1/72 Caudron CR.714
RS MODELS – 92242
Budowa
Pomimo tego, że w pudełku Caudron nie zrobił na mnie wrażenia jako model, to jako samolot coraz bardziej zaczęła mi się podobać jego dosyć kontrowersyjna sylwetka. Gdy porówna go się do innych myśliwców z końca lat 30-tych, nasz bohater wygląda dość cherlawo. Niby takie miało być założenie – szybki i lekki myśliwiec przechwytujący. Jednak finalny produkt był za wolny, za słabo uzbrojony, a przede wszystkim bardzo wrażliwy na atak, bo większość jego konstrukcji to było drewno i płótno. W skrócie – niezbyt udany.
Budowę rozpocząłem tradycyjnie – od wnętrza kokpitu. Od razu wymieniłem drążek i orczyk, gdyż te z zestawu były zbyt grube i ozdobione sporymi nadlewkami tworzywa.
Pasów w zestawie nie ma, więc sięgnąłem po te z Yahu przeznaczone do francuskich drugowojennych myśliwców. Świetnie się układają dzięki temu, że są wytrawione w naprawdę cieniutkiej blaszce.
Następnie pogłębiłem żebrowanie cylindrów, ale gdy po przymiarce okazało się, że ten element będzie widoczny przez mikroskopijny otwór wlotu powietrza odpuściłem dalsze waloryzacje.
Przymierzyłem kokpit do połówki kadłuba i niestety okazało się, że tylną ścianę z zagłówkiem muszę oderwać od podłogi i wkleić w kadłub. Tylko w ten sposób mogłem dopasować do siebie te trzy elementy by pozbyć się szpar między podłogą i tylną płytą, a kadłubem.
Bez dwóch zdań, korekty wymagały otwory wydechów. W modelu zaznaczono je ledwie jako skromne wgłębienia, w dodatku każde w trochę innym kształcie. Aby to poprawić trzeba było sięgnąć po wiertarkę ręczną i igłę. Otwory są owalne więc najpierw igłą zamarkowałem na bokach każdego wgłębień dwa punkty wiercenia. Następnie wiertłem pogłębiłem je uzyskując po dwa otwory na każdy wylot.
Wywiercone otwory połączyłem dłubiąc w rurach skalpelem i wcinając małe kawałeczki tworzywa. Wszystko wygładziłem zapuszczając otwory klejem Tamiya. Na tym etapie wkleiłem również imitację silnika.
A tak wygląda porównanie oryginalnych rur wydechowych w zestawie i tych po mojej interwencji.
Niestety otwory na karabiny maszynowe nijak nie miały się do tych w oryginale. Nie pozostało nic innego jak je zaszpachlować, wyszlifować na gładko, a następnie nawiercenie w nowych miejscach. Oczywiście nie obeszło się bez korekt. Niestety utraciłem również linie podziału blach w tym miejscu (chociaż i tak były złe więc w zasadzie to może i dobrze).
Kokpit pomalowałem farbą ze stajni Hataka przeznaczoną do francuskich myśliwców. Ze zdjęć wynikało, że w przeciwieństwie do innych samolotów z 1940 roku Caudron wnętrze miał w kolorze szaro-niebieskim (podobnie jak wnęki podwozia). Pomalowałem również wklejoną wcześniej imitację silnika.
Detale pomalowałem pędzlem farbami Vallejo, wykonałem również wash farbami olejnymi w kolorze niebiesko-czarnym.
Tablicę Yahu przykleiłem migowskim Ultra Glue. Po raz kolejny polski produkt nie dość, że jest przepięknie wykonany to jeszcze idealnie dopasowany do modelu.
Na tym etapie mogłem zamykać kadłub. Trzeba przy tym bardzo pilnować spasowania połówek – niestety nie ma tutaj żadnych kołków pozycjonujących. Takimi elementami są jedynie podłoga kabiny oraz imitacja silnika.
Doklejenie zagłówka do zamkniętego kadłuba wymagało zastosowania siły i cierpliwości, ale w końcu udało się zlikwidować szparę.
Przyszedł czas na szpachlowanie łączenia połówek kadłuba. Do tego celu użyłem czarnego cyjanoakrylu z Ammo by Mig Jimenez. Mam jednak podejrzenie, że to kolejny produkt tylko konfekcjonowany prze tę modelarską firmę.
Zamiast od razu brać się za szlifowanie papierami ściernymi, nadmiar kleju najpierw usunąłem debonderem z CMK. Dopiero później zacząłem mozolne szlifowanie papierami, gąbkami i szmatkami ściernymi o różnych gradacjach. Oczywiście ofiarami tych prac padły wszystkie wypukłe klapki inspekcyjne na górnej powierzchni kadłuba.
Czeską żyletką i igłą odtworzyłem linie podziału oraz nity.
Następnie czarnym CA oraz płynną szpachlówką poprawiłem miejsca, gdzie pojawiły się ułomności powierzchni i po raz kolejny nastąpiła sekwencja: szlifowanie, kontrolna warstwa podkładu, szlifowanie, odtwarzanie linii i nitów, warstwa podkładu…
Aż musiałem sobie zrobić przerwę i wziąłem się za poprawianie osłony silnika. RS Models jedynie zasygnalizował mały wlot powietrza pod tym głównym. Pogłębiłem go dokładnie taka samą metodą jak wyloty rur wydechowych…
… a następnie przykleiłem front do reszty kadłuba. O dziwo pasował bardzo dobrze.
Po przymiarce płata do kadłuba okazało się, że spasowanie tych dwóch elementów jest tragiczne. Trzeba było najpierw przykleić jego dolną część, a następnie górne powierzchnie.
Niestety i tak musiałem wykorzystać ściski i miejscami podklejać oba elementy. Nie uratowało mnie to jednak w żaden sposób od mozolnego szpachlowania i szlifowania linii łączenia góry i dołu. Po raz kolejny musiałem również pozbyć się oryginalnych imitacji klapek inspekcyjnych na krawędzi natarcia przy kadłubie.
Kasety z uzbrojeniem wymagały kolejnych korekt – trzeba było zaszpachlować rów, który powstał przy ich zakończeniu. Ponowne szlifowanie i szpachlowanie, aż do uzyskania gładkiej powierzchni i ponowne rycie linii podziału.
Zadziwiająco sprawnie poszło odtworzenie wzierników i inspekcji zeszlifowanych przy obróbce kadłuba i płata. Na szczęście oryginał miał je lekko odstające więc wystarczyło dociąć odpowiedniej wielkości płatki polistyrenu 0,15mm i nakleić w odpowiednie miejsca. Trzeba być przy tym jednak ostrożnym i używać minimalne ilości kleju – Tamiya Extra Thin jest agresywny i tak cienkie tworzywo może się po prostu odkształcić pod jego wpływem. Potem trzeba było tylko wykonać szpilką kilka nitów na panelach.
W tym momencie, tak jak Agnieszka Chylińska, powiedziałem sobie: “Dość!”. Stwierdziłem, że co będzie to będzie i zaprzestałem kolejnych korekcji powierzchni modelu. Zdecydowałem, że efekt zobaczę dopiero po finalnym montażu. Ryzyk-fizyk.
Wklejenie sterów wysokości odbyło się już bez przygód. Lewy i prawy mają różnej długości wypustki do mocowania w kadłubie, więc nie można ich pomylić. To chyba najmniej pracochłonny element całego modelu – nic nie trzeba było poprawiać.
Sklejenie śmigła również nie obyło się bez użycia czarnego CA i szpachlowania szczeliny między przednią, a tylną częścią kołpaka.
Przygotowałem również koła i osłony podwozia. Trzeba było je mocno pocienić i lekko skorygować kształt tych najbliżej kół, bo oryginalne części były zbyt mało kanciaste.
Samo podwozie wymagało mnóstwa szlifowania i skrobania ze względu na bardzo duże szwy po łączeniu form. Przegląd zdjęć oryginału z Krakowa ujawnił również poważne braki w małych detalach amortyzatorów i komór. Trzeba było to uzupełnić (ale tylko w ograniczonym zakresie).
Do tego celu wykorzystałem mosiężne profile Albion Alloys oraz plastikowe z Plastructa. Oczywiście można było zrobić dużo więcej, ale tak po ludzku brakło mi już pary.
Profile mosiężne okazały się też doskonale pasować jako lufy karabinów. Wkleiłem je na wolnoschnący CA, co dało mi chwilę na ich pozycjonowanie.
Następne w kolejności było śmigło. Nie jest to oczywistością, ale w Caudronach kołpaki były malowane w kamuflaż razem z całym kadłubem, dlatego zdecydowałem, że łatwiej mi będzie pomalować śmigło razem z całym samolotem, a później zająć się tylko łopatami.
Ostatnia warstwa podkładu uwidoczniła kolejne małe niedoskonałości tu i tam, ale jak pisałem wcześniej, nie miałem już siły na walkę z papierami ściernymi i szpachlówką.
Szybki szoferki potraktowałem pastą Tamiya i muszę powiedzieć, że dużo to dało w porównaniu do stanu wyjściowego.
Boczne szybki przykleiłem żywicą akrylową Ultra Glue. Pasują zaskakująco dobrze – w zasadzie bez konieczności poprawek. To cieszy, bo nie znoszę obróbki przezroczystego, bardzo kruchego polistyrenu.
Pełen obaw przystąpiłem do pasowania przedniej części oszklenia, bo przymiarka “na sucho” nie wyglądała najlepiej. Z początku rzeczywiście kabinka blokowała się w tylnej części. Zdecydowałem się więc ją minimalnie podszlifować. Kilka muśnięć pilnikiem i… klik. Oszklenie wskoczyło na swoje miejsce niemal perfekcyjnie. Szok i niedowierzanie, ale też niezmiernie miła niespodzianka na zakończenie pracy z modelem.
Odpuściłem takie detale jak rurka Pitota, antena i celownik, bo wiadomo jakby skończyły podczas malowania miniatury. Poza tym zestawowe części wyglądają tak, że i tak trzeba je dorobić od podstaw. Na koniec zamontowałem kółka (na razie “na ślinę”) z czym nie było żadnych problemów i tak oto prezentuje się Caudron CR.714 Cyclone w moim wykonaniu:
Podsumowując: przystępując do prac nad tym modelem trzeba zawsze pamiętać, że to short-run. Oferuje dokładnie to, co oferują modele w tej technologii zza naszej południowej granicy. Jest radość z modelarstwa, jest zgrzytanie zębów i rezygnacja. Model Caudrona z RS Models na pewno nie jest dla żółtodziobów, ale z drugiej strony doświadczony modelarz lotniczy (którym ja absolutnie nie jestem) bez problemu sobie z nim poradzi.
Radek “Panzer” Rzeszotarski
Główną wadą “Cyklona” było co innego. Nie pamiętam dokładnie, kto to był, ale scharakteryzował ten samolot krótko: “Caudron się nie wznosi”. Była to wspólna przypadłość modnych podówczas myśliwców lekkich – brak zapasu mocy czynił je nieprzydatnymi do walki w płaszczyźnie pionowej. Co zresztą dyskwalifikowało te samoloty jako myśliwce w ogóle. Janusz Meissner, zapewne z lekką przesadą, napisał: “(…) jeżeli nieprzyjaciel szedł o 500 metrów wyżej – nie było go jak zaczepić”. Do tego dochodziły zaś problemy wytrzymałościowe (w nurkowaniu “rozdymała się” osłona silnika) i techniczne (zacięcia broni pokładowej i awarie mechanizmu zmiany skoku śmigła).