Re.2005 od Special Hobby budził niewielkie, ale jednak jakieś nadzieje. Jak pokazałem w recenzji, niewiele zmieniło się w stosunku do dawnych wypustów tego producenta – przede wszystkim główne ramki nadal są wykonane w niskonakładowej technologii. A jednak na pudełku producent wyraźnie sugeruje, że miniatura ta będzie miniaturą OSTATECZNĄ, pewnie dla odróżnienia od Sworda. Czy tak jest w istocie? Przekonajmy się. Oprócz zawartości pudełka użyję pakietu zestawów od CMK i Yahu.
BUDOWA
Montaż modelu samolotu zaczyna się zazwyczaj od kokpitu i nie inaczej było w tym wypadku, chociaż nie ukrywam, że mottem tego etapu było “i tak nie będzie widać”. Najpierw powycinałem co trzeba z ramek i wstępnie poskładałem do malowania. Fotel o specyficznej rzeźbie, złożony z dwóch przeciętych wzdłużnie połów, trzeba było trochę zaszpachlować. Żywice z zestawu CMK pasowały do tylnej wnęki podwozia jak ulał.
Następnie cały ten szpej zagruntowałem Mr.Surfacerem 1500 i pomalowałem na odpowiednie kolory, używając Tamiyi XF-71 i Vallejo Air 71.063. Tamka dedykowana jest kokpitom IJN, ale całkiem nieźle odpowiada włoskiej farbie podkładowej, a poza tym #niebędziewidać. Detale pokolorowałem pędzelkiem, farbami różnorakich producentów.
Poskładałem sobie kokpit we względną całość i potraktowałem lakierem błyszczącym Hataki, następnie siuwaksami AK i znowu lakierem Hataki – tym razem matowym. Wkleiłem też na miejsce tablicę Yahu.
Kłopot był z pasami, ponieważ ani w zestawie, ani w dodatkach ich nie uświadczymy, a włoskie uprzęże są dość specyficzne, zaś ja nie dysponowałem adekwatnym aftermarketem. Z braku lepszego wyjścia wstawiłem samoróbki z taśmy Tamiya pomazianej olejnym brązem Van Dyke, drutu miedzianego i lamety ołowianej. Mogłyby być ładniejsze, ale przy zamkniętym kokpicie w zupełności wystarczą.
Obawiałem się miejsc, w których nowo opracowane części łączyć się będą ze starymi – i słusznie. Instrukcja zasugerowała, żeby przed montażem kokpitu w środku usunąć jedno z żeber pozycjonujących. Jeżeli liczyłem na to, że ten zabieg pomoże we władowaniu siedziska do środka, to się przeliczyłem. Cała konstrukcja okazała się o ładne 2-3 mm za długa. Musiałem usunąć wszystko, co było wewnątrz kadłuba, a i tak nie chciało pasować ni w pięć, ni w oko. W końcu pomogło szlifowanie brzegów, ale i tak efekt jest daleki od doskonałości:
Jak widać, między tylną ścianą kabiny a poszyciem jest spektakularna szpara. I musi być, bo obrys tejże tylnej ściany nie zgadza się nic a nic z przekrojem poprzecznym kadłuba, a geometrii nie oszukasz. Machnąłem na to ręką zgodnie z dewizą #niebędziewidać (szczelinę dość dokładnie zasłoni rama szkła), ale ktoś, kto zdecyduje się kokpit otwierać albo po prostu będzie rzetelniejszy w robocie, musi liczyć się z koniecznością dłubania tylnej ścianki od zera z HIPSu. Albo w ogóle skracania całego kokpitu, bo w takim ustawieniu tablica jest osadzona dość głęboko w kadłubie i celownik będzie trzeba kleić do ramy kabiny…
Po dokładnym poskładaniu kadłuba okazało się też, że podstawa tablicy rozpycha trochę kadłub z przodu. Powstała szpara jest dość spora i wystraszyłem się, że wpłynie na spasowanie oszklenia, ale przymiarka na sucho wskazywała, że szybka pasuje idealnie. Innymi słowy, jest to raczej 0,5 mm brakującego plastiku niż 0,5 mm ponadwymiarowej dziury.
Na szczęście i żal był krótki, i szkoda niewielka. Pasek HIPSu o grubości 0,25 mm, klej CA, chwila szlifowania i po kłopocie. Przy okazji potraktowałem pilnikiem inne miejsca, które wymagały uzupełnień (było ich kilka), a także wkleiłem osłonę km-ów, wcześniej wywierciwszy w niej otwory.
Wnęki podwozia zaproponowano w formie garści części różnorakiego autoramentu, wymagających dość upierdliwej obróbki ze śladów po łączeniu form. Przyznam, że gdy pierwszy raz zobaczyłem tę misterną konstrukcję w instrukcji, byłem sceptyczny, ale praktyka mnie przekonała. Proces montażu jest dość skomplikowany i warto zachować czujność, zwłaszcza że część elementów ma swoje lustrzane odbicia, podczas gdy inne są odpowiednie dla lewej i prawej strony, ale wszystko pasuje do siebie idealnie. Poskładane wnęki są całkiem ładne, a poszczególne elementy pozycjonują się wzajemnie, co zdejmuje z modelarskiej głowy kłopot zachowania geometrii podwozia. Warto dodać, że tak wmontowane golenie są bardzo wytrzymałe i mają niewielką szansę, by się zniekształcić czy złamać (choćby w transporcie).
Wnęki podwozia według instrukcji mają być srebrne. Na większej powierzchni Vallejo się nie sprawdza, więc pomalowałem je metalizerami AK-Interactive, jako podkładu używając czarnej błyszczącej Tamiyi. AK479 Aluminium to kolor bazowy, AK482 Duraluminium użyłem do zrobienia lekkich przebarwień.
Następnie tradycyjnie: lakier błyszczący Hataki i emalie AK. Nie wykańczałem, bo i tak na to miał iść finalny, matowy werniks.
Nie byłem zbyt optymistyczny w temacie pasowania połówek skrzydeł i tak masywnych wnęk podwozia. I niestety miałem rację: prawą trzeba było solidnie przypiłować, żeby połówki skrzydła mogły się zbiec. Ostatecznie jednak udało się wszystko zapakować razem do środka. Drobne szczeliny na krawędzi natarcia to skutek niedolewek tworzywa – drobny szlif i odrobina CA wystarczyły.
Pozostało tylko złożyć kadłub ze skrzydłami. Cóż… Mogło być gorzej. Nie jest natomiast dobrze dlatego, że na łączeniu skrzydeł z kadłubem powinna być linia podziału, więc łatanie szpar szpachlówką, optymalną w takich sytuacjach z uwagi na łatwość usuwania nadmiaru, odpada.
A więc znów: CA, HIPS i piłujemy, szlifujemy… Zestaw ujawnia swoje szortranowe drzewo genealogiczne i bynajmniej się go nie wstydzi.
Spód również wymagał poprawek, zarówno na linii łączenia kadłuba, jak i w miejscach styku kadłuba z płatem skrzydeł, a wklejone podwozie bynajmniej ich nie ułatwiało.
Po wygładzeniu wszystkich szlifowanych rejonów gąbką ścierną Tamiya nadszedł czas na etap serdecznie znienawidzony przez braci modelarzy (i przeze mnie też): odtwarzanie zanikłych przy szlifowaniu linii podziału. Ponieważ jest ich sporo, a proces wymaga uwagi i precyzji, był chyba najdłuższym jak dotąd etapem budowy. Przy okazji poprawiłem też te linie, które już w wypraskach zanikały albo zapchane były śmieciem, tak jak to opisałem w recenzji. Używam do tego fleksyjnej taśmy 3M, ułamka czeskiej piłki, igły krawieckiej w oprawie i – wzorem jednego z moich modelarskich guru, Jarka Rydzyńskiego, ostrza olfa PB-450. Przeryte linie “wygładzam” klejem extra thin.
I tak, linia po linii…
…odkrywając przy okazji, że niektóre z nich nie są symetryczne (pozdrawiam projektantów Classic Airframes, o ile któryś jeszcze żyje)…
…dobrnąłem do końca tej roboty i mogłem wkleić resztę elementów. Przede wszystkim stateczniki poziome.
Jak widać, nie obeszło się bez szpar, ale w tym przypadku w zupełności wystarczyła ścierana na mokro szpachlówka:
Dopiero na tym etapie instrukcja zasugerowała, że mam w skrzydle o jedną dziurę za dużo, ponieważ ich liczba różni się w zależności od wybranego malowania (w A i B mają być dwie rurki pitota, w C i D – jedna, a ja już wiedziałem, że zdecyduję się na C), więc zatkałem ją klejem CA i HIPSowym pręcikiem.
Następnie przykleiłem elementy żywiczne, czyli bardzo dobrze pasujące wnęki wydechów oraz rurę wlotową turbosprężarki. Jak widać, na styku tej ostatniej z kadłubem powstała mała szpara, załatana znów zmywalną szpachlówką, jednak w tym przypadku to wyłącznie moja wina, ponieważ nie dość precyzyjnie oszlifowałem element po odcięciu od kostki wlewowej. Na swoich miejscach umieściłem też charakterystyczne “krople”.
Pozostało wkleić celownik oraz owiewkę, pasującą zupełnie w porządku (w tym miejscu warto przypomnieć, że kadłub jest poszerzony o pół milimetra…) – pomijalnie małą szparę na froncie zaleję jeszcze płynną szpachlówką w ramach finiszu.
Przy okazji przeżyłem chwilę grozy, bo odkryłem, że z tyłu kabiny zostają dwie gigantyczne szpary, które z perspektywy modelarskiej są beznadziejną sprawą:
…ale po konsultacji z kwitami okazało się, że tak ma być. Z taką dziurą latali i tyle. Trochę mi się to dziwne wydało, biorąc pod uwagę, jakie temperatury panują na operacyjnym pułapie tego samolotu (7000 m), ale nie na tyle, żebym miał drążyć temat.
Źródło: wikipedia.
Chłodnicę, tak uproszczoną, że aż mnie łapy świerzbiły, żeby trochę ją podrasować (ale #niebedziewidac) posklejałem i dokładnie przymierzyłem do kadłuba, ponieważ z uwagi na rozmiar i konieczność malowania wnętrza na ten sam kolor, co spód samolotu, przykleję ją dopiero później. Żeby pasowała idealnie, trzeba było trochę poskrobać skalpelem.
Siedmioczęściowe śmigło nie sprawiło żadnych problemów. Zostawiłem je częściowo rozklejone, bo pierścień i kołpak będą w różnych kolorach.
Również klapy podwozia są bezproblemowe, z tym że trzeba było załatać drobne jamki skurczowe na osłonach kół.
I to w gruncie rzeczy tyle. Do finalnych zdjęć na patafixie nie wklejałem rurki pitota, której w ogóle nie wycinam z ramki przed malowaniem, oraz karabinów – to zwykłe plastikowe pręty, które i tak trzeba na coś wymienić. Nie włożyłem też w żywiczne widełki kółka ogonowego, bo istniała uzasadniona obawa, że już go nie wyjmę bez łamania goleni.
Zestaw na tym etapie określiłbym jako przeznaczony dla średnio-zaawansowanych. Poprawek, jak widać, jest sporo, ale nie ma tu w gruncie rzeczy nic, z czym nie poradziłby sobie modelarz z kilkunastoma samolotami na koncie. Natomiast odpowiedź na pytanie, czy model jest OSTATECZNY, jest oczywista: za cholerę. To zwykły szortran z podrasowanym wnętrzem.
MALOWANIE
Do malowania podszedłem w gruncie rzeczy z sercem otwartym, bo jednolicie maziane samoloty to zawsze wyzwanie: pewnie, jednokolorową maszynę można polecieć zielonym po całości, ale wtedy wiadomo: nuda. Za największą zaletę tej konkretnej konstrukcji uważam przepiękną, smukłą linię, więc zdecydowałem się na malowanie C ze “znaczkiem pocztowym”, bo wszystkie inne zakładały przekrojenie samolotu pionowym białym pasem, który skróciłby optycznie bryłę. Jest to oczywiście barwienie nudne, ale wszystkie są nudne, więc to kiepski argument.
Pracę zacząłem oczywiście od zamaskowania wnęk podwozia i szybek za pomocą dedykowanych masek. Pasują.
I, oczywiście, nabiłem pierdolety na niezastąpione patyczki dozębowe marki wykałaczka.
Następnie dokładnie przetarłem całą powierzchnię miniatury kawałkiem ręcznika papierowego zwilżonego benzyną ekstrakcyjną. Krok ten pozwala pozbyć się resztek pyłu i śladów tłustych paluchów z powierzchni. Podobno niektórzy myją w zlewie. W każdym razie od tego momentu nie dotknę już modelu bez rękawiczek.
Na tak przygotowaną powierzchnię kładę podkład – Mr. Surfacer 1500:
…który oczywiście wyciąga wszystkie niedoskonałości szlifowania i obróbki. A więc pilnik w dłoń, szlifowanie, usunięcie pyłu pędzlem do demakijażu…
…i po uzupełnieniu luk można malować. Ponieważ samolot ma być skrobany, trzeba go najpierw posrebrzyć. W tym celu użyję AK Worn Effects Fluid – używam tego siuwaksu pierwszy raz, więc najpierw zabiegom poddaję złom modelarski, a dopiero później sam samolot:
Wtedy dopiero pokrywam poszycie szczątkowym, nieregularnym preshadingiem za pomocą Gunze H416:
To za mało, żeby uzyskać zróżnicowaną powierzchnię, więc od góry pomalowałem też część paneli różnymi kolorami korespondującymi z zielenią:
Od dawna już kolory farb podawane w instrukcji są dla mnie raczej luźną sugestią. Mój ostateczny wybór barw bazowych zależy od kilku czynników: tego, co akurat mam na stanie, tego, co pokazują kwity oraz tego, co zobaczyć można w muzeach. Ponieważ z kolorami używanymi przez Regia Aeronautica są akurat takie same cyrki, jak z odcieniem polskiej kaki, zdecydowałem się na tę ostatnią formę researchu i uznałem, że najtrafniejszym wyborem będzie niemiecki RLM76, czyli Gunze H417. Pokryłem nim spód samolotu delikatną, prawie niewidoczną warstwą, na to położyłem biały “marmurek” i dopiero wtedy położyłem warstwę kryjącą. Efekt uznałem za akceptowalny.
Równolegle i analogicznie przebiegło malowanie klap podwozia i chłodnicy:
Następnie wziąłem się za górę. Zamaskowałem, co trzeba…
…i pociągnąłem górę transparentną warstwą Gunze H421. Na to poszedł marmurek z H422, a potem warstwa kryjąca H302, przy której starałem się punktowo uzyskać większe nasycenie koloru. Finalnie położyłem kilka drobnych rozjaśnień H74. Po przyłożeniu do egzemplarza muzealnego, który na każdym zdjęciu ma inny kolor zależnie od światła, uznałem, że ujdzie, chociaż plama ciemnej zieleni na lewym skrzydle budzi moje wątpliwości, jednak uznałem, że zniknie pod lakierami, co rychło okaże się prawdą.
A następnie, poćwiczywszy wcześniej na złomie, troszkę go oskubałem do srebrnej warstwy…
…i pokryłem dwiema grubymi warstwami lakieru błyszczącego Hataki, dzięki czemu nabrał poblasku jak wiadomo która część psa.
Kolejny etap to kalkomanie. Wzięły mnie z zaskoczenia, ponieważ okazały się błyskawicznie reagować na wodę (dosłownie: po dwóch-trzech sekundach były do zdjęcia, po pięciu-sześciu zaczynały same spływać z papierków), a jednocześnie ich klej mimo obfitej dawki SETa czepiał się powierzchni jak niektórzy liczby nitów na pokrywie panelu uzbrojenia Hurricane, więc pierwszą udało mi się uszkodzić, szczęśliwie w miejscu, w którym retusz białą farbą nie był specjalnie kłopotliwy:
Kolejne na szczęście poszły bez problemów. Należy tu jednak nadmienić, że zrezygnowałem z niemal wszystkich białych napisów eksploatacyjnych, które producent umieścił w arkuszu, a to dlatego, że okazały się być kompletnie nieczytelne i bardziej szpeciły samolot, niż go urozmaicały…
Po zabezpieczeniu kalkomanii bezbarwną, błyszczącą Hataką poszedł olejny wash w kolorze brązu van Dycke’a:
…i to w zasadzie skończyło etap malowania jako takiego.
WEATHERING
Brzydzenie Włocha zacząłem od różnorakich mazów, wycieków oleju i smug odtworzonych za pomocą różnych olejnych specyfików.
Następnie czarną Tamiyą XF-85 Rubber Black pomalowałem wydechy. Po wycieniowaniu ich Tamiyą XF-9 Hull Red, aby uzyskać efekt przepaleń, poprawiłem go trochę siuwaksami AK i przetarłem brzegi kredką AK:
Następnie za pomocą mocno rozcieńczonej emalii AK025 Fuel Stains, nakładanej aerografem, przykurzyłem brzegi skrzydeł i spód chłodnicy:
…a po wklejeniu wydechów za pomocą mieszanych emalii Tamiya namalowałem ślady z rur wydechowych oraz okopcenia wokół km-ów:
Następnie pokryłem cały samolot grubą warstwą matu od Hataki. Można było zdjąć maski z oszklenia. Tak jak podejrzewałem, #nicniewidać. Podobnemu zabiegowi poddałem wszystkie części czekające na montaż.
Za pomocą kredki AK w kolorze Buff delikatnie rozjaśniłem niewyraźne żebrowanie na powierzchniach sterowych.
Zawczasu przygotowane, przycięte igły iniekcyjne 0,9 mm pomalowałem na czarno Tamiyą XF-85 Rubber Black i potraktowałem pigmentem Gunmetal…
…a potem wkleiłem na miejsca wraz ze światłami pozycyjnymi. Przy okazji widać, że uszkodzenie kalkomanii jest w zasadzie niewidoczne po retuszu.
Pobrudziłem trochę podwozie “cieniami do powiek” Tamiya:
Srebrną farbą, nanoszoną gąbką, dodałem kilka odrapań na śmigle.
Pozostało złożyć wszystko w całość. Montaż przebiegł zupełnie bezproblemowo.
GALERIA
Marcin Świątkowski
Wloskie pasy do fotela pilota ma w ofercie Eduard nr malowanej blaszki ED 49017
..są i w odświeżonej edycji STEEL, przy czym nie wiem na ile pasują do Re.2005
Gdzie w instrukcji pisze ze wnęki mają być srebrne. Bo ja widzę tam coś innego .
O tym, że wnęki mają być pomalowane na kolor aluminium, w instrukcji JEST NAPISANE tutaj, na etapie jedenastym:
Czy dobrze widzę, że piasta śmigła jest klejona na stałe tj. nie ruchomo?