1:35 SU-76M w/Crew SPECIAL EDITION
MiniArt – 35262
MiniArt zarzuca ostatnio rynek modelarskim znakomitymi , świeżo opracowanymi modelami czołgów oraz zestawami które są lekko zmienionymi (lub nie) produktami z czasów zamierzchłych. Jednym z tych drugich jest najnowsza reedycja samobieżnego działa SU-76M. Dla porządku trzecia reedycja. Tym razem w wersji „Special Edition”, czyli ubogaconej paroma gadżetami które mogą skłonić nas do nabycia miniatury. Spostrzeżenia i wnioski jej dotyczące pozwolę sobie zatrzymać na później, a teraz tradycyjnie otwieramy pudełko.
Pudełko całkiem sporawe i szczelnie wypakowane kolorową instrukcją luzem oraz workiem z częściami. Po rozpruciu folii z wzmiankowanego worka wysypuje nam się cały zestaw:
Elementy wozu to dwie duże ramki zawierające części do budowy kadłuba, przedziału bojowego oraz armaty.
Zdublowana ramka z elementami zawieszenia, układu jezdnego oraz dla kawału z włazami kierowcy.
Jednoczęściowa wanna kadłuba. Bardzo ładna. Bez zaklęśnięć tworzywa, z fajnymi ostrymi detalami, i co ważne niepokrzywiona. Brawo!
Do tego stosik pojedynczych ogniwek gąsienic.
Malutka ramka z peryskopami i szkłem reflektora, bardzo ładnie i czyściutko odlana.
Duży arkusz kalkomanii zawierający oznaczenia dla pojazdu oraz napisy eksploatacyjne dla amunicji.
I na koniec, typowo dla producenta zapakowana w kartonową kopertkę blaszka fototrawiona. Będąca swoją drogą jedyną nowością w tym zestawie. Znajdziemy tu wszelkiego rodzaju siatki, zapinki, klamry i tym podobny drobiazg który umożliwi nam podciągnięcie miniatury do dzisiejszych standardów, o czym za chwil kilka.
Do zestawu są też dodatki. Ramka z załogantami.
Oraz cztery ramki z amunicją oraz skrzyniami do przechowywania tejże.
Kompletu dopełnia instrukcja opatrzona kolorową okładką. Całkiem estetyczna.
Zanim przyjrzymy się szczegółom jeszcze parę słów o samym zestawie. W zasadzie jest to przepak zestawu z 2008, jednego z pierwszych pojazdów tego producenta. Model wydany równo dekadę temu, był na owe czasy rewelacyjną miniaturą stosunkowo młodej firmy. Deklasował przy tym koszmarek Alana z lat dziewięćdziesiątych (który był potem pakowany w pudełka Dragona, Maquette i diabli wiedzą kogo jeszcze). Dzisiaj jednak sam jest zdeklasowany piękną miniaturą Tamiy. Cóż, takie życie.
Sam zestaw jest bardzo nierówny. Widać że projektanci mieli te dziesięć lat temu o wiele mniej umiejętności i doświadczenia niż dzisiaj. Na ramkach sąsiadują ze sobą elementy opracowane finezyjnie i delikatnie, obok topornych kloców. Na wielu detalach widać ślady frezów, które mogą być kłopotliwe do usunięcia. Ramki nie mają ŻADNYCH oznaczeń. Nie znajdziemy tu także numeracji części (jest ona zamieszczona za to na pierwszej stronie instrukcji w formie niewyraźnego diagramu).
Miniaturka ma jednakże i plusy. Nie dopatrzyłem się zaklęśnięć tworzywa, części są odlane ostro (chociaż to raczej zasługa formy, ale i tak robi wrażenie), wypychacze są płytkie i uplasowane zazwyczaj w niewidocznych miejscach. Fajnie.
Zatem, z powrotem do ramek. Dla kawału zacznę od gąsienic. Są w formie pasków które musimy porozdzielać na pojedyncze ogniwa. Finezyjne, delikatne, bez wypychaczy. Teoretycznie możliwe do złożenia bez kleju, bo każde ogniwko ma z tyłu otworki, a z przodu wypustki. Dość życiowe.
Jak pisałem, niektóre części są bardzo ładne. Na przykład płyta nadsilnikowa. Dziwną kratkę całe szczęście można zastąpić dołączoną do zestawu blaszką.
Czy też ściany przedziału bojowego.
Oraz właz kierowcy z ślicznie odwzorowaną fakturą odlewu.
Część elementów jest w ogóle niemal koronkowa. Na przykład narzędzia saperskie (nad nimi bardzo cacane motylkowe śruby, które możemy zastąpić zestawową blaszką jeśli bardzo będziemy chcieli) oraz piła (którą też można zmontować w mosiężnej wersji).
Niektóre są fajnie opracowane i odlane, ale zeszpecone śladami frezu obrabiającego formę.
Niektóre jednak mają wypychacze, całe szczęście niewidoczne. Tutaj na podstawach stojaków amunicyjnych.
Błotniki są cienkie, bogate w detale z każdej strony, ale przez swoją filigranowość podatne na uszkodzenia. W opisywanym przeze mnie egzemplarzu są lekko pokrzywione, nie wiem czy w wyniku ścisku panującego w foliowym worze na części, czy po prostu wylazły takie z formy. Podejrzewam jedno i drugie razem…
Trochę rozczarowuje żaluzja czerpni powietrza, która przysporzy kilku kwadransów zabawy ze szlifowaniem. No chyba że przykryjemy ją pokrywą (tu jeszcze raz kłania się złotawa biżuteria).
Niezbyt ciekawie na pierwszy rzut oka wygląda lufa. Sklejana z dwóch połówek i z dołączonym osobno hamulcem wylotowym (prawidłowym całe szczęście). Też sklejanym z dwóch połówek. Myślę że da się to poskładać z jakimś tam efektem, ale chyba lepiej wykosztować się na coś metalowego…
Zabawnie wygląda coś co udaje zwiniętą plandekę. Fuj. Do wywalenia albo do wymiany.
I na koniec naprawdę paskudna rzecz. Rozcentrowane koło napinające. Duża buba upierdliwa do skorygowania. W zasadzie jedynym rozsądnym wyjściem jest ukrycie babola gąsienicą przez odpowiednie jej ułożenie. Mocno psuje wrażenie.
Jeszcze chwila o plastiku. Ramka z figurkami. Tutaj mamy typową dla starszych figurek MiniArtu jakość. Pozy fajne, fałdy na ubraniach dość fajne. Detale mydlane. Gęby pancernych gieroi do wymiany na bardziej człekokształtne. I tak lepsze niż Tamiya. No nie, odszczekuję (szczek, szczek), nowe ludki Tamiy są miodne.
Względną nowością w tym pudełku są też ramki z amunicją. Są one częścią niedawno wypuszczonego zestawu 35261 (SOVIET AMMO BOXES w/SHELLS ). Mamy do dyspozycji cztery ramki, zaprojektowane i odlane (albo lepiej rzec wtryśnięte) z typową jakością nowych modeli MiniArtu. Czyli rewelacyjnie. Pociski są ładne, z ostrymi detalami. Puste łuski mają dzięki zastosowaniu form suwakowych puste wnętrze. Miodzio. Może tylko faktura drewna na elementach skrzynek lekko odstaje od reszty. Ale to nie znaczy że jest źle. Bo nie jest.
Dość plastik, zostały produkty celulozopochodne. Najpierw kalkomanie, drukowane przez ukraiński Decograph. Bez zarzutu. Wyraźne, nie rozmazane, na cienkim, prawie niewidocznym filmie. Znakomita większość naklejek (dużo, bardzo dużo) służy do ozdobienia skrzyń amunicyjnych i samych nabojów.
I instrukcja. Taka jak lubię. Znaczy się czarno-biała, w formie rysunków w rzucie aksonometrycznym (a nie szaro-szarych renderów na których mało co widać, bleeee [ spróbuję sobie przyponieć, gdzie narzekałem na instrukcję IBG pod tym kątek. ale chyba w którymś skamelu – i wtedy link]). Dwie ostatnie, kolorowe strony to schemat malowania załogantów i amunicji oraz bokorysy (całkiem udane zresztą) przedstawiające pięć dostępnych wariantów malowania. Możemy zrobić model w zielonym lub w zielonym malowaniu różniącym się jedynie skromnymi oznaczeniami. Jak to u Sowietów. I nie ma polskiego malowania, hańba i zgroza. Jak ktoś chce mieć pojazd w polskim malowaniu to śmieszną kurę albo napis „Niech żyje Wanda Wasilewska” musi skombinować samemu.
Podsumowując – mimo kilku niedociągnięć model mi się podoba, aczkolwiek pozostaje całe lata świetlne za najnowszą ofertą producenta (który generalnie walczy o miejsce w czołówce). Jest w sam raz – raczej brzydszy od Tamiyi, a na pewno lepszy od Alana i jego klonów.
Michał Błachuta