1/48 MiG-25BM
Soviet Strike Aircraft
ICM – 48905
ICM, swoim zwyczajem, eksploatuje rozpoczęte przez siebie tematy poprzez drobne modyfikacje już opracowanych modeli. Tym razem otrzymujemy kolejną mutację MiGa-25 – wersję uderzeniową BM. Otwieramy więc sztywne, kartonowe pudło.
A w nim znajdujemy wszystkie wypraski upchnięte w jednym wspólnym worku – ekologicznie, choć mało praktycznie. Jak można się było spodziewać, większa część zestawu to ramki wykorzystane już w recenzowanych wcześniej przez Kamila edycjach: MiG-25RBT Foxbat B Soviet Reconnaissance Plane oraz MiG-25PD Soviet Interceptor Fighter. Mogę więc podkraść stare zdjęcia Kamila.
“Stara” jest też ramka C:
Większa część jej zawartości, w tym nos, nie jest wykorzystywana dla tej wersji samolotu:
Wnikliwy opis ramek można znaleźć w zlinkowanych powyżej recenzjach Kamila; ja tylko pro forma wrzucam kilka jego zdjęć przedstawiających szczegóły.
Obejrzałem sobie dokładnie wszystkie ramki, szukając potencjalnych ułomności, mogących wynikać choćby z wyeksploatowania form. Ku swojemu zadowoleniu (zamierzam kiedyś ten model zbudować), nic nie znalazłem. Rzekłbym, że wypraski wyglądają lepiej niż te w recenzowanym i budowanym przeze mnie B-26 Invader ICM, w którym irytujące były dość liczne i upierdliwe jamki skurczowe (tu znajdziecie recenzję i pierwszą część warsztatu). Tymczasem MiG, mimo że ponad 2 lata starszy, jest wolny od tych problemów.
Pora przejść do tego, co nowe. A są to dwie ramki: jedna z nosem i pylonami uzbrojenia…
…a druga (zdublowana) z antyradarowymi pociskami Raduga Ch-58U:
Jakość nowych elementów jest, można napisać, typowa dla “nowego” ICM. Czyli przyzwoite detale powierzchni, ładne i ostre krawędzie linii podziału blach.
Niestety, typowa dla ICM jest też “gęsia skórka”, widoczna na bardziej pionowych krawędziach części. Trzeba pamiętać, aby to przeszlifować.
Nowe są też, rzecz jasna, oznaczenia i kalkomanie, podzielone na dwa niezbyt duże (pamiętając o słusznych rozmiarach samego modelu, który ma ponad 45 cm długości) arkusiki. Jeden zawiera oznaczenia indywidualne maszyn, a drugi napisy eksploatacyjne.
Jakość projektu i druku jest jak najbardziej przyzwoita, szczególnie w przypadku tych pierwszych.
Napisy eksploatacyjne też są niezłe, choć mistrzostwo świata to nie jest, ponieważ drobniejsze napisy trochę się jednak zlewają. Ale efekt ten nie jest widoczny gołym okiem.
Rozmieszczenie tych napisów jest przedstawione na niewielkim i lekko przerażającym schemacie.
A co do malowań to mamy trzy propozycje – jedno jest z ciekawym kamuflażem, choć obrazek w instrukcji jest mocno bohomazowaty.
Dwa pozostałe to już wszędobylski jasnoszary.
Artur Osikowski