1/35 M3A1 Scout Car
Tamiya – 35363
Zdawać by się mogło, że model tego amerykańskiego samochodu pancernego w interesującej nas skali wyprodukowało naście firm specjalizujących się w plastikowych zabawkach. Otóż nie – tak naprawdę mamy wiekowy model Max Plastic Model, pakowany następnie przez Airfixa, Peerless Max, Italeri, Zvezdę, Testorsa, jakiegoś Tomy i Revella…hmm chyba nic nie pominąłem. Natomiast nowe odsłony to wydany w 2010 roku HobbyBoss i nasz bohater, czyli Tamiya, która gości na rynku już prawie dwa lata, bowiem premierę miała w 2018 roku. I na tej ostatniej się skupimy, przyjrzymy i prześwietlimy. Wtrącę tutaj jeszcze słowo o modelu HobbyBossa – ma on konstrukcję i podział części bardzo podobny do naszego bohatera, jednak w jego przypadku wszystkie drzwi i klapy silnika wykonane są oddzielnie. Mamy również w nim kompletny silnik, w Tamce niestety nie, o czym poniżej napomknąłem. Jak już wspominałem przy okazji generała z Miniartu, w czasie Drugiej Wojny Światowej Stany Zjednoczone w ramach Leand-Lease wysłały do Związku Sowieckiego ogromne ilości sprzętu i zaopatrzenia. Należał do nich także M3A1 Scout Car, który trafił tam w liczbie około 3300 egzemplarzy i był używany jako transporter opancerzony w jednostkach rozpoznawczych, jako wóz sztabowy, a nawet jako osobista pancerna limuzyna oficerów średniej i wyższej rangi. Generalnie konstrukcja ta przypadła do gustu czerwonoarmistom. Pewna ich ilość trafiła nawet do oddziałów Wojska Polskiego na wschodzie. Dlaczego skupiam się tylko na tym teatrze działań wojennych? Ano na boxarcie widnieje pojazd z godłem Gwardii, a na pokładzie machiny dostrzec możemy ekipę bojców RKKA w waciakach i uszankach na czerepach. Dwa z trzech dostępnych zestawów malowań również przedstawiają Scout Cara w służbie niedźwiedzia, o czym później. Od razu mówię, że nie wiem, dlaczego tak właśnie wygląda pudełko – po prostu taki otrzymałem do recenzji. Zresztą mniejsza o opakowanie, ważniejsza jest zawartość. Żadnych niespodzianek tutaj nie znajdziemy – stara dobra Tamiya po raz enty serwuje nam solidny, niezbyt skomplikowany, cieszący oko (u mnie i duszę) model. I tak części znajdują się na siedmiu ramkach, z których jedna zawierająca koła jest podwójna. Ponadto w opakowaniu znajdziemy cztery winylowe tuleje, co by nam się kółka kręciły, przeźroczystą rameczkę, arkusik nalepek i instrukcję obsługi tegoż ustrojstwa. I to by było na tyle. Opisane, więc czas na to spojrzeć. Oczywiście ramki standardowo spakowane są w foliowe mocne torebki – zbierający pudełka bez obawy mogą wyjąć pomacać, pooglądać i schować 😉
A tutaj po wyłuskaniu części z torebek.
Ramka A, która jest tą podwójną.
Ramka B, na której znajdziemy między innymi ramę podwozia i elementy karoserii.
Ramka C i kolejne elementy budy i podwozia.
Na ramce D natomiast ulokowano drobniejsze części.
Mała ramka AA – nie, nie anonimowi alkoholicy – to ciężki karabin maszynowy M2.
…i karabin maszynowy M1919 na ramce BA.
Wspominane winylowe tuleje do kół.
Szyby i szkła reflektorów.
Zawartość uzupełnia jeszcze jedna wypraska, tym razem nie z elementami pojazdu, ale z jego załogą – trzech bojców, waditiel i kamandir. W odróżnieniu od pozostałych wykonana jest z szarego tworzywa.
Nalepki jak to u Tamki wyraźne, porządne, czytelne, ale na dosyć grubym filmie.
Instrukcja budowy – bez fajerwerków, czarno-biała, ale za to czytelna i zrozumiała. Jak dla mnie nic dodać, nic ująć.
Tak jak wspominałem na wstępie, żadnych niespodzianek tutaj nie znajdziemy. To samo też tyczy się ilości części. To nie MiniArt z milionem detali ani też którakolwiek z wyrastających jak grzyby po deszczu chińskich firm ze swoimi skomplikowanymi modelami – to konserwatywna, niezmieniająca poglądów jak krowa, i trzymająca się utartych schematów Tamiya. To zestaw skierowany do dużo szerszego grona odbiorców – to idealny model dla początkującego zlepiacza, jak też dobra baza dla wytrawnego wyjadacza, który dołoży do tego tonę blaszek i żywic. Tak, to stara, dobra, poczciwa Tamijunia – dobra, a przede wszystkim przyjazna dla budowniczego. Trochę cukru poszło, wszak pomiędzy przeglądaniem zawartości pudełek z modelami zdarza mi się lepić pączki 😉 A tak na poważnie jest też i łyżka dziegciu. Zaczynamy więc mały przegląd części z bliska.
I już na pierwszym zdjęciu daje się zauważyć duże uproszczenie – drzwi wejściowe odlane są razem z burtą – w skali jedentrzydzieścipięć, w modelu z 2018 !!! Nawet w przedpotopowym modelu Max Plastic Models drzwi wykonano jako osobne elementy. W tej kwestii górują także niektóre siedemdwójkowe modele. Detale jednak są wyraźne, a w szczelinę między drzwiami a burtą da się porządnego łosza. Na duży plus natomiast zasługuje grubość ścian karoserii, a raczej ich cienkość – są naprawdę cieniutkie i nie wyglądają jak płyty pancerza burtowego w Yamato – tak, prezentują się subtelnie. Jak łatwo zauważyć, buda składa się z paru elementów, które oklejamy wokół podłogi. Osobna jest również ściana pomiędzy przedziałem załogi a silnikiem. Jakościowo bez zarzutu.
Kolejny minus znajdujemy na wewnętrznych powierzchniach ścian nadbudowy – ślady po wypychaczach, zmora chyba wszystkich modelarzy. Ilość jest porażająca i pomimo, że część będzie niewidoczna, to jednak tą drugą część trzeba będzie jednak usunąć. Szczęście w nieszczęściu, że są one na tyle delikatne, iż pozbycie się ich nie powinno sprawić większych problemów. Wyjdzie w praniu.
Reszta części wygląda dobrze i bardzo dobrze. Aha, pokrywy komory silnika również bez możliwości otwarcia…
…bo i po co – silnik mamy tylko zasygnalizowany dolną częścią wraz z miską olejową i fragmentem skrzyni biegów, które to elementy stanowią integralną część ramy podwozia.
Z takich większych gabarytowo elementów mamy jeszcze przednie błotniki.
Cała drobnica – takie rzeczy jak kierownica, osobno wklejane nożne dźwignie sterowania – celowo nie używam słowa na p, żeby nie wyjść na homofoba, różne wajchy itp. prezentują poziom typowy dla japońskiego producenta. Bardzo wygodnym rozwiązaniem, które ułatwi malowanie, są osobno wykonane poduszki siedzisk.
Mamy również zasygnalizowana chłodnicę.
Wspomniane siedzenia…
…i bardzo ładne pióra resorów wraz z mocowaniami.
Jedną z rzeczy, które przydałoby się wymienić, są z pewnością mocowania osprzętu saperskiego. A raczej ich brak.
Spójrzmy na koła. Wyglądają nie najgorzej, ale jednak brakuje w nich chociażby minimalnego ugięcia jak i napisów na oponach. Jednak ze znalezieniem zamienników nie powinno być kłopotów – ot, choćby DefModel takowe wytwarza.
No i uzbrojenie. Również przyzwoite i również bez wodotrysków. Szkoda tylko, że wyloty luf trzeba nawiercać samemu.
Szkło – pierwsza klasa – idealnie przeźroczyste.
No i nalepki, jak już wspominałem, wykonane typowo dla tego producenta.
W pudełku oprócz samej instrukcji znajdujemy jeszcze historię konstrukcji w czterech językach – nie, panlechickiego nie ma, jest natomiast angielski, niemiecki, francuski oraz ichnie hieroglify.
Korzystając z dołączonych kalkomanii, możemy ukończyć model jako pojazd z 3. Gwardyjskiej Armii Pancernej służący w Niemczech w kwietniu 1945 roku lub z nieznanej jednostki Armii Czerwonej obecnej w Pradze wiosną tegoż roku, a także wóz z U.S. Army w dwubarwnym kamuflażu z Sycylii (1943 rok). Chociaż schematy są czarno-białe, schemat amerykańskiego malowania pokazano we wszystkich rzutach i nie trzeba się domyślać, jak wyglądało z drugiej strony.
Żeby przegląd całej zawartości był kompletny, poświęćmy jeszcze chwilkę na załogantów naszego pojazdu. Jak na figurki wtryskowe wyglądają całkiem przyzwoicie. Przyczepić można się do uszanek – nie ma faktury “miśka”, są zupełnie gładkie.
Natomiast sama rzeźba mundurów jest na plus.
Ok. To by było na tyle. Model ma parę potknięć, które wytknąłem, a które jednak w żaden sposób go nie dyskredytują. Niebawem trafi na warsztat, a relację z jego budowy postaram się Szanownym Czytelnikom przedstawić. Mając już na koncie niejeden model tego wytwórcy plastikowych zabawek z Kraju Kwitnącej Wiśni, domyślam się, że budowa będzie czystym relaksem – wiadomo, Tamiya równa się klocki Lego.
Rafał Buber Kubić