1/48 B-26B-50 Invader
Korean War American Bomber
ICM – 48281
Niby nie powinno podejmować się decyzji zakupowych na podstawie opakowania, ale w przypadku Invadera i mnie tak właśnie było. O ile amerykańskie latadła niespecjalnie mnie kręcą, to ilustracja na pudle nowego produktu ICM przyciągnęła mój wzrok i zakrzyknęła “chcij mnie”. Muskularna sylwetka szturmowego bombowca oraz pięknie styrane malowanie z okresu Wojny Koreańskiej – to jest to. A jak wygląda konfrontacja miłości od pierwszego wejrzenia z tym, co znalazłem w pudle?
Elementy plastikowe to 6 dużych ramek z szarego tworzywa:
…w tym jedna zdublowana, bo zawiera identyczne elementy (silniki i ich osłony, śmigła, wydechy, bomby itp).
Do tego dochodzą jeszcze dwie również bliźniacze mikroramki z oponami kół:
Dodajmy, oponami z ładnie i subtelnie odtworzonym bieżnikiem, ale wymagającymi sklejenia, co oznacza konieczność obrobienia wzoru na łączeniu połówek. No i niestety, opony nie posiadają odtworzonego ugięcia, co pozostawione bez interwencji w przypadku tak pokaźnej maszyny kłułoby w oczy. Producenci żywicznych zamienników mogą już więc zacierać łapki, choć oczywiście prawilny modelarz sam przerobi odpowiednio to, co dostał. Ja spróbuję właśnie chałupniczo odtworzyć ugięcie.
A jak sprawa wygląda z pozostałymi ramkami? Na pierwszy rzut oka bardzo dobrze, choć oczywiście nie należy oczekiwać tu bezpośredniej konkurencji dla Eduarda lub Tamiyi. Detale są odtworzone ostro i niekiedy wręcz finezyjnie. Linie podziału są równe, o ostrych krawędziach, takie jak lubię – łatwo później kontrolować wash. Nie ma jednak sensu szukać na modelu nitowania, bo go nie znajdziemy. Ale ogólnie jest bardzo fajnie.
I tu zacznę trochę narzekać. O ile projekty ukraińskiej firmy wydają się bardzo dobre, to momentami wciąż kuleje strona techniczna produkcji ramek i tutaj nie widzę niestety widocznego postępu w stosunku do wcześniejszych modeli tego producenta (choćby recenzowanych przeze mnie i Kamila dwóch edycji C18s czy Do-217N-1). Żeby nie było – wiem, że się czepiam. Ale z drugiej strony, warto tu przytoczyć mądrość Czerwonej Królowej – żeby stać w miejscu, trzeba biec z całych sił. ICM wykonał w ostatnich latach duży skok jakościowy, po czym jednak zatrzymał się na pewnym poziomie. Pozostaje liczyć, że w kolejnych swoich modelach (a należą im się duże brawa za ciekawy dobór tematów) powtarzające się ułomności zostaną wreszcie wyeliminowane.
Pisząc o ułomnościach mam na myśli przede wszystkim jamki skurczowe, które pojawiają się stanowczo za często, mimo zastosowania paskudnego, miękkiego tworzywa (z tego powodu zalecam daleko idącą ostrożność przy wycinaniu części z ramek i ich późniejszej obróbce). Zapadliska znajdziemy choćby na osłonach silników, odtworzonych w jednym elemencie choć bez wykorzystania form suwakowych. Z jednej strony więc odchodzi nam sklejanie osłon z kilku elementów i pilnowanie geometrii, z drugiej musimy zaszpachlować i wygładzić zapadnięty pierścień biegnący dookoła przedniej krawędzi:
Mniejsze lub większe nierówności znajdziemy także na kadłubie (czego winowajcą jest odtworzona wewnątrz struktura jego wnętrza; trochę przerysowana między nami mówiąc…)
Widoczne zapadlisko ciągnie się też wzdłuż krawędzi spływu górnych połówek skrzydeł, choć z drugiej strony jakość odtworzenia szczegółów jest bardzo wysoka:
Dolne połówki skrzydeł na szczęście pozbawione są tej wady i można skupić się na świetnie odtworzonych lukach inspekcyjnych, lekko wypukłym reflektorze i innych smaczkach.
Jamki skurczowe widać również na drzwiach komory bombowej:
…co jest ceną za odtworzenie przetłoczeń na ich wewnętrznych powierzchniach (też znowu nieco przerysowanych – gdyby tak projektować to subtelniej, mniejsza objętość plastiku przełożyłaby się może na brak jamek skurczowych).
Detale na wewnętrznych ścianach drzwi komory bombowej, nawiasem mówiąc, zdradzają nam, że model ma odtworzone wnętrze kadłuba. W tym właśnie komorę bombową, którą można eksponować przy otwartych drzwiach tejże. Fajny ficzer, jak mawiają górale podhalańscy.
Z przyjemnością muszę zauważyć, że tym razem ICM wreszcie nie pokpił sprawy silników i otrzymujemy całkiem solidne miniaturki jednostek napędowych. Każda z nich składa się z dwóch gwiazd, popychacze zaworów są oddzielnymi elementami (a nie zlanymi w jeden kloc z cylindrami, jak to było choćby w wspomnianym już wyżej C18s), nie brak też licznych dodatkowych elementów. Fajnie.
Cylindry mają przyzwoicie odtworzone żebrowanie (warto też przy okazji popatrzeć lekko w swoje lewo i podziwiać piasty kół)…
…a przednia część silników moim zdaniem może konkurować z żywicznymi produktami wielu firm.
Żeby dalej poachać nad pozytywami, to wrzucam dla przykładu choćby delikatnie i subtelnie odwzorowane ugięcie płótna na lotkach:
Bardzo ładne zegary na tablicy przyrządów (same zegary obecne są w formie kalkomanii)
…inne elementy kabiny pilota:
…wnętrza gondoli silnikowych z imitacją ożebrowania:
…ścianki działowe kadłuba i gondoli z licznymi detalami – płaskimi, ale odpowiednim malowaniem da się je na pewno ładnie podkreślić:
Patrząc na powyższe wręgi warto wspomnieć, że dzięki dźwigarom montaż skrzydeł powinien być łatwiejszy i pozbawiony stresów co do zachowania odpowiedniego kąta ich wzniosu:
Drzwi komór podwozia głównego również są bogate w detale:
Stateczniki poziome ładne:
Na powierzchniach sterów wysokości w moim egzemplarzu obecne są dziwne robakokształtne artefakty, które Kamil zidentyfikował jako efekt wstrzyknięcia do form zbyt gęstego plastiku. Mimo że rzucające się w oczy, są ledwo wyczuwalne pod palcami, więc liczę że znikną po natryśnięciu powierzchni Surfacerem i przeszlifowaniu całości gąbką ścierną.
Niestety, form suwakowych nie zastosowano ani dla rur wydechowych, ani dla luf uzbrojenia, więc będziemy wiercić, dorabiać z igieł… albo czekać na zamienniki.
Ogólny poziom modelu jest jednak bardzo dobry, pomijając obecne tu i ówdzie szwy na łączeniu form (ale golenie podwozia w każdym modelu który pamiętam, łącznie z tamijuniami, i tak trzeba było obrabiać):
Ramka przeźroczysta trzyma równy i wysoki poziom, wyznaczony przez wcześniejsze produkty ICM. Nie jest może idealna, ale zniekształcenia obrazu są naprawdę niewielkie. Warto zaznaczyć, że tylko jedna z dwóch osłon kabiny znajdujących się na ramce może być wg. instrukcji użyta do budowy modelu, co jasno zwiastuje pojawianie się kolejnych wersji Invadera.
Instrukcja jest moim zdaniem bardzo przejrzysta i dobrze przemyślana. No, może poza paletą proponowanych farb. ICM podaje numerację farb tylko dwóch producentów: Revella i Tamiyi. Obecność tego pierwszego można tłumaczyć chyba tylko układem biznesowym z Revellem, który konfekcjonuje niektóre produkty ICM w swoich pudełkach. Bo przecież jeśli nawet istnieje ktoś, kto maluje modele farbami Revella, to skrzętnie ten fakt ukrywa (i słusznie). Farby Tamiyi to już zupełnie inna jakość, ale paleta tej firmy często nie zawiera konkretnych odcieni. Z tego też powodu mam mocne wątpliwości co do koloru sugerowanego do wnętrza. Wg. instrukcji ma to być XF-5, czyli zielony matowy. Pechowo akurat tego odcienia nie mam w swoim warsztacie aby ocenić go na oko, ale obstawiam w ciemno, że może nie odpowiadać zbyt dobrze Interior Green. No ale prawilny modelarz i tak grzebie w dokumentacji, a nie ulega bezkrytycznie podszeptom producentów plastikowych zabawek…
Strona z instrukcji może wystarczyć za omówienie opcji podwieszeń, które oferuje omawiany model. Są więc bomby, zasobniki km-ów oraz dodatkowe zbiorniki paliwa. Czyli na bogato.
Skoro o bombach mowa, to na pewno nie zaszkodziłyby im cieńsze brzechwy. Można się założyć, że gdy Eduard wyda zestaw blach do Invadera, pojawią się tam również ich zamienniki.
Producent proponuje nam trzy malowania:
Pierwsze z nich prawdopodobnie jest w naturalnym kolorze aluminimum. Piszę prawdopodobnie, bo akurat oznaczenia głównego koloru zabrakło na schemacie… Dwa pozostałe to z kolei Olive Drab. Rozmieszczenie wspólnych elementów oznaczeń państwowych i napisów eksploatacyjnych na górnych i dolnych powierzchniach przedstawiono na oddzielnym, zbiorczym schemacie.
Skoro malowania, to pora spojrzeć na kalkomanie. Choć w tym elemencie ICM również wykonał w ostatnich latach duży skok jakościowy, to czasami zdarza mu się jednak strzelić sobie w stopę. Tym razem jednak wszystko jest jak najbardziej OK.
Kolory wydrukowane są równo, bez przesunięć. Zegary na tablice przyrządów wyglądają co najmniej dobrze, podobnie jak drobne napisy eksploatacyjne. Jedynie żółty kolor wydaje się miejscami lekko rozlany, ale jest to widoczne raczej tylko okiem (jak mawiał Tytus de Zoo) ubranym, natomiast oglądane z odległości 20 – 30 cm jest kompletnie niewidoczne. Ale UWAGA – ZASADZKA! Nie widać tego na zdjęciach, ale kalkomanie z zegarami, czyli 3, 4 i 5 nie są umieszczone na wspólnym filmie, tylko każdy zegar jest oddzielnym bytem. Dlatego należy zachować ostrożność i najlepiej nie namoczyć od razu całości, szczególnie w przypadku zestawu 5 na tablicę przyrządów. Trzeba przenosić zegary pojedynczo, a to zajmuje trochę czasu, więc najlepiej namaczać kalkomanię partiami. Tak naprawdę takie rozwiązanie jest lepsze od umieszczenia zegarów na jednym arkuszu filmu, co często sprawia problemy z właściwym pozycjonowaniem cyferblatów (szczególnie, gdy tablica przyrządów ma pofałdowaną powierzchnię), ale jeśli nie ma się od początku świadomości, że zegary nie są połączone, można je pomieszać.
Nose-art z kostuchą wygląda fajnie i chyba to malowanie wybiorę dla swojego Invadera.
Mimo że dla zasady recenzenckiej trochę ponarzekałem, model zapowiada się bardzo dobrze. Wkrótce podzielę się wrażeniami z budowy (która już trwa).
Artur Osikowski
Jeżeli sugerowałeś się boxartem, to sylwetka modelu może Cię trochę rozczarować :]
Invader jest zdecydowanie zgrabniejszy w realu niż na tym malunku. Na szczęście model zdecydowanie bardziej przypomina oryginał. I bardzo cieszy, że 26 letni Promodeller/Monogram/Revell doczekał się następcy 🙂 Kalki i konwersja na maszynę Zumbacha czekają 😛
Heh, własnie dlatego że słabo znam się na Amerykańcach, chcę go złożyć i obejrzeć sobie bryłę, robiąc oblot po pracowni.
Dzien dobry !
Dzieki za recenzje. Amerykanie czekali i sie doczekali. Samolot latal w WWII, Koreii, Wietnamie, nad Kuba, Kongo plus cholera wie gdzie. Opony to nic. Normalnie bieznik jest zrypany, ugiecie to juz gorzej. Ale beda zamienniki.
Prosze uprzejmie nie “troche narzekac” tylko narzekac ile wlezie.Jamki skurczowe to jest problem i to duzy. Juz wole sklejane oslony silnikow od tego szajsu co dali w pudelku. Lotki fatalne. Zeby jeszcze pod spodem ale nie z wierzchu. Komora bombowa tez zle. To co Pan chwali to ja tez, zeby nie bylo ze sie czepiam. Tablice to i tak kazdy na jahujowa wymieni.A jak nie, zegary oddzielnie to dobry pomysl.
Robaki znikna prosze sie nie obawiac. Lufy tez do wymiany ale rury moglyby miec otwory. Znowu bedzie nie potrzebne dlubanie.
Reszta to drobiazgi. W sumie ladny model, bedzie wiecej wersji to jasne. Coz czuje ze bedzie tego sporo. Weterani z Wietnamu czekaja w kolejce. Ale ICM ma problem. Mam nadzieje ze w Gladiatorze 1/32 sie poprawia.
Fajne by się prezentował jako strażak, a nie taki buro zielony. 😅
Jak model zadomowi się na rynku, to pewnie pojawią się jakieś zestawy alternatywnych malowań. Ale i jednobarwne można fajnie zrobić, jak się umie. Ja nie wiem, czy umiem, ale spróbuję 😉
Boxart kolejnej drugowojennej wersji, jest zdecydowanie bardziej atrakcyjny. ten wygląda jak malunek 12-latka