1/35 T-34/85 Yugoslav Wars
MiniArt – 37093
Budowa cz. 1
Jakiś czas temu recenzowałem dla Was najnowszy zestaw Miniart z rodziny T-34-85, czyli czołg w wersji jugosłowiańskiej. Po kilku miesiącach udało mi się dobrnąć do końca etapu budowy, dzięki czemu powstał wreszcie ten materiał.
Moja recenzja była dość optymistyczna i życzliwa dla modelu ukraińskiego(polskiego 😉 ) producenta. Czy model na etapie budowy podtrzymał wiązane z nim nadzieje? I tak i nie, ale zacznijmy po kolei.
Oprócz samego modelu przygotowałem sobie garstkę dodatków. Lufę do M2 Browning z RB Model, które, chwalmy Pana, wznowiło produkcję, lufę armaty 85 mm od Orange Hobby i gąsienice 3D QuickTracks, które też opisałem jakiś czas temu.
Model, jak zwykle, chciałem osadzić w jakiś konkretniejszych realiach. Wybrałem sobie wóz, a jego ciekawą i barwną historię opisałem tu – zainteresowanych odsyłam do tego materiału.
Komu nie chce się czytać, to jest też materiał z YouTube, który dla mnie stanowił punkt wyjścia przy budowie, bo w takim stanie, jak na video chciałem wykonać pojazd.
Pierwsze cięcie i… zaczynamy!
T-34-85 to na tyle znana mi i prosta zarazem konstrukcja, że przez większą część budowy nie do końca szedłem zgodnie z punktami instrukcji. Na wstępie zająłem się największymi elementami brył wieży i kadłuba – bo są dość rozdrobnione, i to starałem się skleić tak jak producent przykazał. Natomiast na sam koniec zostawiłem sobie wszelkie detale i drobnicę. Na początek przygotowałem części kadłuba i układu jezdnego. Szwy na płaskich powierzchniach oskrobałem skalpelem.
Na bardziej skomplikowanych kształtach, gąbkami do szlifowania.
Po jakimś czasie, miałem z grubsza obrobione podstawowe elementy kadłuba. Widać tu jak na dłoni rozdrobnienie modeli Miniartu. Coś, co inni producenci zmieściliby na +/- 5x mniejszej liczbie części, tu jest porozdzielane niemalże zgodnie z podziałem technologicznym prawdziwego czołgu.
Drobnego poszerzenia wymagały otwory pozycjonujące płyty pancerne nad gąsienicami.
Następnie przykleiłem sobie wewnętrzne elementy zawieszenia – sprężyny i ich osłony.
Chwila moment, i po sklejeniu podłogi z bokami, wanna kadłuba była gotowa.
Zająłem się górną częścią kadłuba. Wywierciłem sobie część otworów pozycjonujących wskazanych przez producenta – przede wszystkim pod poręcze, które zamierzałem wykonać z drutu i uchwyty beczek.
Resztki plastiku pozostałe po procesie wiercenia usuwałem ostrym ostrzem skalpela.
Czołg, który odtwarzałem ma raczej proste błotniki, ale drugi bok pojazdu nie jest widoczny na żadnym ze zdjęć. Dlatego tę część bocznego błotnika postanowiłem nieco zmasakrować. W tym celu przeryłem od spodu ostrzem cyrkla Olfy solidny rowek…
A następnie ordynarnie paluchami podgiąłem błotnik w dół. Fototrawionka to to nie jest, ale swoje zadanie spełni.
Mogłem skleić górę i dół kadłuba oraz przednią jego płytę. Tu wyszły pierwsze drobne problemy ze spasowaniem – dużo uwagi wymagało poprawne sklejenie przedniej płyty z górą kadłuba. Producent radzi wkleić przód kadłuba do górnej jego połówki, ja zrobiłem na odwrót – skleiłem połówki kadłuba i dopiero wkleiłem przód. Rozwiązanie Miniartu jest lepsze, toteż zalecam stosowanie się do niego.
Kadłub był z grubsza gotowy – mogłem skleić koła.
Żeby je zamontować na wahaczach, musimy najpierw wkleić w nie bolce pozycjonujące koła. To właśnie przykład kompletnie bezsensownego podziału technologicznego, który jedynie utrudnia robotę. Wahacze mogłyby być jedną litą częścią. Bolce pozycjonujące koła naprawdę trudno ustawić równo i symetrycznie mimo otworów pozycjonujących…
Przygotowałem też koła napinające i napędowe.
W minimalnym stopniu uszkodziłem bandaże na kołach. Przede wszystkim poznęcałem się nad ostatnim kołem lewej strony, starszego typu spiderem, wychodząc z założenia, że bandaż na nim mógł być bardziej zużyty.
Obskrobałem je i ponacinałem bandaż skalpelem, a później wygładziłem efekt Tamiya Extra Thin. Opisywałem ten sposób szerzej przy okazji budowy M60A3 Takoma.
Przyszedł czas na sklejenie tylnej części kadłuba. Wydechy rozwierciłem najpierw mniejszym wiertłem – 1 mm lub 1,5mm…
I w tak przygotowany otwór wwierciłem odpowiedniej grubości wiertło – bodajże 3,2 mm.
Ostateczną obróbkę wydechów zapewniły ostry skalpel i skrobanie krawędzi rozwierconej rury.
Właz dostępowy na tylnej płycie kadłuba pozbawiłem śrub przytrzymujących. To bardzo popularna przypadłość jugosłowiańskich T-34. Podejrzewam, a i podobne informacje czytałem/słyszałem, że psuły się na tyle często, że nie było sensu tego skręcać po każdej naprawie. Śruby ściąłem skalpelem…
Ostrzem cyrkla Olfy wypozycjonowałem sobie otwory pod wiercenie…
… a wiertełkiem 0,5mm nawierciłem, co trzeba.
Podobnie obszedłem się z całą tylną płytą, zostawiając tylko pojedyncze śruby – znów, to częsty smaczek na T-34-85 z wojen w Jugosławii, a i nagranie z pierwowzorem sugeruje mi, że nie miał on tych śrub.
Popracowałem także nad śladami po cięciu płyt pancernych palnikami – skalpelem wykonałem stosowne rowki i nacięcia…
A Extra Thin Cement wygładziłem efekt. Drobne niedoskonałości wygładziłem papierem ściernym.
Nie do końca podobał mi się spaw pomiędzy przednią płytą, a bokami kadłuba. Był jakiś taki za delikatny, nie przysłużyło mu się także klejenie kadłuba. Jakkolwiek spawy ogółem na modelu są bardzo ładne, ten postanowiłem zrobić od nowa. Usunąłem stary spaw skrobakiem Tamiya.
A do wykonania nowego posłużył mi poniższy zestaw.
Rozrobioną masę formuję wstępnie w wałeczki i układam na zwilżonej wodą plastikowej płytce. Przy pomocy drugiej roluję z nich długie nitki, które następnie dzielę skalpelem. Jeśli nitka jest za gruba to pomagam sobie palcami – rolując ją przy jednoczesnym przesuwaniu palców ku krańcom.
Spaw ugniatam wykałaczką moczoną w wodzie na miejscu…
A malutkim śrubokrętem, zaostrzonym specjalnie do tego celu odciskam fakturę.
Gdy podstawowe czynności wokół kadłuba zostały wykonane, mogłem zacząć obkładać go detalami. Przykleiłem skrzynki, uchwyty na beczki, gąsienice zapasowe, haki, itd. Pręty pomiędzy uchwytami na beczki musiałem zrobić z polistyrenu – te zestawowe pękły niemalże od samego patrzenia – chyba nastąpił jakiś defekt przy odlewie. Na ile kojarzę – to dość częsty problem plastiku Miniartu.
Znowu pojawiły się drobne problemy ze spasowaniem – właz kierowcy nijak nie chciał wejść w swój zawias bez szlifowania, podobnie błotniki były delikatnie oporne przy pasowaniu.
Lewy przedni błotnik dogiąłem do dołu, tylny do góry – tak jak w oryginale. Praktycznie nie trzeba ich było pocieniać, bo Miniart zadbał o zrobienie cienkich krawędzi.
Poręcze dla desantu wykonałem z drutu 0,5 lub 0,6 mm. Wzornikiem były zestawowe poręcze, względem których zaginałem drut w pęsecie.
Aby równo wkleić wszystkie poręcze, z resztek plastiku skleiłem sobie podkładkę, którą wkładałem pod każdą z poręczy, dzięki czemu wszystkie ustawiłem na równej wysokości.
Odrobinę pracy postanowiłem poświęcić zbiornikom na paliwo. Z pomocą grubego, okrągłego pilnika wykonałem na jednej z beczek wstępną sieć wgnieceń i uszkodzeń blachy.
Następnie gąbką do szlifowania U-Star zacząłem wygładzać efekt.
Im dłużej będziemy szlifować, tym subtelniejsze wgniecenia będą.
Po przeszlifowaniu papierem ściernym 1000 na mokro i delikatnym szpachlowaniu – rozcieńczoną z klejem Extra Thin szpachlówką Tamiya – boków beczek te były gotowe do przyklejenia na modelu. Jedną z nich pozbawiłem korka.
W tym momencie na kadłubie brakowało już tylko najmniejszych detali – fototrawionych uchwytów, obejm na beczkach, itp. Po ich wklejeniu kadłub był praktycznie gotowy. Drobnicę zwykle zostawiam na koniec, ignorując kolejność producenta, który np. każe skleić wszystko na przedzie, potem na jednym boku, drugim, itd., żeby jak najmniej manipulować modelem z delikatnymi blaszkami i małymi detalami. Dzięki temu zmniejszam prawdopodobieństwo pourywania np. detali z przodu kadłuba w czasie doklejania tych na tyle.
Przyszedł czas zająć się wieżą. Wstępnie skleiłem sobie dach z górną częścią, oraz dolną część z pierścieniem i jarzmem armaty. Lufa Orange Hobby nie do końca schodziła się z resztą działa Miniartu, więc wkleiłem w jej koniec plastikowy pręcik, który pozwolił na jej łatwiejsze zamocowanie.
Skleiwszy wieżę do kupy, mogłem zająć się czymś, co zasygnalizowałem na etapie recenzji – czyli poprawą faktury odlewu.
Jak wspomniałem w tamtym tekście, o ile faktura np. na jarzmie czy włazie kierowcy jest świetna, o tyle wieża została potraktowana jakby po macoszemu. Dodatkowo, po jej sklejeniu zostają szpary i linia podziału, której nie powinno tam być w takiej formie.
Dlatego w ruch poszła ciężka maszyneria i rozpocząłem psucie…
Na początek całą linię łączenia połówek wieży przeryłem końcówką multiszlifierki. Wszelkie niedokładności i babole na tym etapie są zupełnie bez znaczenia.
Środek tak powstałej bruzdy pogłębiłem skrobakiem i ostrzem cyrkla, żeby masa modelarska miała się czego „złapać”.
Opisanym tu wcześniej sposobem, przygotowałem sobie masę Tamiya i wkleiłem ją w bruzdę.
Następnie wygładziłem jej brzegi, żeby lepiej zgrały się z powierzchnią wieży. Oczywiście wszystko wykonujemy narzędziami moczonymi w wodzie.
Igiełką do czyszczenia dyszy (chyba to do tego, nigdy tego dziadostwa nie wepchnąłem dyszę, a leżało prawie pod ręką…) wycisnąłem wstępny kształt łączenia formy.
Dodałem trochę wgłębień półokrągłym ostrzem skalpela.
A przód wieży, wygładziłem narzędziem dentystycznym, bo ze zdjęć prawdziwych wież wynika, że w tym miejscu szew jest wklęsły i gładki.
Całość efektu stonowałem mokrym pędzelkiem, dzięki czemu cała ta rzeźba się nieco wygładziła.
Tak wyglądało to po zakończeniu procesu. Dość słabo, co? To nic, bo to dopiero pierwsza część zabawy.
Nastał wiek miecza i topora… znaczy szpachlówki Tamiya i kleju Extra Thin. Pierwsza warstwa naszej nowej faktury to dość rzadka, lejąca się mieszanka tych dwóch produktów.
Drugą warstwę dajemy już bardziej gęstą, tak, że zaczyna powstawać coś na wzór rzeczywistego efektu z sowieckiej odlewni.
Ostatnia warstwa to praktycznie sama szpachlówka nakładana tu i tam i wygładzana kawałkiem plastiku.
Cóż, jak widać po zdjęciu oryginału, mój efekt – mimo wszystko – nie jest chyba nawet w połowie tak paskudny jak na fotografii stanowiącej inspirację… Mimo wszystko, jest wciąż wyraźniejszy niż ten zaproponowany przez Miniart.
Szew wykonany z masy Tamiya fajnie wkomponował się w resztę faktury, dzięki pokryciu go cienką i rzadką warstwą szpachlówki z klejem.
W kilku miejscach powierzchnię wieży delikatnie przeszlifowałem gąbką polerską.
Jarzma armaty nie ruszałem, bo jak już rzekłem, tu efekt pudełkowy bardzo mi się podobał.
Na miejscu wylądowała także kopułka dowódcy, potraktowana w ten sam sposób, co reszta wieży.
Po tych zabiegach mogłem przykleić resztę detali – włazy, peryskopy, haki, etc. Tu pojawił się drobny minusik – oba włazy mają jamy skurczowe niedaleko zawiasów – szpachlówka niezbędna.
Pierwsza przymiarka udowodniła, że faktycznie wychodzi z tego coś na wzór T-34-85… Okazało się też, że wieża z metalową lufą ma tendencje do przeważania się ku przodowi. Sprawę załatwił kawałek zwiniętej blaszki ołowianej, wklejonej w tylną niszę wieży.
Mogłem się zająć kończeniem modelu i przeróbkami pod konkretny pojazd. Na początek – M2 Browning. W przeciwieństwie do fabrycznej modernizacji, T-34-85 z jednostki “Pesza” miały Browningi przeniesione na przednią część dachu wieży. Chciałem zwaloryzować Browninga Miniartu lufą od RB, ale coś tu nie do końca zagrało… karabin zestawowy wygląda jakby był nieco za mały.
Na szczęście miałem w szpargałach M2 z M18 Hellcat Tamiya, który zdecydowanie lepiej współgrał z lufą RB.
Gdzieś po drodze zgubiłem jednak część detali z zestawu Tamiya, te od Miniartu, jak wspominałem w recenzji, były częściowo bardzo kiepskie (np. uchwyt na skrzynkę amunicyjną), dlatego ostatecznie powstał straszliwy Frankenstein, z połączenia lufy RB, korpusu Tamiya, mocowania Tasca/Asuka/Miniart i detali wszystkich wymienionych powyżej firm, użytych w różnej proporcji…
Najważniejszy i najgorszy zarazem etap, to stworzenie i dopasowanie gumowych osłon, które na pojeździe rzeczywistym ani nie są równe, ani symetryczne względem czegokolwiek. A co gorsza, by dopełnić obrazu nędzy i rozpaczy – oberwane. Materiałem do tego celu była jak zwykle guma magnetyczna 0,4 mm.
Tym razem na niewiele zdał się mój chałupniczy sposób na określenie proporcji takich dodatków, który opisałem przy okazji tworzenia gumowych osłon na M18 Hellecat.
Na rozgrzewkę wykonałem sobie gumową osłonę z boku, którego nie widać – wyszedłem z założenia, że “coś” tam musiało być, jednocześnie nie chciałem zasłaniać dużego kawałka czołgu – stąd “gumowy pancerz” kończy się na linii beczek – analogicznie do strony lewej.
W międzyczasie przygotowałem sobie mocowania przedniego kawałka gumy – na stopklatkach nagrania widać, że odstaje on od pancerza właściwego, przykręcony do jakiegoś rodzaju kątowników.
Czas na przód. Nie pozostało mi nic innego, jak wziąć z grubsza wymiary kadłuba i kawałeczek, po kawałeczku docinać wstępnie przygotowany kształt przedniej osłony… Miejsca na błąd nie było, bo był to ostatni kawałek gumy magnetycznej w odpowiednim wymiarze, jaki miałem.
Przedni płat gumy zrobiłem odrobinę za duży – przynajmniej na moje oko – ale w 100% umyślnie. Ostateczne dopasowanie go do kadłuba, podklejenie na mocowaniach, itd., będzie możliwe dopiero po malowaniu, na sucho nie jestem w stanie tego zrobić, bo blu-tack nie trzyma gumy aż tak mocno – trudno więc ukształtować fałdy tak, żeby pozostały na swoim miejscu na dłużej niż 5 sekund. Jeśli więc w czasie klejenia i układania tychże fałd coś gdzieś będzie za bardzo odstawać, będę mógł albo przyciąć płat gumy na miejscu, albo go oderwać, dociąć i już skleić na amen – a przynajmniej tak to sobie teraz wyobrażam.
Później zająłem się stroną lewą, najbardziej skomplikowaną – określić długość, szerokość i umiejscowienie tych płatów gumy było diabelnie ciężko – z każdej perspektywy wygląda to zgoła inaczej, a na modelu guma zachowuje się w jeszcze inny sposób. Niemniej, wstępnie skleiłem dolną część osłon gumowych.
By na ich podstawie dociąć i wstępnie ułożyć na blu-tack zagiętą górną część gumowego pasa. Nijak nie mogłem go skleić na amen i ukształtować np. z pomocą kleju CA, bo czeka mnie tu dość niewdzięczna robota z malowaniem kamuflażu i napisu “Anioły”, więc muszę mieć dobry dostęp do tych powierzchni.
Z masy dwuskładnikowej Tamiya ulepiłem sobie też szmatkę, która zwisa z tej osłony.
Gdy gumy wylądowały na swoich miejscach przygotowałem garść dodatków do modelu. To częściowo moje domysły nt. tego, co widać na stopklatkach nagraniach.
Mamy więc pasy na wieżowych uchwytach, wichajster, który był jednym z elementów mocowania złożonego KM Browning, tudzież jego podstawy, o którym Miniart zapomniał.
Trzeba było też jakoś wykonać lejek, który sobie tam sterczy… Wykorzystałem do tego celu polistyren 0,2 mm, który najłatwiej było mi skleić i obrobić – próby z miedzianą blaszką 0,1 mm, choć obiecujące, to przerosły mnie na etapie odpowiedniego rozrysowania i wycięcia kształtu, który po zrolowaniu dałby takowy lejek – jak się nie uważało na lekcjach z geometrii na matematyce, to tak potem jest. 😉 Polistyren mogłem bez problemu doszlifować i i wyrównać tam, gdzie coś nie zagrało.
Końcówka lejka to… kawałek wykałaczki – bo nie chciało mi się już nic więcej wycinać i kombinować. Przed malowaniem będę musiał pokryć go szpachlówką, żeby pozbyć się faktury drewna, chyba, że do tego czasu zmotywuję się do zrobienia jeszcze jednego, mniejszego i porządniejszego narzędzia.
Na koniec wszystko złożyłem do kupy na sucho, żeby chociaż przez chwilę popatrzeć czy udało mi się choćby z grubsza uchwycić wygląd i proporcje prawdziwego pojazdu…
Tu wtrącę małą dygresję nt. docinania takich gumowych osłon, czy wszelkiego innego rodzaju detali, co do których kształtu i rozmiarów nie możemy być pewni. Przy swoim poprzednim T-34-85 z RFM zamiast marnować gumę początkowo docinałem kształt osłon z papieru – gdy wypracowałem kształt, który mi odpowiadał, po prostu przenosiłem go na właściwy materiał – czyli gumę. Tym razem sam o tym zapomniałem…
Wypadałoby jakoś podsumować tę budowę. Ostatecznie nie było źle, ale humor zepsuło mi kilka drobnostek: problemów ze spasowaniem, nierównych jakościowo detali i kiepskie tworzywo. Jak zapewne zauważyliście, plastik po obróbce nie prezentuje się zbyt fotogenicznie. Ba, w paru miejscach zdarzyło mi się, że odbarwił się od użycia Debondera. Drobne, delikatne części, jak np. poręcze, czy jakiegoś rodzaju przewody są bardzo kruche i czasem wystarczy krzywo spojrzeć przykładając skalpel, i już pękają. To mankamenty, które z pewnością można by poprawić, zmieniając wykorzystywane do odlewu tworzywo.
Z racji na przepotężne rozdrobnienie, model wymaga bardzo dużo uwagi w trakcie klejenia – niedokładność w jednym miejscu może nam np. położyć spasowanie całego kadłuba. Trudno więc powiedzieć, że model klei się lekko i relaksacyjnie.
Z drugiej jednak strony to naprawdę bardzo dobry merytorycznie zestaw, z bardzo dobrymi detalami (z małymi wyjątkami). Zaryzykuję stwierdzenie, że nie ma lepszego T-34-85 tej wersji. Chwilę wcześniej sklejałem T-34-85 z RFM i szczerze powiedziawszy tamten model sprawił mi więcej frajdy a i budowa była znacznie lżejsza.
Niemniej, T-34-85 Yugoslav Wars z Miniartu to takie solidne 7/8 na 10.
Trzeba tylko wziąć poprawkę, że nie jest to Tamiya, nie złoży się idealnie jak klocki lego, a podział technologiczny w kilku miejscach jest od czapy, jakby projektant miał płacone za liczbę części, które wykona jako osobne. 😉 Mimo to – polecam. Brakowało dobrego modelu tej wersji T-34-85 na rynku, a ta duża wieża ma coś w sobie i osobiście bardzo mi się podoba. No i można wykonać garść mniej oklepanych teciaków, niż te z fabryk 183 czy 174.
Kamil Knapik
Jeśli podobają Ci się moje artykuły i modele możesz wesprzeć mnie symboliczną kawą poprzez serwis buycoffee.to. Zapewne kawy za to nie kupię, ale nowe farby – jak najbardziej!
P.S. Zapraszam też na dokończenie prac nad tym modelem, czyli malowanie, prace wykończeniowe, oraz opis budowy niewielkiej podstawki