1/48 Henschel Hs-126 – ICM – Warsztat
Kawał czasu temu dostałem od Kamila do recenzji zestaw ICMu – Luftwaffe Airfield, zawierający wypraski figurek, Meśka 109 i tytułowego Henschla 126. Skląłem wówczas te modele na czym świat stoi, jednak wskutek osobistych zawirowań dopiero teraz mogłem przyjrzeć się uważnie jednemu z nich i zrelacjonować jego budowę. Czy miałem rację, klnąc? Zobaczmy!
BUDOWA
Pracę rozpocząłem… nie od kokpitu, jak się przyjęło, a od prymitywnego poprawienia instrukcji za pomocą ołówka, ponieważ w praktyce bardzo ciężko było się zorientować, gdzie kończy się jedna jej część, a gdzie zaczyna druga:
Dopiero po tym zabiegu mogłem zacząć faktyczną budowę – i tu już bez niespodzianek, wyciąłem i obrobiłem części kokpitu, których było, no cóż, bardzo dużo:
Następnie poskładałem je wstępnie w całość. Niby bez problemów, ale jednak prawie każdy element trzeba było przyciąć, przyszlifować, poprawić. Takie uroki znane z short-runów, a jednak mniej oczywoste przy modelach wielkoseryjnych.
Fotel otrzymał pasy z zestawu KMA Modeller dedykowanego dla Luftwaffe:
I kokpit był gotowy do malowania.
Zapodkładowałem wszystko Mr Surfacerem 1500, a następnie użyłem kolorów bazowych: RLM 02 od Gunze (H070) i Tamiya Rubber Black (XF-85). Potem pomalowałem detale pędzelkiem za pomocą akryli Vallejo:
Jak zauważyli uważni obserwatorzy na zdjęciach wyżej, tablice rozdzielcze w zestawie odlane są z przezroczystego plastiku. Teoria jest taka, że ich podstawy malujemy na biało, a następnie samą tablicę na czarno (po wymaskowaniu zegarów) i dopiero wtedy naklejamy je w odpowiednie miejsce i pędzlem poprawiamy umieszczone w plastiku zarysy wskazówek. Nie byłem fanem tego rozwiązania z uwagi na stopień skomplikowania i zrobiłem inaczej. Tablicę po ludzku pomalowałem na czarno i zalakierowałem lakierem błyszczącym…
A następnie uzupełniłem zegary resztkami kalkomanii z innych zestawów, ponieważ w zestawowym arkuszu ich nie było:
Po potraktowaniu matem efekt był w miarę zadowalający. Mogłem więc przystąpić do brudzenia całego kokpitu siuwaksami Miga i AK:
Następnie użyłem kredek akwarelowych. Na podłogę wsadziłem sporo piaskowego pigmentu, ponieważ zamarzyłem sobie zrobić samolot w wersji pustynnej.
Efekt finalny przed zamknięciem był taki:
A po zamknięciu taki:
Zabrałem się za silnik. “Jodełki” w zestawie były umieszczone wyjątkowo niefortunnie, tak, że bardzo trudno było je wyciąć bez uszkodzeń, ale jakoś się to udało.
Za to pokrywa silnika nie sprawiła żadnych problemów, chociaż z uwagi na trójdzielną konstrukcję wymagała odrobiny szpachlówki.
Tym razem jako podkładu użyłem surfacera na matowe powierzchnie, a Tamiya X-1 Black Gloss na błyszczące. Następnie nałożyłem kolory bazowe:
… i pociapałem trochę silnik olejami udającymi, no cóż, olej. Było to działanie w zasadzie pro forma, ponieważ i tak w gotowej miniaturze jest prawie całkowicie niewidoczny.
Można było wrócić do kadłuba. Niestety, połówki nie zbiegały się tak ładnie, jak bym chciał, zostały spore szczeliny, które jednak były za małe, żeby zapychać je hipsem (poza miejscem za kabiną strzelca). Dlatego też użyłem Contacty Revella, kleju, który powszechnie uchodzi za całkowicie bezużyteczny. Jest to moim zdaniem opinia krzywdząca, ponieważ właśnie tam, gdzie trzeba uzyskać grubą, elastyczną i bardzo silną spoinę, Contacta jest niezastąpiona i sprawdza się o wiele lepiej niż “cienkie” kleje wnikające. Między innymi dlatego, że bardzo agresywnie topi plastik i w ten sposób niejako naturalnie “szpachluje” szczeliny.
Po tym etapie odkryłem solidny fakap. Źle odczytałem instrukcję i uznałem, że element D4 – czyli wnętrze jednego z wydechów – wkleja się PO sklejeniu połówek kadłuba, okazało się zaś, że jest dokładnie odwrotnie:
Nie było innego wyjścia, jak operować. Odciąłem delikatnie cążkami stelaż silnika, przez tak powstałą dziurę wkleiłem odpowiednią część i za pomocą kleju CA i aktywatora skleiłem stelaż z powrotem. Pacjent przeżył:
Następnie trzeba było za pomocą pilników Infini doprowadzić kadłub do porządku, odtworzyć linie podziału i wkleić silnik i osłony. Pasowały zupełnie na wcisk, ale udało się je zamontować.
Na tym etapie wkleiłem też – jak nietrudno zauważyć – podwozie oraz usterzenie poziome. No i odkryłem, że – wstyd powiedzieć – ale to ostatnie jest po prostu krzywe. Nie dlatego, że je źle przykleiłem, tylko dlatego, że cały ogon jest nie w osi samolotu, co widać dokładnie na tym zdjęciu:
Nie jest jednak przypadkiem, że widoczne jest to również w instrukcji:
…bo taka właśnie jest konstrukcja tego samolotu – statecznik jest zaklinowny niesymetrycznie, co miało na celu kompensacje momentu obrotowego silnika. Wróćmy jednak do miniatury. Przymiarka oszklenia wykazała, że w pozycji zamkniętej, którą chciałem wykonać, w montażu przeszkadza wystający fragment tablicy rozdzielczej strzelca-nawigatora, więc go przyciąłem i wtedy szkła siadły bardzo ładnie:
Pomalowałem więc przestrzeń przed stanowiskiem pilota, o czym zapomniałem wcześniej. Następnie zamaskowałem szyby taśmą tamiyi ciętą skalpelem i wkleiłem owiewkę i wiatrochron:
Przyszła kolej na skrzydło. Stanowi ono osobną część zestawu i chyba było z innej serii wtrysków, bo pokryte było bardzo wyraźną skórką pomarańczy, którą zeszlifowałem papierem 5000:
Następnie skleiłem połówki ze sobą, znów używając nie-takiej-bezużytecznej Contacty:
I powstał w ten sposób naprawdę wielki kawał płata:
Na koniec wyciąłem i obrobiłem wszystkie pierdoły: fragmenty śmigła, stelaż podtrzymujący skrzydło, koła itd. W wypadku filtra oleju od razu zrezygnowałem z obróbki plastikowego elementu i zrobiłem chałupniczą waloryzację z jakiejś starej blaszki.
Po przyklejeniu anten, chłodnic i innych odstawajek do kawałka ramki, miałem model gotowy do malowania. Niestety, mimo najszczerszych chęci, nie byłem w stanie poskładać go w całość na patafixie, ponieważ płat ważył 230 g (!) i żadne tymczasowe kleidło nie miało szansy go utrzymać.
MALOWANIE I WEATHERING
Zacząłem ten etap, rzecz jasna, od podkładu, czyli znów Mr Surfacer 1500 (w zasadzie nie używam innych), który wygładziłem papierem 5000:
Powierzchnię trzeba było poprawić w paru miejscach. Okazało się, że mój optymizm dotyczący pokryw silnika był przedwczesny, bo musiałem poprawić szlif cyjanoakrylem. Następnie namalowałem i wymaskowałem pas szybkiej identyfikacji na ogonie:
I pokryłem cały samolot dość nonszalanckim preshadingiem. Nonszalanckim, bo przy trzech warstwach kamuflażu na finalnej powierzchni zostaną z niego smętne resztki – w gruncie rzeczy mógłbym z niego zrezygnować zupełnie.
Następnie spód samolotu potraktowałem marmurkiem i drugą warstwą preshadingu jaśniejszymi kolorami, po czym nałożyłem bazowy RLM 76 (Gunze H417) i wymaskowałem cały brzuch.
Przed malowaniem pustynnym, które było nadmalówką na bazowej farbie, najpierw należało namalować ten właściwy, klasyczny, geometryczny kamuflaż Luftwaffe. Mam na niego sprawdzony od dawna patent. Najpierw namalowałem sobie “mapę” kamuflażu, która dała mi pojęcie, które plamy mają mieć który kolor i wykluczyła pomyłkę w tym zakresie, jednocześnie stanowiąc pierwszą warstwę barwy:
Na tym “podkładzie” wymalowałem marmurki i inne urozmaicajki, zazwyczaj jaśniejszymi kolorami, w tym wypadku beżowym i białym:
Następnie namalowałem kryjącą warstwę jaśniejszych plam za pomocą RLM 71 (Gunze H064) i dopiero na tym etapie zacząłem zabawę w wycinanki, czyli maskowanie plam, pilnując, żeby zielony wystawał trochę poza linię taśmy:
… i na zakończenie poprawiłem odpowiednie pola RLM 70 (Gunze H065):
Taka metoda pozwoliła uzyskać ładną, jednolicie urozmaicaną powierzchnię z wyraźnie zaznaczonymi brzegami kolorów. Aż szkoda mi się zrobiło, że to zamaluję:
… ale miał być trop, to był trop. Kamo pustynne zacząłem od nałożenia delikatnej warstwy finalnego koloru – RLM 79 (Gunze H066):
Potem zamaskowałem plamy kamuflażu za pomocą profesjonalnego narzędzia do maskowania:
Na to poszedł kolejny marmurek, znów beżami i bielami:
… i dopiero wtedy finalna warstwa koloru:
… jak nietrudno zauważyć, zgodnie z przewidywaniami z pierwszej warstwy preshadingu na tym etapie nie zostało właściwie nic.
Jeśli chodzi o kadłub, to dłuższą chwilę zastanawiałem się, z której strony ugryźć temat. Różne źródła (schematy malowania, zdjęcia) pokazują różne “style” nakładania pustynnego maskowania na kadłuby: raz są to drobne plamki, raz jednolita, brązowa warstwa, raz nieregularne plamy. Ostatecznie zdecydowałem się na opcję najłatwiejszą i chyba najbardziej realistyczną, czyli nakładaną z ręki warstwa o różnym stopniu krycia:
Tak pomalowaną miniaturę “zapieczętowałem” za pomocą lakieru błyszczącego, konkretnie Gunze GX100. Oczywiście w czasie malowania na bieżąco kolorowałem też barwami bazowymi całą resztę pierdoletów i odstawajek:
Miłym zaskoczeniem okazały się kalkomanie. W tym ogólnie nienajlepszym i upierdliwym zestawie niewiele jest dobrych elementów, ale kalkomanie zdecydowanie są jednym z nich. Delikatne, nieźle wydrukowane, świetnie reagowały na płyny microscale i układały się idealnie na powierzchniach. Swastyki na ogonie uzupełniłem z niezawodnego, zbrodniczego arkusza Techmodu, bo w zestawowym arkuszu ich nie było.
Niestety, nie uchroniło mnie to przed wpadką, wynikającą chyba ze zmęczenia tym przedsięwzięciem. Na szczęście rzecz była do podmalowania:
Kalkomanie zabezpieczyłem kolejną warstwą Gunze GX100 i na cały samolot położyłem washa AK For Brown & Green Camouflage, czyli po prostu w kolorze brązu van Dycka:
Następnie emalią Tamiyi i AK Dark Streaking Grime namalowałem okopcenia i delikatne cieniowanie w okolicach lotek:
Za pomocą pędzla maczanego w sykatywie nałożyłem trochę imitacji brudu gromadzącego się w załamaniach kadłuba. Dzięki sykatywie farba olejna schnie niemal w tempie akrylowej – to niesamowicie ułatwia pracę z nią.
Gąbką nałożyłem trochę obić w okolicach kabiny – w kolorze spodniego kamuflażu i srebra, żeby zasugerować schodzenie kolejnych warstw farby:
Potem za pomocą kredek akwarelowych dodałem trochę zacieków i przypadkowo rozrzuconych zabrudzeń na kadłubie i skrzydłach:
… i na dolnej płycie silnika, która według dokumentacji foto bardzo spektakularnie się brudziła:
W ramach finalnego muśnięcia zabrudziłem kółka za pomocą piaskowego pigmentu:
Po tym pozostało tylko złożyć samolot w całość. I powiem szczerze, że był to najgorszy, najbardziej irytujący etap tej budowy. Niby robiłem wcześniej przymiarki na sucho, jednak najwyraźniej nie dość dokładnie, ponieważ stelaż, na którym trzymają się skrzydła, za cholerę nie chciał się spasować i dobrze zejść, kołki pozycjonujące elementy były w złych miejscach, a cała konstrukcja okazała się bardzo delikatna i po mnóstwie soczystych przekleństw efekt był katastrofalny.
Musiałem odłożyć budowę na kilka dni i podejść do tego jeszcze raz ze świeżą siłą. Po długim kombinowaniu, przycinaniu, szlifowaniu i pasowaniu w końcu udało się to jakoś skleić w miarę równo w całość. Jednak konstrukcja jest bardzo niestabilna – płat przy najlżejszym dotknięciu chybocze się i rusza jak pijany marynarz. I nic dziwnego, biorąc pod uwagę wagę tego masywnego elementu. Nie wyobrażam sobie transportu tego modelu bez uszkodzeń…
Nie zmienia to jednak faktu, że po tym etapie jedyne, co pozostało, to dokleić odstawajki, zdjąć maski z oszklenia, dorobić antenę z linki Uschi i cieszyć się gotową miniaturą:
Podsumowując: model jest leciwym zestawem wyglądającym jak typowy shortrun, a nie model wielkoseryjny. Zdecydowanie nie do polecenia nowicjuszom. Wymaga sporo cierpliwości, której momentami, przyznam szczerze, mi brakowało. I dość zaawansowanych umiejętności, zwłaszcza na finalnych etapach budowy. Ponieważ jednak alternatywy nie ma, jeśli komuś wymarzy się Henschel, nie ma innego wyjścia. Warto też dodać, że mimo wszystko z uwagi na spektakularne jak na samolot rozpoznawczy gabaryty prezentuje się w gablocie bardzo okazale.
Marcin Świątkowski
Witam serdecznie. Bardzo fajnie opracowana praca z budowy tego ciekawego samolotu pod względem technologicznym samolotu z płatem typu parasol. Firma ICM poszła mocno na łatwiznę. Robiąc dwa modele A-1 i B-1 na jednych wypraskach. Do tego, wnętrze kabiny to taki zlepek obydwóch wersji. Co i tak jest w niej wiele błędów. By zrobić poprawną miniaturę, trzeba się wspomóc dobrą dokumentacją.
Przyznam szczerze, że nie zagłębiałem się w zbytnią weryfikację – model, jak widać, jest prawie prosto z pudła. Chętnie więc dowiem się o tym więcej 🙂
Dzien dobry !
ICm zrobil ten modelik dawno temu. Nie jestem pewien ale to moze byc kopia modelu zywicznego . Robil to jakis rosyjski przedsiebiorco- modelarz. Kosztowlo ciezkie pieniadze.
Mialem nawet zamiar kupic ale ICM sie napatoczyl. Potem przepakowalo to Italeri i wlasnie ten model posiadam.
Dziekuje za instrukcje z budowy. Jeszcze nie zrobilem ale dal mi Pan solidneko kopa. Chyba sie wezme za klejenie.
Serdecznie polecam ostrożność przy montażu i spasowanie stelażu ze sobą 15 razy 😉 Gdybym miał go robić drugi raz, pewnie zdecydowałbym się na wklejenie jego spozycjonowanych elementów w kadłub i malowanie razem z nimi, a na końcu doklejenie samego płata. Wymagałoby to wiele ostrożności przy malowaniu, ale oszczędziłoby mi wiele nerwów. Warto też pomyśleć o jego wzmocnieniu, bo tak jak pisałem w materiale, gotowy model jest bardzo delikatny i niestabilny.
Zazdroszczę Marcinie konsekwencji w cierpliwości – mój po tym ostatnim etapie pasowania płata do kadłuba zaliczył spektakularny lot z parteru do śmietnika. Zdążyłem tylko zrobić sobie dwa zdjęcia tegoż i się rozleciał przy pozowaniu do następnego 🙂
The resin model was made by Vector. The PCM has an incorrect section of the lantern from above. He was flat. Vector made the right cockpit and canopy. In addition, A and B have different types of footpegs on the chassis legs.