1/700 German Light Cruiser Konigsberg 1940
Deluxe Edition
FlyHawk Model – FH1125S
Budowa cz. 2
Recenzja – tutaj
Budowa cześć 1 – tutaj
Zazwyczaj do podstawki mocuję model z już przyklejoną większością elementów. Ponieważ kadłub dość ciężko wchodził w podstawkę, a znalezienie punktów oporu nie przyniosło efektów, zdecydowałem się na inną kolejność montażu. Obawiałem się, że posmarowanym cyjanoakrylem kadłubem nie będę miał wystarczająco dużo czasu na manewry. Postanowiłem najpierw przykleić do podstawki kadłub, a brak pokładu umożliwiał mi aplikację kleju już po spozycjonowaniu w niej kadłuba. A więc podstawka.
Jestem zwolennikiem prostych minimalistycznych ramek, nie odciągających wzroku oglądających od modelu. Wybrałem firmę, w której mogę zamówić ramki (do obrazków) pod konkretny wymiar, a ich kształt i, co dla mnie najważniejsze, wielkość rantu, są akceptowalne. Mają one jednak jakąś wysokość, którą chcąc umieścić model w ‘wodzie’ trzeba czymś wypełnić. Do tego celu używam modelarskiej płyty piankowej. Wycinam w niej otwór na model zazwyczaj odrysowując jakąś część kadłuba.
Kadłub zabezpieczam cienką folią spożywczą…
…i zaczynam obkładać Water Texture z Vallejo. Normalnie ta pasta jest biała i schnie transparentnie, ale ja wykorzystałem jakąś starą, która już zmieniła barwę na mleczną.
Nakładając pastę, zaczynam już kształtować wodę, tworząc np. odkosy. Całość pokryłem kilkoma odcieniami niebieskiego/zielonego.
Za pomocą różnych kombinacji zieleni i bieli dodaję gąbką rozjaśnienia wzdłuż kadłuba i na odkosach/kilwaterze.
Potem do farby dodaję Water Texture i więcej białego
Następnie aplikuję wash z mocno rozcieńczonej niebieskiej olejnej Tamiyi
Gdzieniegdzie można też powklejać watę (choć nie jestem jej zwolennikiem)
Całość zalewam Still Waterem – widać błyszczące fragmenty (zalane) i te matowe, jeszcze nie ruszone. Still Water nabłyszcza, nadaje głębi i podbija kontrast farby, którą przykrywa (trzeba to wziąć pod uwagę przy malowaniu). Niweluje również różnicę poziomów pasty Water Effects, którą nałożyliśmy wcześniej. Finalnie wygląda to tak:
Woda wyszła tak samo kiepsko jak zawsze. Można więc powiedzieć, że utrzymuję jakiś poziom…
Podstawka się robi, a my kończymy wyposażenie pokładu.
Tutaj uzbrojenie przeciwlotnicze: podwójne i pojedyncze stanowiska. Mamy wybór pomiędzy plastikowymi a fototrawionymi. Różnicę pokazują zdjęcia. Po lewej elementy plastikowe, po prawej fototrawione.
Oczywiście przy manipulowaniu blaszkami część farby odpada, trzeba więc psiknąć to jeszcze raz. Moim zdaniem pojedyncze to must have, podwójne można by zostawić plastikowe, choć blaszane delikatniejsze.
Samolocik. To, co potrzebne, mamy w zestawie. Do wymiany na elementy fototrawione są śmigło, stelaż pływaków i osłona kabiny. No właśnie – osłona.
Tak na oko z półtora raza za duża. Jeśli przedni wiatrochron ma dotykać kadłuba, to boki osłony spływają po burtach.
Odciąłem poziomą poprzeczkę z obu stron i zaczęło to dopiero pasować.
Oszklenie jest mocno ażurowe i widać przez nie środek. Niestety, producent zapomniał o fotelu i ten trzeba zrobić we własnym zakresie. Wystarczy jeden, bo drugi chłopina miał tylko zydelek.
Szalupy. Nie wyszły mi specjalnie, więc nie będę się o nich rozpisywał. Zastanowię się jeszcze, czy którychś nie przykryć plandeką.
No i ostatnia już rzecz, którą warto zrobić przed montażem do kadłuba – flaglinki. To linki, które biegły od rei masztu do jakichś punktów nadbudówki, a służyły do wciągania flag sygnalizacyjnych. Jeśli tylko konstrukcja masztu i nadbudówki to umożliwia (są w kupie, a nie osobno), dobrze jest naciągnąć je, zanim zamocujemy całość na kadłubie. Mamy lepszy dostęp i wygodę pracy.
Flaglinki z głównej rei zbiegały się w skrzynkach sygnalizacyjnych, gdzie były przechowywane flagi. No i tych skrzynek u Flyhawka nie ma. Nie ma żadnych elementów, które pomogłyby mocować owe linki. A gdzieś je przykleić trzeba. Owszem, można wyobrazić sobie, że ktoś robi olinowanie z idealnie dociętych kawałków drutu i nie musi później nic naciągać, ale ja muszę mieć punkty do naciągania. Rozciąganie olinowania w 1/700 jest i tak dość traumatycznym przeżyciem, dobrze jest je sobie maksymalnie ułatwić 😉 Z jakichś śmieci zrobiłem główne skrzynki sygnalizacyjne i boczne punkty mocowania linek.
Planujemy, którędy przejdą nitki, i doklejamy do nadbudówki te elementy, do których rozciągnięte olinowanie może później utrudnić dostęp.
Nie wlazły. Przeszkadzają kosze na łuski. Zahaczają o reling. Może powinny być wyżej, nie mówię, że to nie moja wina, ale gdybym je przykleił wyżej to trochę dziwnie by to wyglądało. Ja kosze oderwałem.
Samo rozciąganie linek jest proste jak budowa cepa. Przeciągamy nitkę przez oczko i oba końce przez jakiś wcześniej przygotowany punkt. Delikatnie naciągamy, kleimy i po chwili odcinamy. Oczywiście odcinamy z drugiej strony niż kleiliśmy.
Oczka mają 0,15 mm, a po farbie pewnie jeszcze mniej, więc rzadko udaje się przepuścić za pierwszym razem. Dobrze jest poćwiczyć pracę na bezdechu, bo każdy ruch powietrza strasznie merda końcówką, wprowadzając dodatkowy element losowy.
No i po wszystkim
Janusz Bogusz – Rhayader
BRAWO BARDZO ŁADNE