1/48 Gloster Meteor NF.14
Sword – SW 48011
Budowa
To, co możemy zobaczyć po otwarciu pudełka dość świeżego wypustu firmy Sword, czyli Meteor NF.14 w skali 1/48, zostało już opisane przez Kamila. Ja chciałem skupić się na tym, jaki model uda mi się wybudować “prosto z pudła”. Tak więc po rozpakowaniu przystąpiłem do dzieła. Postępowałem zgodnie z instrukcją, w związku z czym na pierwszy ogień poszedł kokpit.
Wymagający większego detalu modelarze na pewno będą musieli zaopatrzyć się dodatkowo w zestawy waloryzujące, ponieważ kokpit modelu jest dość skromny. Nie ma dodanej żadnej blaszki czy nawet kalkomanii, które imitowałyby przyrządy w środku kabiny. Ja w miarę możliwości postanowiłem odtworzyć imitację zegarów na tablicach przyrządów. Mój sposób – napuszczenie w pierwszej kolejności miejsca zegarów błyszczącą białą farbą.
Po całkowitym wyschnięciu w te same miejsca naniosłem Worn Effects Fluid z AK-Interactive.
W międzyczasie, gdy sobie schło, aby nie marnować cennych minut, przygotowałem resztę elementów kabiny. Chciałem móc pomalować wszystko za jednym napełnieniem aerografu.
Nie mogłem również zapomnieć o pomalowaniu wewnętrznych boków kadłuba. Przy okazji ich “obrabiania” obciążyłem nos miniatury śrutem wędkarskim. Niby producent tego nie sugeruje, ale nauczony doświadczeniem, z zasady obciążam “nosy” modeli z przednim podwoziem.
Teraz wszystko mogłem już pomalować na czarno, włącznie z wcześniej przygotowanymi tablicami przyrządów.
Instrukcja malowania modelu informuje nas, że kolorem kokpitu jest interior black. Ja na klasyczny kolor czarny naniosłem cieniowanie z koloru Tire black C137, a następnie całość przetarłem ciemnym szarym “suchym pędzlem” z olejnej farby AK 501. Efekt był zadowalający.
Teraz mogłem wrócić do tablic przyrządów. Miejsca wszelkich zegarów (na ten moment zamalowanych na czarno) zwilżyłem wodą i, odczekawszy chwilę, zaostrzoną wykałaczką wydrapałem białą farbę spod spodu tak, aby w miarę możliwości przypominały zegary. W dużym przybliżeniu na zdjęciu nie wygląda to może najlepiej, ale przy oglądaniu nieuzbrojonym okiem efekt jest do przyjęcia.
Model z założenia miał być “prosto z pudła”, ale nie mogłem się oprzeć pokusie dodania pasów pilotów, których w zestawie również nie znajdziemy.
Gdy już wszystkie elementy kokpitu miałem gotowe, dla większej “plastyczności optycznej” w niektóre zakamarki napuściłem Neutral Wash z MIG Productions.
Przed wklejeniem kokpitu w kadłub i do jego zamknięcia pozostało wykonanie jeszcze kilku czynności. A mianowicie pomalowanie na kolor aluminium komory przedniego podwozia…
… i dodania kilku imitacji obić za pomocą srebrnej kredki.
Teraz mogłem już wkleić kokpit w kadłub…
… i następnie skleić go w całość. Na tym etapie muszę powiedzieć, że byłem bardzo pozytywnie zaskoczony pasowaniem elementów, jak i jakością plastiku. Wszystko do siebie pasowało i praca przy modelu była relaksująca.
Kadłub pozostawiłem do wyschnięcia spoiny. W tzw. międzyczasie przygotowywałem sobie inne części. Stateczniki i stery wysokości…
… oraz skrzydła…
…w które wkleiłem ścianki komór podwozia. Tu też uważam, że można by te elementy wymienić na żywiczne lub samodzielnie doposażyć, bo są dość ubogie w detale.
Silnik też nie jest szczytem wykwintności, ale w sytuacji, kiedy nie planuje się go eksponować, nie stanowi to większego problemu.
Koła i golenie podwozia także są dość “schematyczne” i również w tym wypadku zalecałbym podmiankę na jakiś “wypasiony” zamiennik.
Przygotowane części poddałem dalszej obróbce, aby móc składać wszystko w całość. Pomalowałem niektóre elementy modelu na czarno jako podkład pod dalsze malowanie.
Elementy silnika, które praktycznie były niewidoczne, przetarłem “suchym pędzlem” z metalizerem. Wkleiłem w gondole w skrzydłach, których połówki skleiłem ze sobą. Nadal nie miałem najmniejszych problemów z pasowaniem do siebie części.
Pierwsze niedopasowanie objawiło się przy doklejaniu stateczników.
Ale oczywiście nie było to nic, czego byśmy nie znali z innych modeli. Szparę zalałem klejem cyjanoakrylowym, którego nadmiar po wyschnięciu zebrałem drobnym papierem ściernym i wypolerowałem stalową watą ścierną.
Krok następny to połączenie skrzydeł z kadłubem.
Tu musiałem podszlifować element kadłuba, aby płat ładnie siadł na swoim miejscu. Czynność nie wymagająca ani czasu, ani specjalnych umiejętności.
Po jej wykonaniu płat wpasował się na swoje miejsce, ale wszystkie łączenia kadłuba ze skrzydłami wymagały trochę pracy ze szpachlówką (klej cyjanoakrylowy) i różnymi materiałami ściernymi.
Tradycyjnie, po wstępnej obróbce spoin, pozostałe zagłębienia uzupełniłem klejem cyjanoakrylowym. Do wyrównania powierzchni użyłem papieru ściernego o gradacji 1000. Na koniec wypolerowałem powierzchnie watą ścierną. Poza łączeniami skrzydło-kadłub, podobnej obróbce musiałem poddać łączenie wlotu silnika z gondolą w skrzydle.
Teraz musiała nastąpić czynność, za którą nie przepadam. Odtworzenie zatartych linii podziału blach.
Ale i tym razem przez to przebrnąłem. Ogólna bryła modelu była gotowa. Wróciłem więc do mniejszych elementów. Skleiłem dodatkowe zbiorniki paliwa, które później obrobiłem i przygotowałem do malowania.
Przerobiłem rurkę pitota. Zestawowa była nie do przyjęcia. Wykorzystałem do tego cienkie metalowe rurki o różnej średnicy, które znalazłem w swoich modelarskich szpejach i wsadziłem jedną w drugą. Efekt okazał się całkiem dobry.
Z tych samych profili dorobiłem lufy do działek. Przez producenta nie zostały przewidziane, a na zdjęciach oryginalnych maszyn są widoczne.
“Szoferkę” uzupełniłem o kilka drobiazgów…
…które następnie pomalowałem kolorami podanymi w instrukcji, identycznym sposobem jak wcześniej opisałem malowanie kokpitu.
Kolejnym krokiem było przygotowanie owiewki kabiny, którą po obrobieniu zamaskowałem taśmą.
Następnie dokleiłem ją do kadłuba. Po przygodach z pasowaniem skrzydeł z kadłubem miałem lekkie obawy, ale na szczęście oszklenie pasowało bardzo dobrze.
Tym samym dobrnąłem do momentu rozpoczęcia prac malarskich. Wystartowałem od preshadingu czarnym kolorem.
Następnie białym kolorem rozjaśniłem część paneli, zrobiłem kilka smug, a także za pomocą szablonu naniosłem na całym modelu nieregularne plamy.
Na tak przygotowany podkład zacząłem nanosić główne kolory. Dolne powierzchnie mają być w kolorze Dark Seagray. Wykorzystałem do tego farbkę Mr.Color C331 Dark Seagray.
Po pomalowaniu odniosłem wrażenie, że kolor jest za ciemny. Przeglądnąłem zdjęcia oryginalnych maszyn i stwierdziłem, że raczej były trochę jaśniejsze. Podjąłem decyzję, że rozjaśnię ten kolor. Użyłem do tego Mr.Color C363 Medium Seagray, który z kolei jest oznaczony w instrukcji jako kolor szarości na górnych powierzchniach. Suma summarum efekt, który uzyskałem, w pełni mnie usatysfakcjonował.
Kolorowanie górnych powierzchni rozpocząłem od koloru zielonego, dokładnie Mr.Color C361 Dark Green.
Po wyschnięciu zamaskowałem pomalowane plamy kamuflażu specyfikiem Inteligent Panzer Putty. Jak dla mnie jest to doskonały produkt do takich zastosowań.
Jako drugi kolor kamuflażu użyłem Mr.Color C362 Ocean Gray, mimo że instrukcja sugeruje Mr.Color C363 Medium Seagray. Ten ostatni wydawał mi się za ciemny. A że stosuję przy malowaniu techniki cieniowania, to doszedłem do wniosku, że taka mała podmianka w odbiorze wizualnym będzie ok.
Do przyciemnienia łączeń blach użyłem koloru Mr.Color C301, a do rozjaśnienia paneli Mr.Color C317.
Po ściągnięciu masek ukazał mi się efekt, jaki chciałem uzyskać. Oczywiście korzystając z okazji, że w areografie miałem odpowiednią farbę, malowałem drobiazgi, które planowałem dokleić na końcu budowy całej repliki.
Zabezpieczyłem całość lakierem błyszczącym i przystąpiłem do nakładania kalkomanii.
Mój model postanowiłem wykonać w oznakowaniu 72 Sqn. RAF
Nałożenie wszystkich kalkomanii jest dość czasochłonne, ponieważ producent przewidział całkiem sporo napisów eksploatacyjnych. Kalki są dobrej jakości, mają dobrze spasowane kolory, nie rozpadają się i dobrze reagują na płyny Microscale SET i SOL .
Po wyschnięciu kalkomanii ponownie zabezpieczyłem powierzchnie modelu lakierem bezbarwnymi i przystąpiłem do nałożenia Panel Line Wash Black Night z Ammo.
Po jego wyschnięciu nadmiar starłem patyczkami do czyszczenia uszu.
Następnym krokiem było wykonanie imitacji śladów eksploatacyjnych. Użyłem do tego specyfików AK-Interactive. Nanosiłem je na wybrane powierzchnie pędzelkiem w nieregularny sposób, a następnie rolowałem po powierzchni patyczkiem do uszu, zwilżonym w white spirit, aż uzyskałem satysfakcjonujący efekt.
W miejscach, gdzie chciałem uzyskać smugi, rozcierałem specyfik pędzlem bardzo delikatnie (prawie suchym) zwilżonym w white spirit.
W okolicach podwozia naniosłem tą samą metodą (patyczkiem do uszu) trochę emalii w kolorach ziemistych.
Wcierając delikatnie pędzelkiem niewielką ilość pigmentów, dopełniłem efektu zabrudzeń.
W zasadzie cały proces malowania i “brudzenia” był zakończony. Pozostało połączyć w całość resztę elementów do modelu.
Anten producent również nie przewidział, dlatego należy wykonać je we własnym zakresie. Ja użyłem do tego pręciku stalowego i pozostałości z innych zestawów fototrawionych.
Teraz cały model pokryłem lakierem Alclad II Klear Kote Light Sheen.
Ostatnią czynnością, jaką wykonałem przy budowie tego modelu, było naniesienie w niektóre miejsca, imitacji obić srebrną kredką.
Model był gotowy!
Podsumowując. Klasyczny model klasy short run. Plastik jak dla mnie bardzo przyjemny w obróbce. Linie podziału widoczne i odpowiednio głębokie. Ślady po wypychaczach są, ale nie jakoś okrutnie upierdliwe. Pasowanie elementów do siebie bardzo przyzwoite. Trochę zabawy było jednak przy montażu skrzydeł i stateczników. Bardziej wymagający modelarze na pewno muszą zwaloryzować kokpit, silniki i podwozie, włącznie z ich komorami. Te elementy w modelu prosto z pudła, tak jak wcześniej opisywałem, są ubogie. Oczywiście można pobawić się również w wykonanie imitacji nitowania poszycia, co wizualnie na pewno uatrakcyjni miniaturę. Ale dla miłośników modeli, którzy nie przywiązują aż takiej wagi do wszystkich szczegółów, a po prostu chcą uzupełnić swoją kolekcję, budowa Meteora NF.14 “prosto z pudła” powinna być satysfakcjonująca. Mam nadzieję, że moja relacja z budowy była pomocna. A co wyszło – oceńcie sami.
Pozdrawiam
Piotr “Słoma” Słomiński