1/48 FOKKER E.II
EDUARD 8451
W moje kosmate łapska po raz kolejny trafia szmatopłat ze stajni Fokkera w wydaniu weekendowym. Pisałem już o Eindeckerze w skali 1/72 a teraz przyszła kolej na jego większego brata w 48.
Wypraski to nic innego jak znany już model Fokkera E.III z okolic 2008 roku. W pudle dostajemy trzy ramki z szarego tworzywa, owiewkę z przezroczystego oraz kalki i instrukcję. Wszystko zgodnie z obecnym standardem Eduarda co do edycji weekendowych.
Model, widać to wyraźnie na pudełku oznaczono jako Fokker E.II, ale niestety to, co w pudle znajdujemy jest po prostu Fokkerem E.III. Dla niewtajemniczonych nieścisłość prawie żadna, różnice jednak, choć małe, to jednak istniały. Najbardziej widoczna z nich, to profilowane boki zaraz za osłoną silnika (elementy 11 i 3) – powinny sięgać do samego dołu kadłuba. Drugi aspekt – już zdecydowanie mniej rzucający się w oczy to inne rozmieszczenie wlewów paliwa i oleju oraz brak płyty ochronnej na spodzie kadłuba.
Różnice te jak widać są niewielkie, niemniej trochę irytuje takie olewackie podejście do tematu – E.II lub E.III kto by się w tym połapał, Eindecker to Eindecker w końcu…
Jako duży plus przemawiający na korzyść zestawu, uznać można dostępne schematy malowań. Wybór może i skromny ale moim, również skromnym zdaniem dostajemy dwa spośród kilku najciekawszych – 69/15 Crailsheima oraz 68/15 Brückmanna.
Co do samego modelu to nadal prezentuje się on całkiem przyjemnie. Faktura powierzchni skrzydeł wygląda bardzo dobrze. Taśmy wzmacniające nie przypominają karykaturalnych abominacji znanych z ostatnich wypustów Eduarda. Zaznaczono je w sposób delikatny i nieprzesadzony. Także krawędź spływu jest odpowiednio cienka. Na ramkach znajdują się dwie pary skrzydeł, przy czym dla wersji E.II odpowiednia jest tylko jedna z nich.
Również silnik Oberursel U.I wygląda bardzo dobrze, choć w wersji weekendowej popychacze i przewody świec zapłonowych będziemy musieli zrobić sami. W pudełku znajdziemy także dobrze wyglądający silnik Oberursel U.0, który jednak nie przyda się do budowy miniatury Fokkera E.II.
O ile faktura skrzydeł jest więcej niż zadowalająca, o tyle na kadłubie projektant zestawu nieco zaszalał. Oddano na nim paski wzmacniające płótno w miejscu, gdzie dotykało ono konstrukcji. Problem polega na tym, że w oryginale ich tam po prostu nie było. Parę przyjemnych chwil z papierem ściernym załatwi sprawę.
Śmigło wygląda przyzwoicie, choć jego mocowanie jest dość toporne.
Wnętrze kabiny jest dobrze zdetalowane, dostajemy praktycznie wszystko to, co jest potrzebne żeby oglądając kokpit nie bolały nas oczy niczym podczas seansu pewnego znanego polskiego serialu historycznego. Nadgorliwością wydaje mi się jednak odlanie naciągów konstrukcji kadłuba.
Sama kratownica zaś, została oddana jako osobne elementy. W kokpicie brakuje jedynie pasów, ponieważ Eduard zaprojektował je w postaci kalek, co wygląda raczej mało młodzieżowo.
Tym razem obok karabinu Spandau, dostajemy w zestawie również i Schwarzlose, gdybyśmy zdecydowali się na aeroplan używany przez C. i K. armię. Spandau w wersji dla ubogich w czas, którzy muszą sklejać w weekendy, bez fototrawionych chłodnic wygląda słabo.
Opony odlano jako osobne elemnty, co umożliwia łatwe zamienienie zestawowych kół na szprychowe.
Ogólna jakość detali i ich ilość jest naprawdę dobra i niewiele potrzeba tu pracy żeby uatrakcyjnić jeszcze bardziej wygląd Eindeckera.
W zestawie dostajemy także dwie osłony silnika. Szkoda, że producent nie uwzględnił płyty chroniącej je przed gazami wylotowymi z karabinu.
Kalkomanie, jak wspomniałem wcześniej pozwalają na budowę dwóch schematów malowań. Wydrukowane przez Eduarda sprawiają pozytywne wrażenie, nawet małe napisy da się przeczytać a żadne przesunięcia kolorów nie występują.
Reasumując, choć model posiada pewne wady to przy niewielkim nakładzie pracy można zbudować dobrą miniaturę przedstawiającą wcześniejszą wersję “bicza Fokkera”. Dla wymagających dobrze jest pomyśleć o wymianie chłodnicy karabinu i zastąpieniu pasów czymś bardziej w trzech wymiarach. To nadal dobry zestaw i jeden rzut oka wystarcza, że ręka sama rwie się do cążek. Hajly rekomended.
Filip “Xmald” Rząsa