1/72 TBM-3/3E Avenger Early
Hobby 2000 – 72035
Polska marka Hobby 2000 na stałe zagościła na półkach sklepów modelarskich. Z powodzeniem realizuje kooperację z innymi producentami, polegającą na wypuszczaniu modeli niedostępnych na rynku pierwotnym z nowymi malowaniami i dodatkami w postaci np. masek. Na naszym portalu również pokazaliśmy kilka takich wznowień: Dewoitine, Phantoma czy ZSU. Ponieważ ten model współpracy trwa już od dość dawna, domyślać się można, że wszystkim się opłaca: Hobby 2000, producentom i w końcu klientom.
Kolejnym modelem, który trafił do minimalistycznego, ale niezwykle schludnie zaprojektowanego pudełka z logiem Hobby 2000 jest TBM-3/3E Avenger w wersji wczesnej. Formy pochodzą od japońskiej Hasegawy, a zadebiutowały ćwierć wieku temu. Czy wytrzymały próbę czasu?
Po otwarciu pudełka od razu rzuca się w oczy napis “Made in Japan”.
No w jakimś sensie jest to reklama, bo formy z Nipponu mają reputację bardzo powoli się starzejących. Można więc liczyć na ciągle wysoką jakość, chociaż nie na bogactwo detali i szczegółów. W zgrzewanym woreczku dostajemy sześć ramek z szarego plastiku:
Wypraska D jest podwojona, z tym, że do jednej dołączono miniramkę oznaczoną jako F.
Jest też ramka z elementami przezroczystymi:
Arkusik masek ciętych w czarnej folii:
Arkusz kalkomanii:
Instrukcja montażu:
Zaczynając od końca, to instrukcja kojarzy mi się bardzo z czasami, kiedy ten model ukazał się po raz pierwszy. Proste diagramy, bez opisów i wodotrysków typu kolorowane części jak w instrukcjach np. Special Hobby albo przekroje przez segmenty modelu. Niemniej trudno jej odmówić czytelności. Brakuje może tylko wskazówek dotyczących optymalnej kolejności montażu, bo początkujący mogą się nie domyślić, że okienka w kadłubie najlepiej wkleić na samym końcu montowania jego bebechów i malowania wnętrza.
Dostajemy propozycję farb od aż sześciu firm, przy czym w kolumnie z lakierami Tamiya i Alclad pojawiają się puste pola, zapewne wynikające z dość ograniczonej palety barw tych producentów.
Instrukcja daje nam do wyboru dwa malowania, oba w dość nudnym błyszczącym ciemnoniebieskim kolorze, z białymi oznaczeniami. Samolot z numerem 417 wyróżnia się podskrzydłowym zasobnikiem na radar i miniaturowym nose artem, więc z tych dwóch propozycji na pewno jest ciekawszy. Przy malunkach dostajemy również schemat naklejania masek na oszklenie.
Skoro przy malowaniach jesteśmy to kalkomania. Wydrukowana przez Cartograf, więc jakości doskonałej.
Niestety nie dostajemy, za wyjątkiem oznaczeń wytwórcy na łopaty śmigła, żadnych napisów eksploatacyjnych, a szkoda, bo są one uwzględnione nawet na boxarcie.
Szkoda, że za jakością druku nie idzie w parze jakość projektu kalkomanii z tablicami. Niestety, ale obawiam się, że taka kalkomania na całkowicie płaskim plastikowym elemencie nie będzie robić szału.
Tutaj przechodzimy chyba do jedynego mankamentu tego modelu, związanego po prostu z jego wiekiem i standardami panującymi w roku 1995. Trudno bowiem uznać wnętrze tego zestawu za wyjątkowo szczegółowe. Jest tablica z powyższego zdjęcia, są fotele i drążki sterowe i… to wszystko.
Wewnętrzne ściany kabiny są pozbawione jakichkolwiek detali.
Uzbrojenie obronne kwalifikuje się jedynie do wymiany. Nie tylko przez znaczne uproszczenie, ale przede wszystkim z powodu niedoskalowania. Oba Browningi są wręcz karykaturalnie małe.
O ile wnętrze nie rozpieszcza, to detale elementów zewnętrznych może nie są wybitne, ale też nie gryzą w oczy. Silnik wygląda całkiem ok i moim zdaniem wystarczy mała własnoręczna waloryzacja i będzie się prezentował na czwórkę. Podobnie golenie podwozia, śmigło, torpeda i koła podwozia głównego, które posiada nawet bardzo ładny bieżnik.
Rakiety oczywiście mogłyby być bardziej filigranowe, podobnie jak kółko ogonowe, i tutaj na pewno jest pole do ulepszeń.
Zasobnik z radarem wygląda całkiem fajnie. Co ciekawe, opis ramki wskazuje, że został podkradziony z modelu Hellcata.
Komorę torpedy można wykonać jako zamkniętą lub otwartą. W tym drugim przypadku producent daje w zestawie już połączone klapy w pozycji otwartej. To na pewno duże ułatwienie w budowie, ale wymagać też będzie dodania detali własnej produkcji. Warto wspomnieć, że komora bombowa ma już detale wewnętrzne w postaci wręg, podobnie jak klapy, ale tylko te w pozycji otwartej.
Szkoda, że nie pokuszono się o jakieś szczegóły na wewnętrznych stronach pokryw podwozia głównego (mamy tam za to ślady po wypychaczach), bo w samych wnękach już coś znajdziemy.
Największe elementy, czyli płat i kadłub, z zewnątrz prezentują się bardzo dobrze. Doskonała jakość wtrysku, brak wad tworzywa, a do tego cienkie i ostre linie podziału blach. Brakuje nitowania, ale trudno go oczekiwać w modelu sprzed ponad dwóch dekad.
Na dolnych połówkach płata znajdziemy ślady po wewnętrznych znacznikach miejsc wiercenia otworów pod radar i rakiety, i te powierzchnie na pewno trzeba przeszlifować, ale to jedyne miejsce, gdzie znalazłem jakieś ułomności na dużych elementach.
Są też detale jak rury wydechowe i stopnie dla załogi. Te pierwsze śmiało można pogłębić albo wymienić na żywiczne.
Elementy przezroczyste są dobrej jakości – nie zniekształcają (no może kopułka strzelecka trochę tak, ale rama dzieli to oszklenie na naprawdę maleńkie fragmenty) i są w miarę cienkie, więc dla ryzykantów jest możliwość ich przecięcia i otwarcia głównej szoferki (pod warunkiem kompleksowej waloryzacji wnętrza). Na pewno jednak przyda im się polerka, bo momentami tracą na przejrzystości.
Szkoda, że maski nie są cięte w papierze, bo na dość obłych powierzchniach na pewno byłyby pewniejszym zabezpieczeniem.
Podsumowując: po modelu sprzed 25 lat nie można spodziewać się cudów, ale wypraski Hasegawy przetrwały próbę czasu pod względem jakości i to nie będzie praca w kamieniołomie jak np. w modelach Italeri czy Revella z tamtej epoki. W dodatku mamy obecnie całe mnóstwo dodatków do tego modelu, zarówno żywicznych jak i fototrawionych. Traktując ten zestaw jako bazę można zrobić naprawdę świetną miniaturę.
Radek “Panzer” Rzeszotarski
Model przekazany przez Hobby 2000, wydawcę i dystrybutora zestawu.