1/72 Fokker D.VII (OAW)
Eduard – 70131
Modeli tego samolotu w skali 1/72 jest tak dużo, że ciężko je wszystkie wymienić. Trudno się jednak dziwić – samolot to wszak kultowy, owiany legendą najlepszego myśliwca Wielkiej Wojny, który w użyciu był również po jej zakończeniu (aż do lat 30-tych XX. wieku). No i mnogość wersji pozwalała na bardzo łatwe żonglowanie wypraskami i wypuszczanie co i rusz nowo-starego modelu z nowymi detalami i oznaczeniami.
Niestety modele MAC, Rodena, Toko i inne miały jeden wspólny mianownik – jakością nie grzeszyły, a ich kolejne wcielenia miały na sobie odciśnięte coraz bardziej wyraźne zmęczenie form.
Teraz jednak Eduard przychodzi z pomocą i zwalnia nas z obowiązku męczenia się z reliktami poprzedniej epoki modelarskiej proponując zupełnie nowy model z zupełnie innej półki jakościowej. Ale czy aby na pewno?
Pudełko otwierane od góry, solidne i estetyczne, od razu kusi nas dwiema rzeczami: napisem “profipak”, który obiecuje więcej niż goły plastik i aż pięcioma wariantami malowania, z których żadnemu nie można odmówić atrakcyjności.
Po otwarciu opakowania znajdziemy w nim woreczek z wypraskami i… tutaj się zatrzymajmy. Nie tak dawno Kamil recenzował eduardowego Tempesta w skali 1/48 i zwrócił uwagę, że wypraski umazane były jakimś lubrykantem. A w zasadzie to prawie w nim pływały. Tutaj sprawa ma się podobnie, bo ewidentnie na częściach widać coś oślizłego. To dość zaskakujące, bo wydawało mi się, że czasy zaolejonych wyprasek i ich mycia ludwikiem mamy już za sobą. Tymczasem wygląda na to, że prasy Eduarda konsumują olej w ilościach porównywalnych do paska w dizlu.
Same wypraski, po ich wypraniu, prezentują się w typowy dla współczesnego Eduarda sposób – no jest pięknie. Ostre detale, mikroskopijne nadlewki i niedolewki, zero zapadlisk tworzywa, minimalne ślady łączenia form, a ślady po wypychaczach poukrywane. Tak to wszystko wygląda z daleka:
I od razu widać, że ilość części daleko wykracza poza to, czego można by się spodziewać po modelu szmatopłata w skali 1/72. Zresztą dwa rodzaje kadłuba krzyczą do nas wprost: będą inne wersje! Eduard sypie nadprogramowymi elementami jak kruszonką po cieście. Dostajemy więc dziewięć (!) chłodnic, 6 par kół, 4 zestawy uzbrojenia, 3 deski rozdzielcze, 4 osłony podwozia, 8 śmigieł, 2 silniki. Jeżeli więc macie gdzieś w szafie zalegającego Fokkera z Rodena lub Toko, to śmiało możecie przyozdobić go wieloma lepszymi elmentami z tego zestawu. Diagram ramek z zaniebieszczonymi częściami “nie-do-użycia” wygląda więc dość kuriozalnie:
No a skoro jesteśmy przy instrukcji to cóż można o niej powiedzieć? Będzie ciężko znaleźć lepsze niż tą, którą daje Eduard. Wszystko jest jasne, czytelne, a miejsca, gdzie można natknąć się na problemy opatrzone są dodatkowymi wyjaśnieniami. Przy drobnych detalach pojawiają się także informacje o ich malowaniu. Tradycyjnie mamy też schemat naciągów. Trzeba naprawdę dużej dozy melepectwa, żeby instrukcji nie zrozumieć, albo coś sknocić w kolejności składania modelu.
Natomiast zbliżenia ramek nie rozwiewają dobrego pierwszego wrażenia:
Delikatne (czy aby nie zbyt delikatne?) zastrzały:
Chłodnice z doskonałą imitacją lameli:
Wydechy lekko nawiercone:
Silnik jest doskonale wykonany i posiada wiele dodatkowych elementów:
Wszystkie karabiny są naprawdę śliczne i filigranowe:
W krótkiej wersji “skrzydła” podwozia zadbano i imitację pasów zawieszenia:
Każde śmigło ma wyraźnie inny kołpak:
We wnętrzu kokpitu wgłębnymi liniami zaznaczono pozycjonowanie blaszek:
Faktura płótna dość wyraźna ale ten efekt na pewno zniknie po nałożeniu lozengi:
Na osobnej stronie instrukcji dostajemy też bardzo czytelny schemat nakładania imitacji lozengi (zawiera również małe fragmenty do wklejenia wewnątrz kokpitu).
Będzie z tym pracy co nie miara i to pracy nielekkiej. Kluczowa będzie jakość kalkomanii, a skoro o niej mówimy to mamy dwa pokaźne arkusze. Pierwszy ze wspomnianą lozengą. Wygląda bardzo ładnie i… czasochłonnie.
Drugi to już oznaczenia dla aż pięciu malowań, a także imitacje zegarów i napisów eksloatacyjnych.
A malowania to:
Oba arkusze wydrukowano w Czechach i #szkodażeniecartograf, aczkolwiek czeskie kalki w modelach Eduarda nie budzą odrazy.
Chociaż lew mógłby jednak wyglądać ciut lepiej.
Zestawy z serii “profipak” uzupełniane są o blachy i maski i tak też jest w tym wypadku. Ta pierwsza zawiera elementy kolorowe, ale jakość druku nadal pozostaje w standardzie eduardowskim, a więc #gonimyyahu. Widać to szczególnie na tablicy zegarów (którą nawiasem mówiąc w tym modelu można wykonać na trzy sposoby). Nie to, że element nadaje się do kosza, ale niedosyt pozostaje. Na pewno kluczowym elementem blachy są ażurowe osłony luf karabinów.
Maski wycięte w papierze (za to plus!) pozwalają na malowanie kół miniatury w zależności od tego jaki wzór wybierzemy.
Podsumowując: w pudełku nowość od Eduarda prezentuje się bardzo ładnie przy czym ma kilka elementów, które temu producentowi wychodzą trochę słabiej. Można się na przykład zastanawiać, czy te kolorowe blachy są naprawdę aż takim rarytasem. Mając jednak doświadczenie z innymi szmatopłatami Eduarda w skali 1/72 spodziewam się przyjemnej i bezstresowej pracy nad Fokkerem. Na pewno jest to najlepszy Fokker D.VII w małej skali jaki kiedykolwiek powstał i raczej na długo takim pozostanie. Ja czekam z niecierpliwością na inne wersje tego samolotu.
PS. Zapasy zostały już uzupełnione, ale na stronie Eduarda na dzień 12.06.2019 Fokker widniał już jako wyprzedany. Czyli, że sukces.
Radek “Panzer” Rzeszotarski
Zestaw przekazany do recenzji przez firmę Eduard
No i poszły, bo mieliśmy już i (czas przeszły dokonany, niestety) limitowanego MAG-a, w zapowiedziach na “za pięć minut) jest D.VII Alb. Swoją drogą, książka poświęcona 15 Eskadrze Myśliwskiej będzie teraz jeszcze bardziej przydatna.
Wczoraj ten zestaw wpadł w moje ręce i warto zwrócić uwagę, że nowe wydanie tego modelu nadal ma pięć malowań do wyboru, ale zamiast malowania Augusta Rabena (schemat D) otrzymujemy niezwykle atrakcyjne malowanie Alfreda Bädera “Sieben Schwaben”. Co było dla mnie miłą niespodzianką, bo nigdzie nie znalazłem informacji o tej zmianie.