1/48 Republic P-43 Lancer
Dora Wings – DW48029
Zanim w niebo wzbił się P-47, musiał pojawić się P-43! Te dwie konstrukcje łączy, poza aparycją słodkiego grubaska, umiejscowienie turbosprężarki. Ta bowiem nie znajduje się z przodu kadłuba, tylko za kabiną pilota. Podobieństw jest naturalnie więcej, ale ta innowacja jest najważniejsza. Czy p-43 był dobrym samolotem? Ano tak dobrym, że z 272 wyprodukowanych egzemplarzy 108 wysłano do Chin w ramach Lend-Lease, a 8 sztuk mieli do dyspozycji Australijczycy. W USAAC/USAAF samoloty te używane były głównie do zadań foto-rozpoznawczych. Amerykańscy piloci mogą pochwalić się jednym zestrzeleniem na tego typu maszynie. Lancer cechował się dobrymi osiągami na dużym pułapie (np. na ok. 6000 m był szybszy niż Bf 109 E-3!) , jednak brak samozasklepiających się zbiorników paliwa wyeliminował tę konstrukcję z walk powietrznych. Tyle o samej maszynie, a jak wygląda model?
Pudełko zachęca do kupna i otwarcia, które skutkuje znalezieniem 6 ramek z szarego plastiku, jednej z przeźroczystego tworzywa, blaszki fototrawionej, masek do oszklenia, arkusza kalkomanii oraz naturalnie instrukcji.
Oszklenie dość grube…
…ale przejrzyste i nie zniekształca widoku.
Maski do oszklenia oraz dodatki fototrawione. Wśród nich pasy, tablica rozdzielcza (brak kliszy, więc jako podkład musi posłużyć kalkomania), kratki oraz żaluzje osłony silnika. Czyli niezbędniki.
Detale w kabinie są dość ubogie, dodatkowo widać, że elementy podwozia trzeba wydłubać z nadlewek. W moim egzemplarzu trafił się także malowniczy skurcz plastiku na kołpaku. Dodatkowo na kilku, zwłaszcza płaskich elementach (podłoga kokpitu, ściana ogniowa), pojawiają się ślady po druku 3D czy też frezowaniu.
Za zaletę trzeba uznać wykonanie oddzielnych powierzchni sterowych. Dobrym pomysłem jest także odlanie krawędzi na jednej z połówek płata czy sterów. Dzięki obu tym zabiegom możemy cieszyć się cienką, ostrą krawędzią spływu, z czym jak wiemy nawet najwięksi mają problemy.
Producent daje nam całkiem ładnie odtworzone wnęki podwozia. Elementem, na który zwracam uwagę przy każdym modelu, jest fotel, tutaj dostajemy dość topornie wykonany i gruby egzemplarz.
O tym, jak nierówny jest to model, może świadczyć chociażby silnik, który jest po prostu bardzo ładny. Mały kołpak i duża średnica jego osłony zachęcają, żeby zajrzeć, co tam się kryje, na szczęście w tym przypadku nie będzie wstydu, a wręcz przeciwnie. Producent zafundował nam także łoże silnika, więc jakaś podstawa do skraczu jest.
Na płacie próżno szukać nitowania, a linie podziału są bardzo płytkie – ja osobiście na pewno je pogłębię. Tutaj do powierzchni już nie można mieć zastrzeżeń, bo jest gładko i równo.
Podobnie ma się sprawa z kadłubem.
Kalkomania jest kolejnym elementem układanki, do którego nie można mieć zarzutów. Druk jest ostry, kolory żywe i bez przesunięć.
Skoro o kalkomanii mowa, to przechodzimy do malowań – dostajemy 4 opcje. W schematach zabrakło informacji, jakimi kolorami malować, ale każdy, kto miał do czynienia z amerykańskimi konstrukcjami z tego okresu, domyśli się, że do wyboru mamy wersję NMF lub typowy kamuflaż Olive Drab/Neutral Grey.
Sama instrukcja wydaje się czytelna i podoba mi się. Od papieru po opis kolorów.
Jako bonus porównanie do P-47 z Tamiyi w tej samej skali. Jak widać rozrósł się szczególnie kadłub.
Jak podsumować ten zestaw? Zapewne będzie wymagać trochę pracy i skierowany jest raczej do zaawansowanych modelarzy. Miejscami przypomina szortrany sprzed kilkunastu lat (poza obecnością części żywicznych). Brakuje fajnych detali, a jednocześnie obawiam się, że to trochę za mało atrakcyjny temat dla producentów aftermarketów, więc trzeba będzie rzeźbić samemu.
We wstępie pisałem o 108 samolotach wysłanych do Chin. Wikipedia (i Chińczycy) twierdzą, że dotarło 35 szt. w różnym stanie. Mam nadzieję, że gotowych miniatur tego samolotu powstanie jednak więcej, bo protoplasta “dzbanka” zasługuje na to.
Tomasz Modłasiak