1/72 Vautour IIB ‘French Jet Bomber’
Special Hobby – SH72415
Budowa
Uwielbiam wczesne odrzutowce. Ich niezgrabne i siermiężne sylwetki mają w sobie niepowtarzalny urok, a Vautour IIb całkowicie wpisuje się w ten kanon ‘piękna’. Niestety amatorów tego rodzaju urody nie ma wielu, dlatego producenci politechnicznych zabawek z plastiku omijają bardziej wyszukane konstrukcje na rzecz ‘game changer’-ów czy innych legend tamtego okresu. Dlatego, aby zbudować spersonalizowaną kolekcję, musimy sięgać po modele małoseryjne. Miniatura tego odrzutowego bombowca nie jest nowa, o czym możecie przeczytać w recenzji zestawu i posiada w konsekwencji wszelakie stygmaty ponad 10 letniego shortrun-a o czym się boleśnie przekonałem przy jego budowie.
Najpierw rzeczy pierwsze. Jak wspominałem w podsumowaniu opisu tego zestawu, mój egzemplarz miał specyficzne ‘wżery’ na gondolach silników.
Przerabiałem w głowie różne metody na ich zaszpachlowanie, ale postanowiłem ostatecznie pójść po najmniejszej linii oporu. Przeszlifowałem je gąbkami ściernymi o różnych gradacjach i jak się okazało efekt był bardziej owocny, niż się tego spodziewałem.
Gdy największy problem został rozwiązany, zabrałem się ze spokojną głową za montaż kokpitu. Ułomnością zestawu jest brak jakichkolwiek kołków czy wypustek ustalających położenie poszczególnych części. Choć ramki mają już kilka lat, wydawało mi się naiwnie, że w 2011 roku Special Hobby miało już jakieś doświadczenie w projektowaniu modeli. Aby posklejać wszystko w odpowiedniej pozycji, trzeba pasować elementy ze sobą na sucho i przykładać do miejsc gdzie będą się znajdowały na późniejszych etapach, po czym kleić to na styk. Jakby nie można było zaprojektować jakichś wcięć czy pinów – normalnie ciemne wieki.
Mimo elementów, które znajdziemy w blaszkach, niestety, ale wieje tam pustką, i nie wygląda to wszystko specjalnie okazale. Aby trochę podnieść standard, postanowiłem odchudzić fotele, wymienić wolant na kawałek wyciągniętej ramki, czy dodać jakieś przewody zegarów, które powinny być choć trochę widoczne w kabinie nawigatora. Cóż, nie dało to wiele, ale przynajmniej próbowałem!
Nałożyłem czarny podkład i wymalowałem szczegóły akrylami Vallejo. Obicia na czarnych elementach wykonałem srebrną kredką od AK, a blaszaną tablicę przetarłem suchym pędzlem wytartym z szarej farby.
W kolejnym kroku poskładałem wnęki podwozia. Pamiętacie, że trzeba tu wszystko ze sobą pasować, wraz z elementami, które się pojawią na późniejszych etapach? To nie zapominajcie, bo instrukcja wcale taka pomocna w montażu nie jest i próbuje nas czasami wystrychnąć na dudka. Np. kroki 7 i 14, wihajstry do mocowania podwozia każe nam przyklejać w złych pozycjach. Bo jak się tam włoży golenie, to wychodzi że Vautour będzie szorował dupą po betonie. Należy więc przesunąć mocowanie ku górze, w obu krokach.
Kolor we wnękach to mieszanka Grass Green od Hataki Orange oraz Zink Chromate Yellow z AK RC. Mając położony czarny podkład, nie potrzebowałem innych odcieni aby stonować trochę te elementy. Wystarczyło tylko nakładać lakier mocno rozcieńczonymi transparentnymi warstwami, budując efekt intensywności koloru w dolnych powierzchniach wnęk. W zakamarki zaaplikowałem ciemnobrązowy wash od Tamki, który zblendowałem rozcieńczalnikiem X-20.
Jak już byłem przy podwoziu, to wyczyściłem jego elementy z linii łączenia form skrobakiem Trumpetera (takiego czyszczenia wymagają chyba wszystkie części zestawu, niestety) i złożyłem je w całość (i znów elementy przezroczyste musimy przykleić na styk, bocznymi płaszczyznami – bez żadnych gniazd pozycjonujących na kilku mm kwadratowych. Ekstra – polecam ;)). Od siebie dodałem jeszcze kilka przewodów z cynowego drutu.
Jako że na aftermarketowe zamienniki do tego modelu nie można liczyć, przy pomocy małego okrągłego frezu nawierciłem felgi. Aby zamknąć połówki kół, trzeba je w środku nieco odchudzić ze śladów po wypychaczach. Ja to zrobiłem również frezem, ale nieco większym. Kolejny patent producenta, to zbyt małe otwory mocowania kół. Trzeba je znacząco poszerzyć wiertłem, aby udało się je zamocować do goleni. Ja nie wiem czy tam ktoś sprawdzał projekt pod względem konstrukcyjnym.
Przed zamknięciem kadłuba, nawierciłem jeszcze otwory za kokpitem wypatrzone na zdjęciach, które zamierzałem na końcowych etapach wypełnić kropelką ClearFixa-a dla imitacji przeszklenia. Aby jednak nie zaglądać do środka, zasklepiłem je od wewnątrz resztką zabarwionego na czarno filmu po zegarach tablicy.
W związku z tym, że model nie posiada kołków ustalających, trzeba go spozycjonować samemu, na styk – no super opcja.
Wyglądało też na to, że szpary w przedniej części kadłuba to nie moja wpadka, a zaprojektowana przez producenta funkcja, ponieważ po przyłożeniu owiewek wyglądało, że wszystko do siebie nawet pasuje, XD.
Szpar na łączeniach jest oczywiście więcej, te bardziej znaczące wypełniłem paskami HiPS-u zalanymi cienkim klejem
Kolejnym elementem były gondole silników, skupiłem się na początek na dyszach. Producent mimo możliwości zastosowania technologi odlewów żywicznych, w tym modelu podszedł do nich raczej po macoszemu – aby były. Bo to, co sobą reprezentują, nie odbiega od tego co inni dają w plastiku. Tu jednak nie mamy alternatywy w tworzywie. Dla mnie głębokość wylotów była nie do zaakceptowania, więc postanowiłem je rozwiercić. Pech chciał że użyłem tępego wiertła które ześlizgnęło się z osi, co zaowocowało ułamaniem jednego z elementów.
Naprawę rozpocząłem od oklejenia dyszy kawałkiem hipsu,
aby następnie wybrać resztki żywicy frezem w mikro szlifierce i wkleić w to miejsce kolejny cienki pasek arkusza polistyrenu
Gdy uporałem się z wylotami, przeszedłem do wlotów. Jescze przed ich sklejeniem, postanowiłem choć trochę wyprowadzić ich kształt. Wtrysk w tym miejscu pozostawiał wiele do życzenia, a było to tylko preludium przed kolejnym etapem.
Praca nad złożeniem i spasowaniem gondoli silników wraz ze skrzydłami to temat na zupełnie osobny materiał. Ba! Wręcz powiedziałbym epopeję! Niech podsumowaniem mojej nierównej walki z materią od SH będzie poniższe zdjęcie i ilość narzędzi użytych przy wyprowadzaniu kilku kawałków tworzywa i żywicy, aby stanowiły schludną i płynną całość. Muszę przyznać, że był to zdecydowany kamień milowy przy budowie miniatury Vautoura, na który poświęciłem zbyt dużo zbędnej pracy i czasu. Ot uroki starych shortranów.
Jako ciekawostkę pokażę może, jak poradziłem sobie ze szczelinami w dość nieporęcznych, obłych zakamarkach. Za pomocą płynnej szpachlówki od Mr Hobby, pędzelkiem zasmarowałem ubytki w łączeniu. Gdy substancja lekko stężała, przy pomocy wacika nasączonego w Mr.Color Thinner starłem jej nadmiar, pozostawiając ją jedynie w szczelinie. Technika przydatna w trudnych do oszlifowania w inny sposób przejściach.
Reszta to żmudna praca pilnikiem i przywracanie zatartych linii podziału i nitów. Z rozpędu poprawiłem jeszcze granice paneli na kadłubie i skleiłem go w końcu ze skrzydłami.
Zbliżając się do etapu zamknięcia bryły, przepolerowałem owiewkę i osłonę nawigatora. Za pomocą gąbki polerskiej od AK zmatowiłem powierzchnię, aby drugą jej stroną je wypolerować. Tak przygotowaną powierzchnię potraktowałem jescze pastą Tamiya finish compund, przy pomocy elektronarzędzia poprawiając ich przejrzystość.
Z kawałku HiPSu dorobiłem detale na stateczniku pionowym, zaobserwowane na zdjęciach maszyny, a nieobecne w modelu
Kontrolnie (!) sprawdziłem wszelkie połączenia czarnym surfacerem,
a po niezbędnych poprawkach papierem ściernym, wymalowałem podkładem całość.
Tym razem do malowania metalikami podszedłem trochę nietypowo. A właściwie całkiem typowo, tylko nie dla wykończenia w naturalnym metalu, tzn. kolorem Gun metal wykonałem preshadeing po liniach podziału.
White metal wypełnił środki paneli nieregularnymi maziajami,
i dopiero na tak przygotowaną powierzchnię spryskałem porządnie rozcieńczonym docelowym kolorem bazowym – Aluminium, starając się nie zamalować poprzednich warstw.
Wymaskowałem niemetaliczne powierzchnie i nałożyłem odpowiednie kolory – NATO black z AK RC i Camuflage grey z pomarańczowej Hataki które zresztą lekko pocieniowałem mieszanką z jakimś grafitowym, również od Hataki.
Białym tuszem od AK z serii 3rd Gen, za pomocą pędzelka podkreśliłem niektóre panele inspekcyjne.
Przy pomocy płynów set i sol od Microscale nałożyłem kalkomanie. Nie spryskiwałem pod nie modelu błyszczącym lakierem. Po nich zresztą też nie.
Jako że uwielbiam styrane samoloty, za pomocą szablonu i matowego werniksu wymalowałem odróżniające się stopniem połysku ‘ciapki’, aby nadać powierzchni niejednorodny i zużyty wygląd.
Po raz kolejny, tym razem farbą Smoke od Tamiya spryskałem okolice linii podziału blach aby zróżnicować odcienie metalu.
Mimo tylu zabiegów rozróżniających poszczególne powierzchnie, nie byłem zadowolony z uzyskanego do tej pory efektu. Całość nadal wydawała mi się zbyt jednolita i zlewała się ze sobą za bardzo. Kolorem Metal jet exhaust, za pomocą maski z taśmy klejącej, jeszcze raz podkreśliłem więc wszystkie widoczne w modelu panele, tym razem jednak tylko z jednej strony tychże.
Weathering rozpocząłem od zaaplikowania Tamiyowskiego Panel line accent color – Dark grey, którego nadmiar starłem rozcieńczalnikiem do emalii X-20
Za wnękami podwozia aerografem natrysnąłem warstwę Hatakowskiego Dark tan…
..aby wytytłać go za pomocą przeniesionego pigmentu z kredek AK za pomocą zmoczonego w wodzie pędzelka.
Starym pędzlem i wykałaczką rozbryzgałem trochę brązowego filtru od AK.
Ostatecznie zaakcentowałem drobne wycieki AKowskim Engine oil.
Choć w arkuszu kalkomanii mamy nalepkę na statecznik pionowy, wymalowałem go jednak za pomocą farbek z palety Tamiya i Hataka, po czym – aby wyglądał na bardziej ‘zmęczony’ – przetarłem go gąbką ścierną o dużej gradacji.
Pozostało mi złożyć wszystko w całość i nasz stalowy brzydal był gotowy.
Vautour od Special Hobby nie jest przyjemnym modelem do sklejenia w kilka wieczorów. Mimo dobrego wrażenia w ramkach, rozwiązania techniczne, spozycjonowanie części czy wreszcie ich dokładne spasowanie pozostają w rękach modelarza. Ciągłe sprawdzanie złożonych detali na kilka kroków do przodu staje się męczące, a efekt końcowy uzależniony jest jedynie od cierpliwości i dokładności sklejającego. W budowie, do przodu pchała mnie chęć ukończenia modelu samolotu na tyle oryginalnego i unikatowego, którego miniatury jednak raczej nie uświadczymy zbyt prędko w lepszej jakości. Czy efekt końcowy wynagradza trud włożony w budowę? Oceńcie sami.
Łukasz Kulfan
Kawał dobrej roboty!
Liczyłeś może, ile godzin w sumie poświęciłeś temu modelowi?
Dzięki. Liczyć nie liczyłem, ale wcale się nie obijałem. Usiadłem do niego po Jagdpantherze, czyli jakieś 2 miesiące, średnio 3 wieczory w tygodniu po 3-4 godziny. Ale znając tempo znajomych modelarzy to ja generalnie ślimak jestem, jakoś wszystko mi wolno idzie 🙂
Jesteś mistrzem
Cieszę się że się podoba.
Noooooo Paaaaanie…. I to się nazywają mieszane uczucia: Na mnie czeka takich Vautourów trzech i z jednej strony jest motywacja jak się widzi jakie z tego cacko można wyrzeźbić, a z drugiej ręce opadają ile tu roboty i skilla potrzeba…. Podziwiam i gratuluję!