1/700 HMS Royal Scotsman
AJM MODELS – 700-022
Recenzując zestaw 1/700 HMS Royal Scotsman – AJM Models Kamil wspomniał, że kogoś namówi na jego budowę. Padło na mnie. Mam parę siedemsetek na swoim koncie, więc długo się nie zastanawiałem. Tym bardziej, że temat wydawał się ciekawy. Modeli firmy AJM Models też jeszcze nie robiłem, a chciałem spróbować, tak że z prawdziwą przyjemnością zabrałem się za budowę. HMS Royal Scotsman to statek, który stał się okrętem (przynajmniej w terminologii polskiej). Wybudowany 1936 jako prom pasażersk0-transportowy, w 1940 został zarekwirowany przez Admiralicję i przemianowany na okręt desantowy. W takiej też konfiguracji został przygotowany model. A więc do dzieła!
Budowę rozpocząłem od przygotowania kadłuba. Nie było przy nim zbyt dużo pracy, poza usunięciem małych nadlewek i “bąbelków” powietrza przy linii wodnej.
Następnie przygotowałem sobie nadbudówki, od których najpierw odciąłem piłką żyletkową kanaliki wlewowe…
…a później wygładziłem na pilniku. Używam do tego większego pilnika, który daje możliwość równego szlifowania.
Przymiarka na “sucho” pokazała, że wszystko do siebie nieźle pasuje.
Mój schemat budowy modeli w 1/700 zakłada, że najpierw, prawie na gotowo, robię cały kadłub, do którego później doklejam resztę drobniejszych elementów. Dlatego kolejnym krokiem jest malowanie imitacji drewnianego pokładu. Przed jego rozpoczęciem cały model odtłuszczam benzyną ekstrakcyjną.
Jako pierwszy naniosłem aerografem kolor z oferty firmy AK-Interactive – AK786.
Następnie, również aerografem, wykonałem lekkie cienie kolorem AK787, po czym całość zabezpieczyłem sidoluxem, którego użyłem jako bezbarwnego separatora.
Na tak przygotowaną bazę kolorystyczną nałożyłem lekkie smugi bardzo rozrzedzonych farb, aby zróżnicować wygląd klepek na pokładzie. W tym przypadku użyłem trzech kolorów z Lifecolor.
Uzyskany efekt znowu zabezpieczyłem lakierem bezbarwnym…
…po którego wyschnięciu naniosłem na całość wash do imitacji drewna.
Aby cały proces się udał, należy odczekać do momentu całkowitego wyschnięcia, a następnie zetrzeć nadmiar patyczkiem do czyszczenia uszu, tak aby specyfik został tylko w zagłębieniach.
Odstawiłem kadłub na czas utwardzenia się wszystkich kolorów i washa. Ponieważ model nie ma spodu kadłuba, a ja mam w zwyczaju umieszczać takowe na podstawce z imitacją wody, musiałem ją przygotować. Przedstawię mój sposób wykonania takiej właśnie podstawki. Na pozyskanej wcześniej (w ramach przyjacielskiej pomocy:) wyfrezowanej “deseczce”, zaznaczyłem miejsce, w którym docelowo miał się znajdować model.
Najzwyklejszą na świecie plasteliną wypełniłem całość (poza miejscem na kadłub). W ten sposób wstępnie kształtuję powierzchnię, uwzględniając “falowanie”, jakie akurat chcę uzyskać.
Po uformowaniu całość “młoteczkuję” dość rzadką gąbką. Czynność ta wyrównuje i łagodzi wszelki ostre przejścia, i nadaje powierzchni pożądaną fakturę.
Całą powierzchnię pokrywam grubo sidoluxem, który po wyschnięciu nada połysku i trochę utwardzi plastelinę. Tak też postępowałem i tym razem.
Po dłuższej chwili, kiedy lakier całkowicie wysechł, natrysnąłem pierwszy kolor Mr.Color C326 Blue.
W drugiej kolejności ciemniejszym Mr.Hobby H328 zrobiłem lekkie cienie.
Kolejny był Mr.Hobby H322 Phthalo Cyanne Blue.
Następne rozjaśnienia wykonałem kolorem Mr.Hobby H45 Light Blue.
I na koniec dopełniłem je bielą.
Teraz podstawka poszła do leżakowania, a ja wróciłem do kadłuba. Jestem zwolennikiem “plastyczności wizualnej” modeli, więc na moich swobodnie stosuję technikę cieniowania. Ostatnimi czasy wpadł na mój warsztat fajny szablon, który ułatwia efekt cieniowania. Za pomocą właśnie tego szablonu naniosłem na burty plamy z koloru czarnego i białego.
Tak przygotowane powierzchnie pokryłem cienką warstwą farby Lifecolor UA 634, aby zauważalna była różnica kolorów.
Na tym etapie pomalowałem sobie wstępnie elementy z żywicy i blaszki.
Aby móc pomalować łodzie desantowe, musiałem je wcześniej obrobić. Tu niestety doznałem rozczarowania… Odlane są fatalnie. Sporo bąbli powietrza w żywicy, wokół kostek wlewowych niektórych barek była niedolana żywica. W jednych burty grubo pożłobkowane, w innych cieńsze niż papier. Bardzo ciężkie do obrobienia. Jedna z barek po wzięciu do ręki po prostu się rozpadła. No ale nic. Bywało gorzej, lecimy dalej.
Musiałem teraz cienkim pędzelkiem pomalować na właściwy kolor elementy na pokładzie, które nie są drewniane, a w procesie malowania aerografem zostały zamalowane.
Gdy to zrobiłem, mogłem przykleić nadbudówki do kadłuba. Przy tej czynności zauważyłem pewne niespójności w instrukcji. Jako pierwszy etap budowy (oznaczają je cyfry w prostokątach) mamy przykleić nadbudówkę – część nr 4 (części z żywicy oznacza liczba w owalu). Nie ma oznaczonej części nr 5 (kawałek górnego pokładu), którą trzeba przykleić jako pierwszą. Jest to łatwe do wychwycenia, ale trzeba być czujnym w stosunku do tego, co pokazuje instrukcja. Czas pokazał, że nie był to odosobniony przypadek.
Co ciekawe, jako drugi krok budowy instrukcja pokazuje “goły kadłub”, bez el. wklejonych w kroku pierwszym.
W każdym razie, przykleiłem według instrukcji nadbudówki do kadłuba.
Wiedząc, że pewne procesy przy powstawaniu modelu potrzebują więcej czasu na np. wyschnięcie, wróciłem na chwilę do podstawki. W powstałą imitację kawałka morza chciałem wpasować kadłub, tak aby nie było żadnych szczelin na styku z wodą. Zawinąłem więc model w folię spożywczą, zabezpieczając w ten sposób powłokę farb i umieściłem na podstawce.
Za pomocą przeźroczystego żelu strukturalnego A.MIG 2205 CLEAR WATER uzupełniłem styk, jak również wstępnie utworzyłem grzbiety fal, odkosy i kilwater.
Po wyciągnięciu modelu uzyskałem taki efekt:
Podstawkę kolejny raz odłożyłem do schnięcia i wróciłem do modelu. Dokleiłem z blaszki frontową część nadbudówki. Zastanowiło mnie, dlaczego okna nie są wycięte, ale pomyślałem, że to jakieś przeoczenie, dlatego pomalowałem je na czarno. Dopiero później, oglądając zdjęcia oryginału, spostrzegłem, że były one chyba po prostu zamalowane. W późniejszym etapie naprawiłem ten błąd.
Wykonałem jeszcze odcięcie kolorów na kadłubie, zanim zacząłem przyklejać drobiazgi, które łatwo uszkodzić.
Chcąc nie chcąc, muszę jeszcze wrócić do niedokładności w instrukcji. Nie ma to na celu skrytykowania producenta, ale raczej zaoszczędzenia czasu i nerwów sklejającym ten model. Części na poszczególnych etapach nie zawsze są oznaczane, ale co gorsza, niektóre są pomijane i wypływają dużo później. Tu przykład – po przyklejeniu topowej nadbudówki i frontowej ścianki, tak jak każe instrukcja na etapie 6 montażu, na 14 etapie dowiadujemy się, że należy wcześniej wkleić tam podłogę, która jest w całości. A nie jest to już niestety możliwe…
Ja oczywiście popełniłem ten błąd, ale zaradziłem temu rozcinając ten element. Wkleiłem lewą i prawą stronę, a środek wyrzuciłem.
W międzyczasie efekt na podstawce wysechł i mogłem dodać kolejny specyfik. Wylałem na całość Vallejo Still Water. Nadaje on wrażenie przestrzenne, połysk i gładkość powierzchni.
Still Water schnie dość długo, więc znowu podstawka została odłożona do poczekalni, a ja wróciłem do prac nad miniaturą okrętu. Na kadłub, zabezpieczony lakierem błyszczącym Mr.Color C46, zaaplikowałem Panel Line Wash Blue Black.
Nadmiar zebrałem patyczkiem do uszu i uzyskałem w zagłębieniach efekt cienia.
Powolutku zacząłem dokładać drobiazgi. Aby artykuł nie skupił się na wytykaniu nieczytelności instrukcji, zaapeluję tylko o dużą uwagę, bo jest tego sporo i w zasadzie towarzyszy do końca budowy.
Żurawik wykonałem, ale dokleję go w późniejszym czasie.
Doklejałem kolejne części, przy których nic specjalnego się nie wydarzyło. Wszystko kleiłem klejem cyjanoakrylowym.
Dość istotna rzecz, no muszę… Proszę uważać na część nr 30, którą mamy przykleić w kroku 17, bo w kroku 26 dowiadujemy się, że ma jeszcze ona dodatkowy element. Musiałem ją odkleić i przerobić.
Element 30 trzeba pocienić, ponieważ jest za gruby w stosunku do otworu w elemencie fototrawionym.
Uzupełniona część trafiła z powrotem na swoje miejsce, a ja dalej zacząłem przygotowywać dalsze drobne części. Sześć sztuk prawdopodobnie wyciągarek do łodzi desantowych.
Tu małe zastanowienie. Planik generalny, który mamy w załączeniu razem z instrukcją, ukazuje je jako 3 szt. prawych, 3 szt. lewych. W zestawie jest 6 szt. prawych. Niestety nie dysponowałem żadnymi lepszymi planami, aby móc to zweryfikować. Na dostępnych zdjęciach oryginału też niewiele widać. Rozwiązałem to tak, że prawe przykleiłem. Lewe natomiast rozciąłem i odpowiednio obróciłem. Są to na tyle małe elementy, że gołym okiem taka zamiana nie będzie widoczna.
Doposażanie okrętu trwa…
Schodnie z tyłu nadbudówek.
Przyszedł czas na pierwsze żądełko tego malucha. Instrukcja dość jasno pokazuje, jak należy go wykonać.
Niestety tych części w żaden sposób nie mogłem dopasować. Więc postanowiłem wykonać to swoimi sposobami.
Jak się okazało przy końcu budowy (działo oczywiście miałem już gotowe), było to moje przeoczenie. Ponieważ potrzebne do tego elementy o takiej samej numeracji jak na blaszce głównej, znajdowały się na dodatkowej malutkiej blaszce, którą odłożyłem na bok i zapomniałem.
Proszę o tym pamiętać przy budowie. Dla mnie było już za późno i wykonałem działo, dokładając elementy z resztek blaszek po innych okrętach w 1/700 .
Nadeszła kolej na bębny. Producent (jak większość) oferuje nam z blaszki sam szkielet. Resztę należy wykonać samemu. Można pozostać przy samym trzpieniu, stosując do tego profil okrągły. Ja poszedłem dalej i z cieniutkiego druciku postanowiłem wykonać imitację uzwojenia.
Plastikowy profil owinąłem gęsto drucikiem i napuściłem rzadkim klejem CA, aby mi się nie zsuwał.
Pociąłem go na odpowiednie odcinki i wkleiłem w stelaż.
Następnie wkleiłem we wskazane miejsca na pokładzie. Podmalowanie pozostawiłem na późniejszy etap.
Działka mniejszego kalibru nie przysporzyły mi już żadnych trosk. Po prostu wystarczyło przygotować części i skleić w całość.
A następnie przykleić je na pokład.
Z uzbrojenia pozostały już tylko cztery Oerlikony 20 mm.
Przy pontonach trzeba postępować również bardzo ostrożnie, ponieważ dno jest bardzo cieniutkie i można je uszkodzić przy usuwaniu kostki wlewowej. Mnie się to przydarzyło w dwóch. Musiałem to zaszpachlować. Na szczęście większość zasłoniły wiosła z blaszki, które należy wkleić w środek.
Dwudziestki i pontony trafiły na swoje miejsca w modelu.
Nadszedł czas, kiedy model na stałe połączy się z podstawką.
Użyłem do tego kleju CA.
Przeźroczystego żelu strukturalnego A.MIG 2205 CLEAR WATER użyłem od złagodzenia przejścia kadłub/woda i do poprawienia odkosów.
Całość, włącznie z modelem, zabezpieczyłem lakierem błyszczącym Mr.Color C46.
Po wyschnięciu na reszcie elementów zaaplikowałem washa.
Dokleiłem resztę drobiazgów, które wcześniej mogłyby się uszkodzić (między innymi żurawie do opuszczania łodzi desantowych).
Następnie zabrałem się za maszty. Trzeba je zrobić samodzielnie według rysunków w skali 1:1 (modelu), które znajdują się na instrukcji. Załączone do ich wykonania w zestawie druciki zamieniłem na sztywniejsze i proste cieniutkie rurki o odpowiednich średnicach.
Zawczasu nawierciłem sobie w pokładzie otwory, w których osadziłem maszty.
Same maszty i część ich olinowania przygotowałem poza modelem. Dołączyłem je w momencie, kiedy wiedziałem już, że są najmniej podatne na uszkodzenia. Uzupełniłem je o części przewidziane w blaszce, jak również o dźwigi bomowe.
Do naciągów użyłem produktu firmy Very Fire – Ship Model Memory Metal Rigging dla skali – 1/700. Przycinałem sobie potrzebne odcinki i przyklejałem punktowo klejem cyjanoakrylowym, kolejno najpierw z jednej strony, a po wyschnięciu z drugiej, lekko naprężając. Nadmiar odcinałem ostrymi obcinaczkami krawieckimi.
Wróciłem do wykończenia barek. Oprócz samej żywicznej skorupy mamy sporo el. fototrawionych do jej uzupełnienia. Tak jak Kamil pisał w recenzji tego modelu, w instrukcji nie znajdziemy słowa o budowie tych łodzi desantowych. Ja skorzystałem z instrukcji, która została przedstawiona w tym artykule.
Tu widzimy różnicę między pustą wydmuszką, a zwaloryzowaną blaszkami.
Po dodaniu washa barki były gotowe do przyklejenia do okrętu.
Specyfikami AK zrobiłem trochę efektów rdzawych zacieków. Nanosiłem je punktowo, następnie rozcierałem pędzlem bardzo delikatnie (prawie suchym), zwilżonym w white spirit.
W tym momencie mogłem wkleić maszty i wykonać resztę “olinowania”. Tu też zastosowałem drucik z Very Fire.
Schematu olinowania w modelu nie ma. Wykonałem go intuicyjnie, podglądając zdjęcia oryginału.
Sam model był w zasadzie gotowy. Pozostało dopieścić jeszcze imitację wody. Watą nasączoną w Still Water dorobiłem jeszcze “grzywy” odkosów i spienienia wokół kadłuba. Jest to dość proste do wykonania. Dowolnie można układać kształty za pomocą np. pędzelka.
Po wyschnięciu usuwam pojedyncze niteczki waty. Mnie ten efekt bardzo pasuje i uważam, że jest w miarę realistyczny.
Na samym już końcu przecieram “suchym pędzlem”, zanurzonym w białej farbie olejnej, grzbiety fal, kilwater i… model był gotowy.
Podsumowując… Bezwzględnie plus dla AJM Models za chęci i pracę, jaka została włożona w wykonanie modelu tej miniatury. Tym bardziej, że to nietuzinkowy temat. Mnie niestety nie sklejało się go przyjemnie. Nie dlatego, że model był zły sam w sobie, absolutnie… Złożyło się na to kilka powodów. Jakość części jest bardzo nierówna. Od hi-tech do fatalnej (niedolane części, bąble, niektóre elementy gubią detale, jakby były rzeźbione w mydle). Być może trafił mi się akurat taki egzemplarz, bo jak wiemy produkcja modeli żywicznych rządzi się własnymi prawami. Z tej samej formy, w zależności od staranności, możemy mieć model wysokiej klasy lub bubel. Należy też pamiętać, że formy z każdą wylaną kopią ulegają zużyciu. Instrukcja jest bardzo chaotyczna, czasami wręcz wprowadza w błąd. Trzeba ją wnikliwie analizować i tracić na to niepotrzebnie czas. Na dość dużym jak na 1/700 arkuszu blach (bardzo dobrej jakości), elementy są ułożone przypadkowo, więc znalezienie jakiegoś małego detalu zajmuje sporo czasu. Numeracja ich tu nie pomoże. Modelu na pewno nie poleciłbym początkującym modelarzom. Ale jeżeli to wszystko, co napisałem wyżej, odłożymy na bok, to na końcu z zestawu możemy zbudować cieszący oko model. Niemniej jednak trzeba włożyć w niego sporo pracy, czasu i… cierpliwości. Na pewno sięgnę jeszcze po model AJM, bo być może wyjątek nie stanowi w tym wypadku reguły. Tym bardziej, że mają ciekawą ofertę. Poniżej galeria tego małego szkraba i proszę pamiętać, że skala 1/700 nie lubi fotografii 🙂 .
Pozdrawiam
Piotr “Słoma” Słomiński
bardzo fajna relacja a czy mozesz zdradzic co to za mały flakon sidoluxu ? kto to to robi ?
cieszę się, że się podoba. Sam przelałem sobie po pustej buteleczce po debonderze. Jest to wygodne przy dolewaniu do aerografu.