1/48 Grumman FM-1 Wildcat/Martlet Mk.V
Tamiya – 61126
Prawdę mówiąc, mojej uwadze umknęło, że Tamiya jeszcze w ubiegłym stuleciu wydała miniaturę Wildcata F4F-4 w skali 1/48. Inna sprawa, że nie jestem przesadnym entuzjastą modeli samolotów tego producenta z Japonii. A to właśnie na opracowaniu z połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku bazuje jedna z nowości – model Wildacta FM-1
Jest zatem raczej nieprzypadkowe, że na boxartowy obrazek trafił samolot ze specyficzną, acz adekwatną inskrypcją
To jedno z trzech malowań, które znajdziemy w tym zestawie. Pozostałe dwa są zaś anonsowane kolorowymi ilustracjami na bokach opakowania
I te trzy obrazki, to jedyne barwne prezentacje tych schematów. Bo o ile w komplecie jest sporo makulatury, to wszystko jest wydrukowane w czerni i bieli
Przede wszystkim instrukcja montażu – ale to akurat nie dziwi – bo tak jest w zasadzie w każdym modelu tego producenta
Czarno-biała jest również ulotka z danymi technicznymi i streszczeniem artkułów z wikipedii
Pozbawione kolorów są jednak także plansze ze schematami malowania i rozmieszczenia kalkomanii. Choć – tradycyjnie – sylwetki w nich użyte są w wielkości modelu
Komplet potrzebnych tu nalepek stworzył całkiem spory arkusz. Ale głównie dlatego, że trafiły tu również pasy inwazyjne
Z jednej strony, mają specjalne wycięcia ułatwiające aplikację na bardziej wybujałych szczegółach. Z drugiej, miejscami ich użycie jest obligatoryjne, bo kadłubowe oznaczenie “F” pojawia się wyłacznie na dużej płachcie z pasami
Ogólnie, kalkomanie są przyzwoitej jakości. Nie było tu pola do popisu, ale do nadruków, które znajdziemy w zestawie trudno miec poważniejsze zastrzeżenia
Wśród kalkomanii znajdziemy również te ‘nowoczesne’ ficzery (których we wspomnianym F4F-4 nie było), czyli imitacje wskaźników tablicy przyrządów
..oraz pasy fotela pilota
A skoro o typowych dla Tamki rozwiązaniach mowa, to trafił tu także mały arkusik masek
..które, a jakże, trzeba wyciąć samodzielnie
Tyle na temat poligrafii. Pora zatem na omówienie plastiku
Podobnie jak w miniaturze Army w skali 1/72, elementy modelu zmieszczone zostały na dwóch ramkach z szarego polistyrenu i jednej przeźroczystej
Małym bonusem jest nowo opracowana niewielka ramka z lusterkami wstecznymi oraz figurką pilota
Ludzik to w sumie retro dodatek – aż dziw bierze, że nie znalazł się w pierwotnym wydaniu. Ale skoro ‘retro’, to oczywiscie śmigiełko sie kręci – dzięki kombinacji elementów plastikowych i winylowych tulejek
Przenosimy się zatem do roku 1994, bo wtedy opracowana została ramka, w której dominuje kadłub
Również tutaj znajduje się większość szczegółów, jakie znajdziemy w tym modelu. Co oznacza, że nie ma ich przesadnie wiele, oraz są często mocno uproszczone. Natomiast przyznać trzeba, że tam, gdzie coś widać, projektanci zadbali o choćby podstawowe szczegóły konstrukcji – jak choćby tył silnika, fragmenty jego kratownicowego łoża, czy mechanizm podwozia
Kabina pilota też nie rzuca na kolana szczegółowością, ale to samo można powiedziec o zdecydowanie nowszych modelach Tamiyi. Z drugiej strony, jest wszystko to, co może być widoczne w gotowej miniaturze
A skoro o widoczności mowa, to warto wspomnieć o oszkleniu. Ono równiez ma swoje lata
..i nie zawsze najlepsza jakość. Nie jest może przesadnie grube, ale jednak wiatrochronowi trudno zarzucić idealną przejrzystość. Na szczęście, limuzyna wypada pod tym względem zdecydowanie lepiej
Silnik jest dość przeciętnej jakości – jakieś szczegóły jednak ma, wiec mniej wymagający współmodelarze nie będą musieli szukac zamienników
To, co trzydzieści lat temu musiało budzić słuszne uznanie, to wykonczenie powierzchni płatowca. Nie chodzi tu wyłącznie o wyraźne linie podziału czy zaznaczenie innych detali. Na poszyciu dostrzec bowiem można nitowanie. Na kadłubie w większości w formie wypukłej (podobnie jak w oryginale, zresztą). Przy czym nie jest to odtworzenie pełnej siatki, a jedynie wybranych linii nitów
Mało tego, w tylnej części kadłuba odtworzone zostały ‘schodki’ nachodzących na siebie arkuszy blachy. Prawdę mówiąc, myślałem, że to Eduard był pierwszy. Ale jednak nie – zrobił to przeszło dekadę później
Ramka, w której znajdziemy skrzydła, na pierwszy rzut oka wyglada tak samo, jak opracowanie z minionego stulecia. Mimo to napiętnowana jest nową datą produkcji
Wszystko dlatego, że jest to po prostu delikatnie zmodyfikowane starsze opracowanie. Nie mam pojęcia, czy forma była pierwotnie przygotowana do takich zmian, czy po prostu trafiła w ręce ślusarzy. Ślusarzy sprawnych, ale jednak nie perfekcjonistów, bo fragmenty poszycia, które się zmieniły, łatwo dostrzec na powierzchniach
Tak, czy inaczej, tutaj do czynienia mamy z jeszcze większa feerią nie tylko różnych wyrazistych szczegółow, ale również siatką nitów. Dość przypadkowo, moim zdaniem – podzielonych na wypukłe i wklęsłe.
Oczywiście nie są one tak finezyjne, jak chocby w Huraganie z Army w tej samej skali
..ale ich obecność w takiej formie, trzy dekady temu musiała oszałamiać. Tym bardziej dziwie się, że jakoś wcześniej nie słyszałem o tym modelu – choćby jako punktu odniesienia dla edkowych czy armowych opracowań, w których pojawiają się nity wklęsłe i wypukłe. A tymczasem to Japończycy byli w awangardzie. Zresztą, klasyczne, wgłębne nitowanie również pokazywali zdecydowanie wcześniej, niż inni.
KFS
P.S. Jeśli podobają się Ci się moje artykuły i chciałbyś wesprzeć ich powstawanie, możesz kupić mi czarną paktrę, albo lepiej czarną kawę, w serwisie buycofee.to
Model przekazany przez Hobby 2000 – dystrybutora Tamiya