1/72 Z-37A Čmelák
Weekend edition
Eduard – 7456
Z lekkim poślizgiem – bo od czasu pojawienia się tego modelu na rynku minął już dobrze ponad rok – mam niewyobrażalną przyjemność przyjrzeć się bliżej najbardziej wyczekiwanej w całym światku modelarskim premierze ostatnich lat: miniatury czechosłowackiego samolotu rolniczego Zlin Z-37A „Čmelák”! OK, może nie tak znowu wyczekiwanej i nie przez wszystkich, ale na pewno pożądanej w większej części Europy i Azji. Dobra, kogo ja chcę oszukać. Szczerze? Na model tego samolotu nie czekał chyba nikt oprócz hobbystów z krainy piwa i knedlików, dla których ten niepospolitej urody latający bękart worka po ziemniakach i beczki na naftę jest obiektem westchnień i sentymentalnych szlochów.
A przecież dwa lata wcześniej, swoją miniaturkę trzmiela wypuścił również poczciwy KP. Niektórzy jednak twierdzą, że nie był to model godzien tej ichniej legendy, choć podobno sprzedał się dobrze. Dlaczego więc Eduard postanowił wydać kolejną miniaturę tej maszyny tak szybko? Mi do głowy przychodzi tylko jedna odpowiedź – bo mógł sobie na to pozwolić. Takiej nonszalancji w podejmowaniu decyzji biznesowych naszym rodzimym producentom miniatur lotniczych życzę, co by między opracowywaniem Mustangów czy innych Focke Wulfów mogli sobie stworzyć model jeszcze chyba bardziej szkaradnego rolniczego samolotu, jakim jest Dromader, na którego również czeka tylko wąska grupa zapaleńców z małego kraju nad Wisłą.
Mimo nielicznego wydawać by się mogło grona potencjalnych odbiorców, z jakiegoś niepojętego dla mnie powodu, ta miniaturka jest jednak dla Eduarda ważna. Świadczy o tym choćby to, że jednak nie przy każdej nowej premierze wypuszczony zostaje klip promujący miniaturę samolotu.
Przejdźmy jednak do samego modelu. Mi w ręce wpadło pudełko w wersji Weekend, czyli gołe, bez żadnych ekstrawagancji w postaci jakichkolwiek dodatków multimedialnych. Producent zdążył już ich do tej pory trochę wyprodukować, nawet dedykowanych specjalnie do wersji Weekend, ale o nich porozmawiamy przy innej okazji.
Front zdobi całkiem przyjemna dla oka ilustracja, przedstawiająca maszynę w jednym z dostępnych w tym wydaniu malowań.
Wszystkie profile maszyn, które będziemy mieli możliwość odtworzyć z dostępnych w środku kalkomanii, znajdują się na jednym z boków pudełka. Nie trzeba więc grzebać w środku w poszukiwaniu instrukcji, sprytnie.
Pudełko jest wypełnione po brzegi, a ramki zabezpieczone celofanową kopertą. Oszklenie jest dodatkowo zamknięte w woreczku strunowym, a kalki przykryte bibułą.
W zestawie otrzymujemy dwie ramki z szarego tworzywa, które jednak nie zawierają tak znowu wielu części. Przyznać jednak trzeba, że nie ma tu widocznych wypływek na krawędziach łączenia form czy głośnych ostatnio zapadów tworzywa. Gdzieniegdzie znajdą się jakieś artefakty pozostałe po etapie wtrysku, nie wpływające jednak w żadnym stopniu na fakturę powierzchni.
Mamy też ramkę przeźroczystą z elementami oszklenia…
…przez które całkiem ładnie będzie widać wnętrze: szybki są przejrzyste i nie zniekształcają rzeczywistości.
Arkusz kalkomanii wydrukowany przez Eduarda, zawiera wszystkie niezbędne ‘godła’ i ozdobniki dla proponowanych czterech malowań, napisy eksploatacyjne i elementy kokpitu, tradycyjnie już wraz z imitacją pasów.
Druk w jakości, do której producent zdążył nas przyzwyczaić: gołym okiem wszystko jest wyraźne, bez przesunięć kolorów, a raster jest widoczny dopiero po wielokrotnym przybliżeniu. Małe napisy też tracą przy powiększeniu, ale w odróżnieniu od tego, jak to wygląda u niektórych chińskich producentów, nie są to tylko kreski i kropki, więc z odległości, w jakiej w normalnych warunkach będziemy je oglądać, wyglądają całkiem realistycznie.
Kolory są niestety słabiej nasycone niż można by było oczekiwać.
Kalkomanie są wydane w ‘nowej’ technologii ze zrywalnym filmem, którego miejscami jest tam jednak całkiem sporo, jak na elementy które pokrywa.
Instrukcja na pierwszej stronie zawiera krótki rys historyczny.
Na kolejnej mamy inwenturę zawartości części wraz z tabelką niezbędnych farb kilku producentów, z których możemy skorzystać.
I dalej już tradycyjnie, kroki budowy.
W oczy rzuca się mnogość wyboru kolorów i opcji dla konkretnego malowania, co może trochę na początku przytłoczyć. Trzeba więc się na konkretną wersję zdecydować przed przystąpieniem do budowy. Na plus trzeba zaliczyć, że mamy tu podane kolory z nazwy, a nie tylko symbol literowy, który trzeba by wyszukać w tabelce. Znacząco to przyspiesza szybką identyfikację, jakiej farby w danym momencie potrzebujemy, bez konieczności wertowania broszurki w tę i nazad.
Fajnie też wykorzystano ramkę okalającą stronę do przedstawienia prawidłowej pozycji geometrii podwozia.
Schematy malowań są całkiem atrakcyjne i zaskakująco różnorodne jak na samolot rolniczy. Co prawda Čmelák niczym Ford T był dostępny w dowolnym kolorze, pod warunkiem, że był to kolor żółty, więc tym bardziej cieszy, że choć jedna propozycja jest inna. Te już bardziej klasyczne mają za to bardzo fajne wyróżniki, które możemy nakleić na naszą maszynę zagłady, m.in: rekina (?) przeżuwającego robala, Bendera, czy łaty drapieżnego tygrysa.
Oddzielna karta, już nie tak kolorowa, prezentuje rozmieszczenie napisów eksploatacyjnych.
I tyle, można zacząć wycinać detale z ramek. Przyjrzyjmy się więc, jak miniaturka z perspektywy tych detali wygląda. Może na początek skrzydła, które zajmują większą część pierwszej z wyprasek. Dolne powierzchnie połączone są już z centropłatem, dlatego o dokładność łączenia z kadłubem będziemy się martwić tylko przy górnych połówkach.
Sloty, klapy i pozostałe powierzchnie sterowe dostajemy jako osobne elementy – miło. Osobliwe jest jednak to, że tak czy inaczej będziemy zmuszeni wkleić je w jedynej słusznej i to przez producenta ustalonej pozycji. Aby je swobodnie wychylić, dalej będziemy musieli ingerować piłą w plastik. Taki podział jest podyktowany charakterystyczną konstrukcją i sporymi odstępami danych wychylnych części od płata.
Mimo, że sam samolot w rozmiarze wydaje się niepozorny, odwzorowanie detali wypukłych na powierzchni, nitów (i wklęsłych i wypukłych) czy linii podziału jest naprawdę imponujące. Eduard chyba chciał KP pokazać, jak się powinno robić modele w plastiku.
Sprawdźmy zatem, jak czeskie wypraski wypadają przy filigranowych detalach Jaka od Army, która ustanowiła tym modelem pewien kanon, do którego pozostali producenci powinni według mnie dążyć. Model polskiego producenta wygląda na bardziej subtelny w detalach, ale na moje oko Czesi nie mają czego się wstydzić; ba, jest wręcz bardzo dobrze.
Martwi mnie tylko, czy przy obróbce po sklejaniu połówek płata przypadkiem nie stracimy kilku z tych misternie usytuowanych nitów w pobliżu krawędzi natarcia. Wszak, jak wiemy, nie we wszystkich modelach schodzą się one idealnie.
Połówki kadłuba również trzymają klasę. Widać wyraźnie, które elementy są stalowe, a które pokryte płótnem – jest nawet odwzorowane lekkie jego ugięcie.
Kokpit, ledwo pięć części, ale podejrzewam, że w tego typie samolotach stawiano raczej na prostotę, więc producent nie miał gdzie zaszaleć.
Tablicę mamy w dwóch wersjach, z odlanymi zegarami, na którą możemy nałożyć kalkomanię, lub płaską, przygotowaną do montażu dodatkowych blaszek – przypomnę, że nieobecnych w wydaniu Weekend!
Koła składają się z trzech elementów: opony, hamulca i felgi zewnętrznej połączonej z elementem osłony. Dzięki takiemu rozwiązaniu mamy ułatwione zadanie przy malowaniu i choć detale nie porywają, powinno to wyglądać bardziej finezyjnie dla gotowego elementu niż odlane w monolicie. Pochwalić należy też, że opony posiadają bieżnik. Jest jednak pole do waloryzacji, ale nie musicie się martwić o brak dostępnego zamiennika, Eduard czuwa.
Golenie również wyglądają w porządku.
Tylne koło składa się z dwóch połówek z całkiem ładnie odwzorowaną felgą.
Imitację silnika dostajemy w formie uproszczonej jedynie do widoku od czoła, którą możemy dość szczelnie zasłonić lamelkami lub, w zależności od wersji, wyeksponować nieco bardziej, montując sam pierścień.
Wydechy nie mają zaznaczonych otworów, trzeba je zatem rozwiercić samodzielnie, aby dodać trochę lekkości temu szczegółowi. Nie wiem czy mamy inny wybór, zważywszy na charakterystyczny ich kształt. Nagiąć profil czy igłę będzie jednak ciężko.
Najważniejsza część zestawu – rozrzutnik nawozu i innego gów… tzn. różnych innych specyfików, składa się z niewielu mniej części niż kokpit, więc na gotowo powinien wyglądać zdaje się przynajmniej zadowalająco. Według instrukcji użyjemy go jednak tylko do jednego z dostępnych malowań.
Jeżeli liczyliście, że uda się wam zbudować wersję z instalacją do oprysków młodych dziewoi i ich przepierki jak na video o którym wspominałem we wstępie, to niestety, w zestawie takiego ustrojstwa nie ma. Trzeba dokupić, a jakże. Będziecie się musieli zadowolić jedynie podwieszanymi baniakami na ropę.
Podsumowując, model w ramkach wygląda niezwykle estetycznie i szczegółowo. Detale powierzchni, jak i linie podziału są wyraźne i ostre, nity akceptowalnych rozmiarów dla tej skali. Wysiłek włożony w wychylone klapy da +10 do prestiżu na polu, a nieduża ilość części sugeruje, że nawet młodzi adepci sztuki modelarskiej powinni bez problemu poradzić sobie z budową tego efektownego zestawu. Mimo iż Cmelak to temat niszowy, producent nie podszedł wcale ulgowo do opracowania jego miniatury i dostajemy solidny zestaw, który po złożeniu i umalowaniu charakterystycznym żółtym kolorem, będzie zwracał uwagę na półce modelarzy na całym jednak świecie.
Łukasz Kulfan
Zestaw przekazany do recenzji przez firmę Eduard
O gustach nie powinno się dyskutować. Dromader jednak ma swój urok, szczególnie w skali 1:1, ma moc.
A mówiąc o wypuszczeniu zestawu przez dwóch czeskich producentów- oni po prostu szanują swoją historię. I dotyczy to wszystkich wyrobów ich przemysłu lotniczego.
A to , że Dromadery latają nawet w stanach, to już inna historia..
Może i szanują, ale pojawienie się Cmelaka w ofercie Eduarda było spowodowane tym, o czym Łukasz wspomniał w opisie zestawu, jak równie pewnymi zaszłościami między AZ i Eduardem.
A najgorsze, że. specjaliści od samolotów nie chodzili na lotnisko o 3 4 na start t samoloty są piękne i lotnicy też nikt nigdy nie liczył nitoow i Lini podziału powodzenia
Ależ ja się całkowicie zgadzam, że wszystkie samoloty są piękne (i lotnicy też). Jedne tylko trochę bardziej wpisują się w aktualne kanony piękna a inne trochę jednak mniej. Pod względem inżynieryjnym wszystkie latające maszyny są piękne, pełna zgoda. Nie podejmowałem się też próby porównania ilości nitów między modelem a oryginałem, więc nie wiem skąd ten zarzut.
No z tym pięknem samolotów (i innych latadeł) to różnie bywa. Canonem piękna jest np. Mosquito, Spitfire i MOIM osobistym zdaniem szybowiec SZD 24 Foka. Dromader też moim tylko zdaniem ma swój urok, Ćmelak – no specyficzny jest, ale lata, teraz głównie jako samolot holujący..
Tylko żal, że Czesi puścili swojego w dwóch firmach a my doczekać się nie możemy w Polsce. I dotyczy to bardzo wielu naszych latadeł. I niestety coś ma w tym nasze narodowe kopanie wszystkiego co polskie..
Czy to oryginał czy model…
PS: latający są mniejszymi fanami liczenia nitów, mogą po prostu zobaczyć co widać z kilku lub kilkunastu metrów- w zależności od skali.
Zanim pojawił się opisany wyżej zestaw eduarda, to czesi mieli miniaturę cmelaka, tak, jak my mamy miniaturę czapli.
Chyba sobie zakupię takiego – kto by pomyślał… Zupełnie jednak nie rozumiem tej dyskusji powyżej.
Niedawno kupiłem tego uroczego pokraka w wersji weekendowej. Ta wersja, choć bez blaszek (swoją drogą to nabrałem awersji do blaszek po celowniku w PZL. P11 c od IBG), to ma ładniejsze (moim zdaniem) malowania niż wydanie profipack. I dla mnie jest to jakaś odmiana od malowanych w oliwne draby i kaki maszyn bojowych, a tu taki czerwono-żółty rodzynek. I jak to napisali przedpiścy, szkoda że nasi rodzimi producenci nie wypuszczą jakiegoś Dromadera albo Kruka, lub Wilgi.
Wilgę akurat zapowiedział niedawno Answer, i to w dwóch skalach: 48 i 72.
Answer to zapowiedziami zaczyna wypełniać pokaźny katalog. A jak z realizacjami?