1/48 Do-217N-1 German Night Fighter – ICM
ICM – 48271
ICM nie zwalnia tempa i kontynuuje rozwijanie rodzin niemieckich dwusilnikowców w 1/48. Po Do-215, Ju-88 i He-111 przyszła pora na Do-217, którego pierwszą (a na pewno nie ostatnią) emanacją jest nocny myśliwiec N-1. Nie miałem do czynienia z wyżej wymienionymi modelami, ten temat mnie jakoś nie kusił, ale Do-217 ma moim zdaniem bardzo ciekawą sylwetkę, więc postanowiłem zapoznać się bliżej z nowym produktem ukraińskiego producenta.
Po zdjęciu ozdobionego całkiem ładną grafiką wierzchu pudełka znajdujemy typowe dla ICM i bardzo przeze mnie lubiane, sztywne pudło, wypełnione plastikiem.
Ramki zapakowane są w foliowy worek, więc zabezpieczenie nawet drobnych elementów jest bez zarzutu.
Ale nie samym pudełkiem człowiek żyje, więc wyciągamy ramki. Pierwsza zawiera kadłub, stateczniki i przyległości. Pierwsze wrażenie – jakie to wielkie! Kadłub który widzicie na zdjęciu, ma blisko 35 cm, a brakuje w nim przecież jeszcze części nosowej!
Nie mniejsze wrażenie robią skrzydła, typowo chyba dla ICM ujęte w jedną, minimalistyczną ramkę. Minimalistyczną liczbą części, a nie rozmiarami, bo rozpiętość to prawie 40 cm!
Kolejna ramka to gondole silników, część przednia kadłuba, drzwi komory bombowej, burty kabiny itp.
I wreszcie dwie identyczne ramki z silnikami i ich łożami (tak, w standardzie dostajemy repliki jednostek napędowych!), elementami podwozia, radaru, śmigłami.
Jest też oczywiście ramka z oszkleniem. Całkiem duża, bo i samolot niemały:
Bardzo podoba mi się rozwiązanie, gdzie części przeźroczyste są faktycznie przeźroczyste (w tym wypadku idealnie), a to co ma być zamalowane jest matowe. Jakoś elegancko to wygląda. A oszklenie jest idealne. Okna kabin nie zniekształcają obrazu i są krystalicznie przejrzyste.
Ktoś powie, że żadna sztuka, bo są one z natury płaskie. No i zgadza się, ale bąblowata wieżyczka wcale nie jest gorsza. Krótko mówiąc jest świetnie.
A jak wyglądają elementy z szarego plastiku? Moim zdaniem bardzo dobrze. Linie podziału blach są może mocno zaznaczone, ale nie za mocno. Ich krawędzie równe, więc nie ma się czego przyczepić. Oczywiście można ponarzekać na brak nitowania czy pewne niedostatki “trójwymiarowości”, czyli zróżnicowania elementów ‘a la’ niektóre topowe firmy, ale nie oszukujmy się. To wciąż ICM a nie Tamiya czy GWH, cenowo również.
Swoją drogą, na górze zdjęcia mamy statecznik poziomy z moim zdaniem genialnym rozwiązaniem – jego górna część jest jednoelementowa, więc gotowy nakładamy w całości na kadłub, dzięki czemu odpada nam upierdliwe pozycjonowanie lewego i prawego. Wszystkie powierzchnie sterowe są zaprojektowane jako oddzielne elementy (tylko miłośnicy opuszczonych klap będą musieli rzezać).
Gondole silnika mają zarówno ładne detale zewnętrzne,
…jak i wewnętrzne.
Nasz Dornier to nocny myśliwiec, ale o bombowym pochodzeniu, o czym przypomina komora nomen omen bombowa. W modelu ICM możemy ją otworzyć – tu widzimy jej sufit:
… a tu misterne drzwi:
I jak mniemam dodatkowy zbiornik paliwa, montowany w rzeczonej komorze:
Wszelkiej maści drobnica robi też bardzo pozytywne wrażenie. Jak już wspomniałem, mamy możliwość otwarcia obydwu gondol silnikowych i prezentację jednostek napędowych wraz z ich łożami. Oczywiście, przy poważnym podejściu niezbędne będzie waloryzowanie tych elementów, ale materiał wyjściowy jest więcej niż przyzwoity.
Podwozie:
Pokrywy komór podwozia z wewnętrznymi wzmocnieniami:
Elementy kabin załogi:
Tablica przyrządów z zaznaczonymi zegarami (znajdziemy je na arkuszu kalkomanii).
Misterne karabiny maszynowe – niejeden producent żywic zaszlocha z zazdrości na ich widok.
Na deser piękny nos – szczegółowy, mimo że nie z formy suwakowej.
Przekazywana z dziada pradziada na Podlasiu mądrość ludowa głosi, że ICM zawsze coś spektakularnie sknoci, jak np. silniki w recenzowanym kiedyś przez mnie C-18S. Tym razem, gdybym miał się do czegoś przyczepić, to do anten radaru (FuG 202, o ile się nie mylę ze względu na wrodzone lenistwo intelektualne). Wyglądają one zdecydowanie zbyt masywnie:
Aż prosi się o zamiennik, ale na razie kiepsko z tym. Znalazłem w sieci ślady istnienia zestawu czeskiej firmy OWL, ale wydaje się, że jest on już nie do kupienia. Pozostaje zerkać w stronę rodzimego Mastera, który wydawał już anteny niemieckich radarów w tej skali.
Instrukcja to typowa dla ICM kolorowa broszurka na kredowym papierze.
Moim zdaniem przejrzysta i schludna.
Producent proponuje cztery malowania; jedno RLM 75/76, dwa RLM 70/74/76 i wreszcie, jak przystało na nocny myśliwiec, jedno czarne.
Jak widać, schemat rozmieszczenia plam na górnych powierzchniach płatowców dla malowań 2 i 3 jest wspólny i połączony z uniwersalnym schematem nakładania napisów eksploatacyjnych.
Skoro mowa o malowaniach, to trzeba zerknąć na kalkomanie, co dawniej w przypadku ICM bywało przeżyciem traumatycznym. Na szczęście czasy te minęły.
Arkusz jest spory, i choć na pewno nie jest szczytowym osiągnięciem, to jest całkiem przyzwoity. Brak widocznych przesunięć kolorów, a film sprawia wrażenie cienkiego i nie sprawiającego kłopotów.
Znajdziemy to m. in. wspomniane wcześniej zegary na tablicę przyrządów. Godłom i napisom eksploatacyjnym brak trochę finezji, do której przyzwyczaił nas np. Cartograf, ale nie jest źle.
Mnie się podoba. Kleiłbym.
Artur Osikowski