaleźć równie częsty na serbskich wozach krzyż serbski?
Historia poznana? Zdjęcia poglądowe oryginału są? No to możemy zaczynać od pierwszego cięcia moimi turbo-przedpotopowymi cążkami…
Budowę zacząłem zgodnie z instrukcją – od wanny kadłuba i elementów zawieszenia. Wnętrze to całe dwie części, boki i tył wanny oraz jej dno to cztery kolejne elementy – wszystko pasuje jak klocki lego.
Zaraz później zająłem się wahaczami i resztą elementów zawieszenia – również obyło się bez niespodzianek, instrukcja też niczego nam nie utrudnia – można śmiało budować krok po kroku.
Następnie przyszedł czas na koła jezdne. Tu dygresja w kierunku recenzji – kółeczka są naprawdę prima sort, w porównaniu do tego, co otrzymywaliśmy w starych modelach AFV Club i Academy. Są głębsze, detale są ostre – żyć nie umierać.
Postanowiłem w delikatny sposób podniszczyć bandaże gumowe – ale naprawdę minimalnie, solidnie oberwało raptem jedno koło, bowiem nie widzę na jugosłowiańskich Hellcatach zbyt wielu tego typu uszkodzeń. Widać amerykańska guma lepsza od tej wykorzystywanej na wozach zza żelaznej kurtyny, bo tam obrypane bandaże to, często-gęsto, norma po kilku dekadach użytkowania.
Jak wykonać tego typu uszkodzenia? Sprawa jest prosta jak… klejenie tamijuni. Bierzemy skalpel, nacinamy bandaż gumowy i podważamy plastik do góry – robi nam się fajna wyrwa, większa lub mniejsza, zależnie od tego jak głęboko nacięliśmy plastikową część. Porównać to można do wycinania parcha z ziemniaka. Jeśli efekt jest za ostry, za mocny, to wystarczy kapka cienkiego kleju Tamiya i granice uszkodzenia fajnie nam się wygładzą.
W tym momencie musiałem nieco odejść do kolejności wskazanej przez producenta w instrukcji i postanowiłem przygotować model pod klejenie blach. Przede wszystkim wiąże się to z usunięciem plastikowych detali, które będą wymieniane, oraz z załataniem otworów prowadzących dla przyklejanych detali plastikowych, które zastąpią blachy. Aby wszystko poszło sprawnie, bez ciągłego wgapiania się w fotki oryginałów i instrukcje, wszystkie niezbędne „poprawki” pozaznaczałem sobie ołówkiem.
Dzięki temu później wystarczyło pozaznaczane części delikatnie odciąć świeżym ostrzem skalpela…
A dziury na inne detale załatać fragmentami polistyrenowych patyczków.
Choć wygląda to bardzo bałaganiarsko, to sposób jest stosunkowo prosty i przyjemny. Gdy klej i polistyren stwardnieją, wystarczy wystające ponad płaszczyznę kawałki obciąć i delikatnie wyszlifować. Ja dla pewności przeciągnąłem niektóre miejsca szpachlówką Tamiya – cienka warstwa sprawia, że szpachlówka nie zapada się i nie kurczy, a ładnie wszystko wygładza.
Po wszystkim delikatny szlif papierem ściernym o wysokiej gradacji i gotowe!
W dalszej części budowy również nie trzymałem się instrukcji, a własnej wygody. Skorupę kadłuba pozostawiłem na później, miast tego skupiając się na sklejeniu nielicznych detali wnętrza i wieży. Zależało mi na tym, żeby szybko pomalować środek wozu i móc skleić go do kupy – dopiero wtedy zamierzałem zająć się detalami zewnętrznymi.
Sklejanie detali wnętrza wieży i kadłuba przebiegło bez żadnych trudności. Wszystko pasowało do siebie jak ulał, łącznie z nielicznymi blachami Eduarda.
I choć wnętrze zamierzałem potraktować po macoszemu z racji na to, że naprawdę niewiele będzie go widać, to jednak uznałem, że warto wieżę wzbogacić o szczątkową instalację elektryczną.
Jak widać – naprawdę niewiele widać, ale te kilka kabli spowodowało, że znajdujące się w środku detale przestały sprawiać wrażenie randomowo powklejanych klocków plastiku, bez żadnego znaczenia i związku ze sobą.
Żeby drut nie zaginał się tylko układał jak prawdziwe przewody wyżarzyłem go nad zapalniczką, dzięki czemu stał się znacznie bardziej plastyczny.
W międzyczasie dotarły do mnie gąsienice QuickTracks, których recenzję możecie przeczytać tutaj. Właściwie jest tam też opisany cały proces składania, może więc tylko skrótowo przypomnę – gąsienice są czyste, gotowe do złożenia, a ich wykonanie zajmuje ok. godziny. Polecam nie kombinować i składać je dokładnie tak, jak wskazano na instrukcji – z pomocą pęsety, „dogniatając” ogniwko ku dołowi – tym sposobem można znacząco zmniejszyć odsetek połamanych ogniwek.
Po złożeniu obu pasków gąsienic testowo złożyłem cały układ jezdny do kupy – wszystko pasowało jak ulał:
Wracamy do Hellcatowych bebechów. Do malowania wieżę skleiłem w trzy moduły, które łatwo można było rozłożyć i złożyć na sucho do zdjęć – boki i górę, dół oraz przód wraz z armatą. Wnętrze kadłuba i wieży pokryłem czarnym surfacerem 1500 – świetny podkład, który zastąpił u mnie Ammo One Shot, który w ostatnich latach paskudnie się popsuł.
Jugosłowiańskie Hellcaty były przemalowywane na regulaminowy kolor Jugosławiańskiej Armii Ludowej, czyli SMB – sivo-maslinasta boja. Również wnętrza pojazdów dostawały warstwę tego bardzo przyjemnego kolorku.
Pędzelkami podmalowałem część detali – czerwone wstawki to pół na pół licentia poetica i rzeczy wypatrzone na Hellcatach, które trafiły z Bośni na Zachód – kilka z nich przed renowacją zostało fajnie obfotografowanych i widać, że niektóre dźwignie i uchwyty miały na sobie resztki czerwonej farby.
Bardzo charakterystycznym elementem M18 z Jugosławii jest to, że kolor SMB z biegiem lat tracił trwałość i często widać spod niego oryginalny olive drab – czasem razem z napisami eksploatacyjnymi po angielsku. Postanowiłem przetestować na wnętrzu, jak wyglądałyby odpryski do tego koloru na tak jasnym kolorze jak SMB. Z pomocą gąbki naniosłem nieco odprysków, lokalnie uzupełnionych kolorem German Camo Black od Vallejo.
Efekt tego połączenia w moim odczuciu jest taki sobie i na tę chwilę nie wiem czy przy malowaniu bryły zdecyduję się na podobny trick. Niemniej jednak uznałem, że pracująca we wnętrzu załoga mogła powycierać w ten sposób wystające elementy, nawet jeśli zewnętrznie wóz nie będzie znacząco poobijany – ot, niestaranna eksploatacja wozu przez poborowych plus farba wykonana na solidne, bałkańskie 30%…
Ostatecznie przecież… i tak niewiele z tego będzie widać.
Po odpryskach mogłem przystąpić do cieniowania. Wykonałem je z pomocą poniżej widocznych specyfików rozcieńczanych resztką EKO-1, którą jeszcze posiadam (tu mała dygresja – EKO-1 przez wiele lat był polecany jako doskonały rozcieńczalnik do farb i emalii olejnych. Istotnie, spisywał się doskonale w tej roli, ale tylko do czasu zmiany receptury przez producenta – specyfik obecnie dostępny do celów modelarskich już sie nie nadaje).
Optymalizacja czasu pracy nad wnętrzem sprawiła, że wash stał się gdzieniegdzie zaczątkiem brudzenia. W pracy ze specyfikami olejnymi nie było wiele filozofii – wash nakładałem punktowo w zakamarki…
Następnie czyściłem obrzeża i rozlania czystym pędzlem moczonym w rozcieńczalniku
Tam gdzie robiłem zabrudzenia mieszanka do washa trafiała poza zakamarki, a następnie była blendowana rozcieńczalnikami – ten sposób opisałem nieco szerzej w swoim tekście o M60A1 i nic się tu nie zmieniło.
Na koniec z pomocą specyfików Ammo wykonałem nieco rdzy – sposobem dokładnie takim samym jak powyżej:
Wystarczy odrobina wyczucia przy rozcieraniu mieszanki – chodzi o to, żeby ją rozprowadzić, wygładzić przejścia, ew. zakumulować w wybranych przez nas miejscach, a nie zmyć – dlatego wskazane jest „wyczucie” pędzla i pracy z rozcieńczalnikami.
Gdy pordzewione wnętrze nabrało odrobiny charakteru, pozostało mi jedynie dorzucić trochę brudu naniesionego buciorami załogi…
Nie będę oryginalny – sposób pracy i w tym punkcie niewiele się różnił, ot, po prostu więcej było nakładanych emalii AMMO, a mniej rozcierania.
W tym miejscu zaznaczę, że na żadnym etapie malowania nie korzystałem z jakichkolwiek lakierów – nie było takiej potrzeby. Również niespecjalnie długo czekałem pomiędzy poszczególnymi etapami brudzenia – jedynie pomiędzy washem a rdzą była nocna przerwa, bo zwyczajnie brakło mi czasu.
Rdza i brud to efekt jednej, niedługiej sesji malarskiej – umiejscowienie rudej na obrzeżach, a brudu ku środkom powierzchni oraz delikatne i w miarę przemyślane/kontrolowane operowanie rozcieńczalnikiem i pędzelkiem przy blendowaniu sprawiło, że efekty nie połączyły się w jedną papkę i sumarycznie są całkiem akceptowalne.
Rzeczy, które miałem wykonać na końcu, a o których zapomniałem, czyli przetarcie niektórych krawędzi oraz zamka działa grafitem wykonałem w późniejszym etapie.
Po malowaniu kadłub i wieża mogły zostać sklejone do kupy – nareszcie. Jedynie przód wieży nie do końca zgrał się z bokami i dołem – nie wiem, czy to wina malowania, czy jeden z kabelków podszedł gdzieś, gdzie nie powinien. Nie miało to jednak aż tak dużego znaczenia, bo wszystko i tak zakrył pokrowiec, który Tamiya wykonała naprawdę przyzwoicie.
Dopiero przy samym końcu malowania zauważyłem, że przegapiłem część B4, która powinna być we wnętrzu kadłuba na wyraźnie zaznaczonym dla niej miejscu… Na szczęście dostęp tam nie jest trudny i uznałem, że po prostu pomaluję ją razem z „zewnętrzem” wozu i wówczas wkleję na gotowo.
Na tym też etapie złożyłem do kupy i dopasowałem lufę od DEF. Model.
Zająłem się doklejeniem największych detali brakujących na wieży i kadłubie.
Wreszcie dotarłem do momentu, w którym musiałem zająć się waloryzacją… Na pierwszy ogień poszły uchwyty na włazach kierowcy i… tego czwartego. Przykleiłem też klakson i lampy na przedzie kadłuba.
Później zająłem się systemem do odpalania gaśnic, do którego Eduard przewidział małą waloryzację, oraz osłonami wlewów paliwa, które jak mniemam po fakturze oryginałów były odlewane, co postanowiłem zaakcentować mieszanką szpachlówki Tamiya z klejem Extra Thin. Szerzej o tym sposobie w artykule z budowy mojego M60A1.
Trochę dodatkowej pracy włożyłem w dynks na prawej stronie kadłuba, będący prawdopodobnie jakiegoś rodzaju wlotem powietrza. Rurkę wychodzącą z niego zamieniłem na polistyrenowy pręcik, środek wywierciłem i dopiero wkleiłem siateczkę Eduarda.
Doszły kolejne detale – fototrawiony wlot powietrza po lewej stronie kadłuba oraz osłony lamp, które postanowiłem zrobić z drutu. Te zestawowe nie są złe, ale jednak im dłużej na nie patrzyłem, tym bardziej grube mi się wydawały.
Siatkę wlotu powietrza odrobinę zmasakrowałem:
Przenieśmy się teraz na wieżę. W pierwszych krokach przykleiłem blaszki Eduarda i poręcze dla załogi, będące zarazem stelażem opcjonalnej plandeki, które wykonałem z drutu.
Z resztek gąsienic QuickTracks i polistyrenu stworzyłem też uchwyt na zapasowe gąsienice, jednak w pierwszej wersji nie wyszedł najlepiej… Przykleiłem też zestawowe uchwyty i kosze wieżowe.
Następnie zająłem się Browningiem i jego uchwytem. To mix części Tasca, Tamiya i Eduard. Karabin to Tasca, odpowiadał mi bardziej, bo nie trzeba go składać z połówek jak Tamiyowego. Aby użyć blaszek Eduarda musiałem wykorzystać również skrzynkę na amunicję, którą krytykowałem w recenzji – niestety, ale wymiary blach uniemożliwiały wciśnięcie w uchwyt plastikowego boxa na pestki 12,7 mm.
Taśma nabojowa to także Tasca.
Wieża wydawała się niemalże skończona, więc znów przeskoczyłem na moment do kadłuba. Testowo postanowiłem wykonać pierwszą z nadsilnikowych siatek. To co oferuje Tamiya, choć o niebo lepsze od konkurencji i tak jest dość toporne – jak to plastik. Z tego też powodu, podobnie jak w moim poprzednim M18, wykorzystałem siatkę Abera – tym razem o oczku 1x1mm. Najpierw dociąłem ją na wymiar…
Następnie od spodu zacząłem odcinać plastikową siatkę. Od spodu, bo dzięki temu jeśli skalpel by mi się wziął i omsknął, nie uszkodziłbym żadnych detali…
Po oczyszczeniu cięcia nie pozostało mi nic innego jak wpasować fototrawioną siatkę w otwór, i voila!
W tym też momencie dojrzałem do drobnych zmian na wieży – wywaliłem pokraczny uchwyt na gąsienice zapasowe i zrobiłem nowy, z blaszki. Tym razem nie próbowałem wiercić równych otworów i wpasowywać w nie szpil gąsienic – odciąłem je od uszkodzonych ogniwek, które sobie zostawiłem i po sklejeniu uchwytu z ogniwkami wkleiłem je w odpowiednich miejscach.
Poza tym dokleiłem brakującą drobnicę i podszlifowałem babole tu i ówdzie. Teraz wieża w wersji, nazwijmy to, fabrycznej była faktycznie gotowa.
Mogłem wrócić do kadłuba. Prace postanowiłem rozpocząć od drugiej, bardziej skomplikowanej siatki, pod którą kryły się wydechy. Metoda działania była ta sama, jedynie docinanie, pasowanie i szlifowanie bardziej upierdliwe.
Po wpasowaniu siatki dodałem żaluzyjki zaprojektowane przez Eduarda, jednak były tak filigranowe, że rozpadały mi się przy pierwszej próbie wygięcia ich w odpowiedni kształt… Ostatecznie wszystko znalazło się na swoim miejscu, choć jeszcze nie przykleiłem siatki na miejsce i finalne pasowanie odbędzie się po malowaniu. Wymieniłem też kawałek ramy siatki od strony tyłu kadłuba, bo zestawowy źle zniósł moją nieudolną chirurgię… 😉
Ponieważ pod spodem mamy atrapę wydechów, postanowiłem podmalować ją nieco, aby przez duże oczka siatki ten element nie wyglądał na pominięty. Na początek – czarny surfacer. W gruncie rzeczy powinienem sobie ułatwić i użyć szarego, ale niestety – pomroczność jasna…
Wydechy pomalowałem następnie jasnoszarą farbką Vallejo(ten punkt ominąłbym, gdybym użył szarego surfacera) i gąbką oraz „pstrykaniem z pędzla” dodałem dwa kolory – German Camo Black i biały. Punktowo „przepaliłem” kolory jasnoniebieską Vallejo w formie laserunku – czyli cieniutkiej warstwy bardzo mocno rozcieńczonej farby – do konsystencji zabarwionej wody.
Następnie washami rdzawymi Ammo doprowadziłem wydechy do ostatecznego wyglądu. Przed malowaniem M18 z zewnątrz siatkę zdejmę, a to co pod nią zabezpieczę taśmą. Pod koniec pozostanie psiknąć czarną Vallejo w celu dodania na wydechach i siatce okopceń.
Nie pozostało mi nic innego jak dokończyć detale kadłuba. Pozostała właściwie sama drobnica. Najpierw przykleiłem pierdółki na tyle kadłuba. To głownie blaszki Eduarda, częściowo sztukowane z takimi pochodzącymi z moich zapasów – np. małe uchwyty. Korba do ręcznego rozruchu to drut ogrodniczy 0,4mm pozbawiony fragmentarycznie oplotu.
Zdecydowałem, że przednie błotniki chcę mieć nieco zmęczone życiem, dlatego postanowiłem wykonać je z blaszki. Można oczywiście po prostu pocienić te plastikowe i z pomocą np. suszarki i delikatnego podginania pęsetą zrobić uszkodzenia na tych zestawowych, jednak kształt błotników Hellcata jest tak bajecznie prosty, że żal było nie wykorzystać blaszki. Na początek – zdjąłem wymiary z oryginalnych części (a konkretnie przedniego segmentu błotnika) i przerysowałem na blaszkę mosiężną 0,2mm.
Po wycięciu kształtu błotnika z pomocą nożyczek i ostrego skalpela i przeszlifowaniu ich na błysk nadałem im wstępnie pożądany kształt. Linie zagięć były kilkukrotnie przejechane bardziej tępym ostrzem skalpela, co umożliwiło łatwe „przełamanie” blaszki w odpowiednich miejscach. Nie sklejałem jeszcze błotników.
Następnie z pomocą pęsety i paluchów zmasakrowałem błotniki i dopiero skleiłem – dzięki temu „bok” błotnika mogłem dogiąć tak, żeby w miarę ładnie pasował i faktycznie zszedł się tam gdzie trzeba z górą błotnika. Lewy błotnik dodatkowo podziurawiłem szpikulcem cyrkla. Niedoskonałości przeszlifowałem pilnikiem z grubym ziarnem i już! Przed przyklejeniem na model dodałem śrubki z pręcików polistyrenowych i podkleiłem błotniki na miejscu, dodając prostą, płaską część błotnika.
Na koniec dokleiłem wszystkie małe uchwyciki, łańcuszki oraz uchwyty na narzędzia. Nie mogłem wykorzystać wszystkich detali Eduarda, gdyż zaczepy były często wytrawione jako jedna część z paskami i w efekcie nie nadawały się do symulowania pustych uchwytów, bez narzędzi – a tak wyglądały one na właściwie wszystkich jugosłowiańskich M18.
W ten oto sposób dobrnęliśmy do końca „budowy właściwej” Hellcata. Wszystkie haczyki, trzymadełka i inne bulbulatory wylądowały na miejscu, teraz mogłem się zająć upodobnieniem go oryginału, który chciałem odwzorować.
Na początek – osłony gumowe. To bardzo popularny sposób „dopancerzania” wozów z Bośni i Chorwacji. Zwykle były to pocięte arkusze gumy przemysłowej, np. z taśmociągów, która była wewnątrz dodatkowo zbrojona drutem. Sposobów jej montowania i układania było tyle, co pojazdów, choć przyznać trzeba, że Hellcaty wyjątkowo rzadko były obkładane tym materiałem – znam może 3 takie pojazdy.
Od kilku lat do wykonywania takich gumowych osłon wykorzystuję gumę magnetyczną służącą do podklejania magnesów lodówkowych. To fajny i wdzięczny w obróbce materiał. W tym wypadku użyłem arkusza o grubości 0,4mm.
Jednak zanim dojdziemy do tworzenia osłon, to najpierw trzeba ustalić ich wymiary. Z racji na słabą jakość nagrania przedstawiającego oryginał, miałem tu duże pole do luźnej interpretacji, chciałem jednak, żeby wszystko do siebie pasowało. Mam pewien turbo prymitywny, ale w miarę skuteczny sposób określania proporcji takich dodatkowych elementów. Na początek wrzucam sobie fotkę modelu do Worda i rysuję linie odpowiadające wymiarem wysokościom poszczególnych elementów – w tym wypadku osłony strzelca km, wieży i bocznych fartuchów.
Korzystam z Worda, bo tu szybko można podejrzeć długość wstawionych elementów. Okazuje się, że wszystkie są niemal identyczne – ok. 1,8 cm. Oznacza to ni-mniej ni-więcej, że – patrząc z takiej samej perspektywy na model jak uchwycono prawdziwy wóz – osłona strzelca powinna mieć mniej-więcej wysokość wieży, a boczny fartuch taką samą wysokość jak osłona strzelca. Po zdjęciu wymiarów z wieży możemy ciąć gumę!
Kształt osłony strzelca zapożyczyłem z innych Hellcatów, które miały takowe osłony wykonane z blachy.
Po wycięciu pozostało nieco zmaltretować gumę papierem ściernym i pilnikiem – ale raczej tylko boczne fartuchy, bo guma wokół strzelca wygląda na dość „świeżą”.
Obowiązkowa przymiarka do modelu…
Szybki ogląd zdjęć oryginału i powyższych pozwolił ustalić, że boczne osłony trzeba skrócić na wysokości o około 2mm i o około 5 mm na długości – normalna rzecz przy wykonywaniu czegokolwiek „na oko”. Zazwyczaj zresztą do tego typu prac dodaję sobie kilka dodatkowych milimetrów – lepiej odciąć nadmiar, niż zrobić coś za małe i w efekcie mieć całą część do wyrzucenia.
Trzeba było wykonać ostatnie brakujące elementy – skrzynki, będące najpewniej dodatkowym opancerzeniem oraz drobny ładunek do koszów wieżowych. Do budowy skrzynek wykorzystałem najbrzydszy kawałek polistyrenu 0,5mm jaki mogłem znaleźć na warsztacie, na którym rozrysowałem sobie wstępne wymiary. Tu również wszystko odbywa się „na oko”, próbując łapać proporcje zrobiłem sobie „skrzynkę-demo”, bez żadnej faktury, którą dopasowywałem, sprawdzałem i ew. zmniejszałem/powiększałem wymiary…
Oczywiście – można było poszukać wymiarów “regulaminowych” jugosłowiańskich skrzyń wojskowych, określić od czego są te na M18 i przeskalować… tylko, co jeśli te nie pasowałyby do wymiarów modelu Tamki? Mnóstwo pracy psu… wiecie gdzie. Dlatego wolałem wykonać po prostu skrzynki pasujące do mojej plastikowej zabawki. Gdy wreszcie trafiłem w pasujące wymiary, mogłem rozrysować skrzynki jeszcze raz i wyciąć sobie. Następnie czeską piłką JLC wykonałem fakturę drewna, a szpikulcem cyrkla przeryłem przerwy pomiędzy deskami.
Następnie odbyła się kolejna przymiarka, żeby upewnić się, czy wszystko pasuje i wygląda tak, jak na oryginale…
… a jako że wszystko było okej, to mogłem przystąpić do kolejnego etapu – dodatkowego ładunku. Boki wieży Hellcata są wielką niewiadomą, bo albo ich nie nagrano, albo jakość filmu pozostawia wiele do życzenia. Dlatego na lewej stronie zrobiłem sobie mały tobołek z masy dwuskładnikowej Tamiya, który z pomocą wody i pędzelka ułożyłem na miejscu. Pędzelek jest spoko, bo pomaga naturalnie ukształtować fałdy materiału i wygładzić ewentualne ślady paluchów, czy zbyt ostre kształty fałd. Oczywiście najpierw masę rozwałkowałem na mokrej od wody płytce polistyrenu na jak najcieńszy placek.
Z drugiej strony, która jest zupełnie niewidoczna, postanowiłem zapakować siatkę maskującą. Do tego celu wykorzystałem siatkę kamuflażową od AK Interactive, oraz gazę z opatrunku. Oba materiały porozdzierałem, ponacinałem, wymemłałem paluchami i pęsetą poprzewijałem jeden przez drugi.
Następnie z pomocą pęsety ponawijałem tak stworzoną siatkę i powciskałem w kosz wieżowy, a od góry przytwierdziłem na miejscu z pomocą przygotowanych skrzynek, które delikatnie przykleiłem klejem CA do wieży, dociskając tym samym siatkę ku dołowi. Następnie dodałem luźne ścinki z siatki i gazy tu i tam, żeby miała więcej fałd i bardziej nieoczywisty kształt i wyglądała ciekawiej. Siatkę z gazą punktowo przyklejałem CA, żeby się trzymała. Jak na pierwszy raz z tymi materiałami – jestem zadowolony. Oczywiście będzie to teraz wymagało pomalowania razem z modelem, ale nie będzie to wielkim problemem.
Na koniec kilka brakujących detali – pseudo zawiasy na skrzynkach, jakaś linka trzymająca szpej razem i… gotowe! Można malować.
Model sprawił mi masę frajdy w czasie budowy i właściwie zero kłopotów. Myślę, że ze skrzynkami na wieży, siatką maskującą oraz pomysłami na oznaczenia, których wprawdzie nie widać na pojeździe, ale mogły się na nim znaleźć będzie to bardzo fajny i nietuzinkowy Hellcat.
Zapraszam również na relację z malowania i prac nad podstawką do tego modelu
Jeśli podobają Ci się moje artykuły i modele możesz wesprzeć mnie symboliczną kawą poprzez serwis buycoffee.to. Zapewne kawy za to nie kupię, ale nowe farby – jak najbardziej!
Kamil Knapik