1/72 MiG-21PF
Eduard – 7455
Budowa
MiG-21 w skali 1/72 Eduarda to jeden z najładniejszych zestawów odrzutowych samolotów bojowych powstałych w ostatnich latach. Nie tak dawno temu recenzowałem tutaj jedno z jego wydań. Teraz przyszła pora na budowę. Nigdy nie miałem okazji zrobienia maszyny w tzw. NMF (natural metal finish, czyli po prostu goły metal), więc trzeba było spróbować. Do zestawowego plastiku dobrałem żywiczną dyszę silnika, koła, fotelik wyrzucany oraz uzbrojenie. Dorzuciłem też blaszki Eduarda oraz odgromniki wraz z rurką Pitota z Mastera. Jako ofiarę mojej pracy wybrałem maszynę numerem bocznym 0615, stacjonującą aktualnie w warszawskim Muzeum Wojska Polskiego. Do tego potrzebowałem odpowiednich kalkomanii – produkt Sagittariusa 3D tylko w części załatwił sprawę, bo nie było tam numeru 0615, jaki nosi moja maszyna. Trudno.
Pracę zacząłem od wycięcia, obrobienia i przymierzenia głównych części kadłuba maszyny. Trzeba uczciwie przyznać, że MiG Eduarda jest bardzo dobrze spasowany i praktycznie przez cały etap budowy nie miałem w tej kwestii żadnych poważniejszych problemów.
Prawdziwe klejenie zaczęło się jednak od kabiny, która jednocześnie jest po części także wnęką przedniego podwozia. Elementy tychże zostały więc wycięte i obrobione. Przygotowałem także żywiczny fotel Eduarda do dalszej obróbki, czyli de facto przyklejenia różnych, mniej lub bardziej kłopotliwych w montażu, części fototrawionych.
W trakcie budowy modelu lubię skakać sobie z „kwiatka na kwiatek”, czyli zaczynam i niekoniecznie kończę różne sekcje, z których składa się miniatura. Zająłem się więc dyszą silnika. Oryginał z plastiku zastąpiłem brassinowym zamiennikiem Eduarda. Generalnie, lubię zawsze wymieniać ten element modeli na żywice, z reguły znacznie bardziej szczegółowe i co najważniejsze, posiadające znacznie cieńsze ścianki i krawędzie.
Zacząłem też powoli wycinać i szlifować blaszki fototrawione. W tym także tablicę przyrządów pilota. I tylko tę jedną, bo boczne panele postanowiłem pomalować samodzielnie. Blaszki w tym przypadku dawały zbyt płaski i nierealistyczny efekt. Lubię malować pędzelkiem co tylko się da, bo zawsze daje to lepszy efekt niż nawet najlepsze blaszki, w tym te wykonane w postaci 3D, choć w skali 1/72 bywa to już dla moich oczu wyzwaniem.
Kolejny przeskok, i tym razem padło na główną wnękę podwozia.
A potem powrót do kabiny i przedniej wnęki. Zacząłem montować pierwsze blaszki fototrawione. W tym do fotela, co sprawiło mi sporo kłopotów. Mikroskopijne blaszki należało przykleić na styk, bez żadnych otworów mocujących. Nie zliczę, ile razy je odłamałem w trakcie dalszych prac.
Podobnie skleiłem to, co kryje się w środku kanału wylotowego silnika. Tym razem obyło się bez większych problemów. Choć warto zauważyć, że sama dysza niekoniecznie dobrze pasowała do wnętrza kanału. Trzeba było odrobinę ją zeszlifować, żeby w końcu zmieścić w środku rzeczonej rury.
A wracając do kabiny. Kokpit w MiGach-21 jest raczej ciasny i dużo tam nie widać. Mimo tego, postanowiłem odrobinę zwaloryzować tylną ściankę przy pomocy cienkich drucików i kawałków profilu polistyrenowego. Głównie dlatego, że to lubię, ale też planowałem zostawić kabinę otwartą w ukończonym modelu.
Potem przyszedł czas na malowanie. Wszystkie elementy kabiny pokryłem czarnym Surfacerem 1500. Podobny los spotkał także fotel wyrzucany.
W międzyczasie wróciłem do rozpoczętej pracy nad dyszą silnika. Tym razem wszystko, co trzeba posklejać, połączyłem klejem CA.
Skoro dysza jest ładna i żywiczna, nie wypadało, żeby plastikowy wylot kadłuba znacząco odstawał od niej poziomem. Eduard wykonał tę część z wyjątkowo grubymi ściankami. Musiałem je znacznie pocienić od środka. Ale wcześniej odłamałem ten charakterystyczny „róg”, więc z kawałka profilu polistyrenowego wykonałem nowy. Wyszło nawet całkiem zgrabnie.
Samo zeszlifowanie ścianek to zadanie dla zaokrąglonego pilnika igłowego.
A wygładzenia dokonałem różnymi gradacjami gąbek ściernych.
Na sam silnik, a raczej jego wylot, składa się całkiem spora ilość części. Malowanie zacząłem od tego, co wewnątrz. Blaszki fototrawione oraz wnętrze kanału wylotowego pomalowałem zielonym C056 Gunze. Wcześniejszy, czarny podkład starałem się tak zakryć rzeczoną zielenią, aby w środku turbiny uzyskać ciemny efekt przepalenia.
Następny krok to pokrycie powierzchni białą farbą Vallejo za pomocą techniki suchego pędzla. Przy tym nie przejmowałem się, iż efekt w dziennym świetle będzie zbyt mocny. Elementy silnika schowane w czeluściach kadłuba i tak są ledwo widoczne, lubię więc przejaskrawiać pewne efekty malarskie, żeby w ogóle potem było coś widać z zewnątrz.
Teraz nadszedł czas na malowanie samej dyszy. Żywicę pokryłem podkładem w postaci czarnej, błyszczącej farby Tamiya, a następnie nałożyłem metalizer Chrome z palety AK-Interactive Xtreme Metal. To jednak był dopiero początek malowania tego elementu.
Kiedy farba dobrze wyschła, wystające lamelki zamaskowałem kawałkami taśmy Tamiya.
Dzięki temu „odstępy” pomiędzy lamelkami mogłem pokryć znacznie ciemniejszym metalizerem Steel, z palety Alclada. Jednocześnie same lamelki oraz pierścień, do którego są przymocowane, lekko przebarwiłem kolorem Pale Burnt Metal tego samego producenta. Wnętrze samej dyszy oraz wylotu, znajdującego się tuż przed dyszą, pomalowałem kolorem Jet Exhaust.
Na koniec zostało zabarwienie wnętrza wyżej wymienionych elementów. Użyłem do tego zielonej farby Vallejo – Park Green. Żeby efekty przepalenia wnętrza, jak i przebijania oryginalnej, zielonej farby nieco wzmocnić, użyłem także zielonej pasteli, nakładanej pędzelkiem.
Tak pomalowane części mogłem złożyć w całość…
…i w końcu wkleić do kadłuba, zamykając gotowy silnik obrobioną końcówką kadłuba z pocienionymi ściankami. Tyle pracy, a efekt raczej słabo widoczny.
Wróćmy teraz do malowania kokpitu. Wszystkie elementy kabiny musiały zostać pomalowane charakterystycznym rosyjskim turkusem. Sęk w tym, że żadna z gotowych farb, jakie posiadałem, nie do końca zgadzała się z odcieniem turkusu, jakim pomalowano tablice Eduarda. Musiałem więc zmieszać odpowiedni kolor z farb Gunze H025 i H046, w proporcjach mniej więcej 1:1. Odcień wyszedł niemal idealny i w praktyce nie było widać różnicy między blaszkami Eduarda a tym, co ja sam pomalowałem.
Tą samą mieszanką pomalowałem także boczne burty kabiny oraz boczne panele. Jak wspominałem wcześniej, nie użyłem wszystkich posiadanych blaszek, gdyż całkiem ładne panele zestawowe zasługiwały na to, żeby je pomalować ręcznie.
Gotowe elementy kokpitu uzupełniłem pomalowaną drobnicą: drążkiem sterowym czy pedałami orczyka.
Skoro miałem już gotową kabinę i dyszę silnika, musiałem jeszcze pomalować i zwaloryzować wnęki podwozia. Zacząłem od wycięcia części wnęki głównego podwozia. Odrobinę ją zwaloryzowałem kawałkami miedzianego drutu i małymi elementami drukowanymi 3D, symulującymi prawdziwe mechanizmy ukryte w głębi samolotu.
Gotowe elementy, także te do przedniej wnęki podwozia, pokryłem czarnym Surfacerem 1500. Tak samo musiałem zrobić z podzespołami wnęki mieszczącymi się w skrzydłach myśliwca.
Zarówno wnęki głównego podwozia, jak i przednia, w MiGu-21 mają dość charakterystyczny, żółtawozielony kolor. Do pomalowania tych elementów myśliwca wybrałem farbę XF-4 Tamiya, chyba najbardziej zbliżoną do koloru oryginału. Starałem się lekko pocieniować elementy wspomnianych wnęk, żeby nie wypadły zbyt płasko w finale.
Elementy w kolorze szarym, w tym dużą pokrywę osłaniającą dostęp do silnika samolotu, pomalowałem farbą MRP-100.
Wnęki w skrzydłach płatowca postanowiłem trochę urozmaicić. Na zdjęciach oryginalnych maszyn czasami można znaleźć te elementy bardzo zużyte i zniszczone, z odchodzącą farbą w charakterystycznych zagłębieniach blachy. Postanowiłem to odtworzyć. Najpierw pomalowałem wnęki kolorem oryginalnego podkładu – w tym wypadku użyłem farby MRP-39. I od razu naniosłem na nią aerografem cienką warstwę chipping fluidu.
Na to wszystko nałożyłem warstwę wspomnianej XF-4. Całość zwilżyłem wodą i wykałaczką zeskrobałem farbę w losowo wybranych miejscach.
Żeby wzmocnić efekt, postanowiłem pomalować „kratownicę” oddzielającą poobijane wgłębienia. W tym celu wyciąłem odpowiednie maski, którymi – dość mozolnie – zasłoniłem wspomniane zagłębienia.
Na to wszystko naniosłem kolor MRP-100 – dobrany na oko na podstawie zdjęć.
W międzyczasie pomalowałem jeszcze niebieskim i czarnym kolorem zbiorniki, jakie widać we wnękach mieszczących się w skrzydłach.
Pozostało mi już tylko (na tym etapie pracy) pomalować okablowanie i wszelkie detale, jakie znajdują się w tych wnękach. Wbrew pozorom nie było to ani trudne, ani czasochłonne.
Na koniec elementy zwashowałem miksem brązowej i czarnej emalii olejnej Tamiya, którą lubię najbardziej używać do tworzenia potrzebnego odcienia washa. Unikam gotowych produktów tego typu, bo z reguły nie odpowiada mi ich nasycenie kolorów i krycie. W przypadku własnej „produkcji” mam całkowitą kontrolę nad tymi aspektami.
Na koniec wkleiłem pomalowane zbiorniki wewnątrz skrzydeł. Dodatkowo, z miedzianego drucika zrobiłem imitacje przewodów, jakie widać w prawdziwym samolocie.
Teraz nadszedł czas na sklejenie obu wnęk w całość.
Jednocześnie, po drugiej stronie wnęki przedniego podwozia wkleiłem gotową kabinę. Ten element, wraz z wnęką, tworzą w tym modelu całość.
Kolejny etap to przygotowanie kadłuba na wklejenie wnęk głównego podwozia. Pomalowałem ten fragment korpusu maszyny farbą XF-4 Tamiya, lekko ją przyciemniając, co miało imitować zabrudzenia maszyny. Także miejsce na przednią wnękę potraktowałem podobnie. Jednocześnie pomalowałem metalizerem Steel z palety Xtreme Metal miejsce na silnik, jak i stożek z przodu maszyny. W tym momencie należało także wkleić burtowe panele kokpitu.
Całe wnęki wkleiłem do kadłuba, co było konieczne przed jego zamknięciem. Kolejnym krokiem było zaś przyklejenie górnych połówek skrzydeł do dolnych. Temat wnęk podwozia uznałem za zamknięty.
Nadszedł czas na sklejenie całego kadłuba maszyny. Zacząłem od wklejenia do środka bloku silnika.
Z drugiej strony kadłuba, na wszelki wypadek, dociążyłem nos modelu ołowianymi ciężarkami wędkarskimi. Żeby mieć pewność, że model nie będzie przechylał się do tyłu, wsadziłem ich tyle, ile tylko się tam zmieściło.
Wkleiłem także obręcz, na której miał być przyklejony później stożek wlotu powietrza.
Po tych operacjach byłem gotowy do zamknięcia kadłuba. Obie połówki skleiłem cienkim klejem Tamiya. Naturalnie w środku sklejonego kadłuba znalazła się kabina „Ołówka”.
Gdy całość dobrze wyschła, dokleiłem blok skrzydeł. Warto podkreślić, że jak do tej pory spasowanie modelu było wzorowe i praktycznie tylko w kilku miejscach pojawiały się drobne niedoskonałości, wymagające interwencji szpachlówki lub pilnika. Ten model jest po prostu bardzo dobrze spasowany, do samego końca. Choć, jak widać na zdjęciu, miejscami potrzebne było delikatne szpachlowanie.
Te niedoskonałości w klejeniu, jak miejsce łączenia na nosie maszyny, zaszpachlowałem klejem CA i wyszlifowałem. Na górze i na dole kadłuba. Prosta robota.
Co do sterów wysokości, zdecydowałem, że wzmocnię ich łączenie z kadłubem, bo wiem, jak te elementy lubią się w modelach niespodziewanie odłamywać. Dlatego nawierciłem u nasady każdej części otwór i zrobiłem połączenie z kadłubem ze sztywnego drutu mosiężnego. Dodatkowo, takie łączenie, w przeciwieństwie do tego, co zaprojektował Eduard, umożliwiło mi dowolne wychylenie tych części.
Producent zestawu nie przewidział możliwości pozycjonowania klap. A szkoda, bo te elementy w pozycji wysuniętej znacząco uatrakcyjniają wygląda modelu. Postanowiłem zrobić to samodzielnie, szczególnie że to dość proste zadanie. MiG-21PF ma, w przeciwieństwie do późniejszych wersji, klapy, które specjalny siłownik wysuwa ze skrzydła. Imitację wspomnianego siłownika zrobiłem po prostu z kawałka okrągłego profilu metalowego Albion Alloys. Umieściłem go w gnieździe nawierconym wiertłem w skrzydle. Po wszystkim, w trakcie finalnego montażu modelu należało tylko dokleić rzeczone klapy, tak by były wysunięte w odpowiedniej pozycji.
Jako że w pewnym momencie montaż i obrabianie kadłuba maszyny trochę mnie znudziły, postanowiłem dla odmiany zająć się malowaniem kół podwozia. Najpierw pokryłem opony kolorem MRP-173 Tyre rubber, a potem – używając masek Eduarda – kolorem C066 Gunze pomalowałem felgi. Niestety chyba nie mam zdjęcia gotowego efektu…
Kadłub maszyny w zasadzie był już gotowy. Należało teraz przykleić to, co oberwałem w trakcie budowy, oraz to, co zostawiłem na koniec. Czyli anteny. Jak miała pokazać przyszłość (i niektóre poniższe zdjęcia) – niepotrzebnie, bo i tak je kilka razy urywałem w trakcie dalszych prac.
Także na koniec dokonałem ostatecznego, kosmetycznego wręcz szpachlowania wszelkich mikroskopijnych szpar i niedoskonałości powierzchni kadłuba. Tym razem szpachlówką akrylową. Dzięki temu nie musiałem jej później szlifować, co by dodało mi pracy przy odtwarzaniu zniszczonych detali. Szpachlówkę, po jej lekkim podeschnięciu, po prostu wymyłem patyczkiem do czyszczenia uszu, zwilżonym wodą.
Mój model postanowiłem wzbogacić także odgromnikami polskiej firmy Master. Te mikroskopijne elementy w skali 1/72 wymagają nawiercenia równie mikroskopijnych otworów na skrzydłach i statecznikach maszyny. Sęk w tym, że trzeba to zrobić w określonych miejscach, gdzie tolerancja błędu przy wierceniu wynosi jakieś 0%. Nie powiem, nie wszystko mi się udało tak, jak zaplanowałem i nie wszystkie otwory udało mi się nawiercić czysto, bez uszkodzenia powierzchni skrzydeł i sterów.
Warto podkreślić, że wszelki montaż tak delikatnych i łatwych do ułamania elementów warto zostawić na koniec budowy modelu i zamontować je po pomalowaniu maszyny. Nawet jeśli będzie to potem wymagać retuszy. Ja niestety tego tak nie zrobiłem, co kosztowało mnie później całą masę poprawek i wielokrotnego wymieniania złamanych lub wykrzywionych odgromników.
Czas było zakończyć montaż kadłuba i przygotować go do położenia podkładu. Ostatnim elementem było zabezpieczenie kabiny. Jako że mój model miał mieć ją w otwartej pozycji, nie mogłem jej użyć do zamknięcia kokpitu na czas malowania. Na szczęście w zestawie Eduarda są dwie owiewki, więc jedną poświęciłem jako zabezpieczenie. Wkleiłem ją do kadłuba przy pomocy Maskolu.
Co do samej owiewki, która w gotowym modelu miała być otwarta. Jej wnętrze odrobinę wzbogaciłem blaszkami Eduarda oraz elementami samodzielnie dorobionymi. Jaka szkoda, że na zdjęciu niewiele widać. Całość zabezpieczyłem maskami czeskiego producenta.
Wracając do kwestii malowania płatowca. Gotowy kadłub, po całej serii poprawek, czyli szpachlowaniu, szlifowaniu, odtwarzaniu linii podziałów (powtarzane męczącą ilość razy) pokryłem czarnym Surfacerem 1500 Mr. Hobby.
Tak naprawdę to planowałem zagruntować model błyszczącym czarnym lakierem, będącym bazą do malowania metalizerami. Surfacer położyłem tylko po to, żeby być spokojnym w kwestiach niedoróbek na powierzchni modelu. I dobrze zrobiłem, bo jakieś drobne poprawki po położeniu podkładu wciąż były niezbędne. Gdy się z nimi uporałem, przyszedł czas na lakier bazowy. Użyłem czarnego błyszczącego lakieru Tamiya TS-14, ściąganego z puszki do słoiczka w celu późniejszej aplikacji przy pomocy aerografu.
Nadszedł w końcu ten dzień, którego obawiałem się najbardziej. Czas malowania metalizerami. Nie ukrywam, że po raz pierwszy zabierałem się za ten rodzaj wykończenia i nie miałem pojęcia, jak mi to wszystko wyjdzie. Zacząłem od położenia koloru bazowego, czyli Aluminium z palety Xtreme Metal. Model w tej postaci od razu mi się spodobał i mówiąc szczerze najchętniej zostawiłbym go tak, jak wygląda na zdjęciu. Poczucie obowiązku zmusiło mnie jednak dla dalszego kombinowania z technikami malarskimi.
Kolejny krok to klasyczny preshading, który wykonałem farbą RLM 66 z MRP. Preshading teoretycznie nie ma zbyt wiele sensu w przypadku metalizerów, ale jeśli kolejne warstwy lakierów stosować ostrożnie i delikatnie, efekt będzie widoczny…
…jak pokazuje poniższy obrazek.
Główny etap malowania to szeroko rozumiany tzw. paneling. Chciałem uzyskać efekt delikatnego zróżnicowania wszelkich paneli, klap inspekcyjnych itp. W tym celu maskowałem poszczególne elementy powierzchni MiG-a i malowałem je różnymi odcieniami metalizerów. Stosowałem się przy tym do dwóch zasad: różnice w odcieniach metalu mają być zauważalne ale jak najmniejsze, oraz: sąsiadujące panele powinny być w miarę możliwości w różnych odcieniach.
Jak widać na poniższych zdjęciach, w ten sposób – może odrobinę chaotyczny – pomalowałem praktycznie całą powierzchnię myśliwca.
Powyższe zdjęcia obejmują tylko wycinek całej pracy malarskiej, jaką włożyłem w budowanie powierzchni lakierniczej. Nie udało mi się przy tym uniknąć zbyt kontrastowego zróżnicowania poszczególnych paneli. W takich przypadkach stosowałem po prostu delikatny filtr z rozcieńczonego metalizera – w tym przypadku, znowu z Aluminium z palety Xtreme Metal. Ten zabieg dość wyraźnie scalał poszczególne panele i ujednolicał wygląd powierzchni modelu.
W finale prac malarskich pomalowałem obręcz na nosie maszyny, jak również sekcję poszycia silnika. Te elementy kadłuba w oryginale dość wyraźnie odstają kolorystycznie od pozostałych.
Jeśli chodzi o sekcję ogonową kadłuba, to był jednak dopiero początek walki. MiGi-21 mają to miejsce dość charakterystycznie przebarwione pod wpływem wysokich temperatur. Musiałem ten efekt odtworzyć w jakiś sposób na modelu. Po kilku mniej lub bardziej udanych próbach, w miarę zadowalający efekt uzyskałem stosując metalizery widoczne na zdjęciu: Exhaust metal, Graphite, Pale burnt metal i Burnt metal violet z palet Alclada i MRP.
Ale to nie koniec zabawy. „Ołówek” ma w tym miejscu dość wyraźne przebarwienia, przypominające ciemne zacieki. Postarałem się je odtworzyć, używając cienkiego pędzelka i emalii Tamiya – czarnej i ciemnobrązowej. Początkowo efekt był zdecydowanie przesadzony i wręcz niechlujny na powiększeniach zdjęć…
Jednak po wielu próbach, ścieraniu, cieniowaniu i rozcieraniu, efekt w miarę mnie zadowolił. W miarę.
W miarę ścierania lakierów aż do gołego podkładu – mimo stosowania rękawiczek. Wspominam o tym dlatego, że finalny efekt wymagał ode mnie wielokrotnego poprawiania, podmalowywania i likwidowania podobnych defektów powłoki lakierniczej.
Gdy główny etap malowania miałem za sobą, nadszedł czas na malowanie drobnych elementów. Pokryw sensorów, anten i tym podobnych. Na początek pokolorowałem to, co zielone i czerwone.
Naturalnie zrobiłem to na górze i dole modelu.
Boczny numer maszyny, obecny na nosie samolotu, postanowiłem wymalować od szablonów, choćby dlatego że nie miałem takiego na arkuszu z kalkomaniami. Chciałem nie tylko uzyskać ładniejszy i bardziej naturalny efekt, niż dają kalkomanie, ale przede wszystkim wykonać imitacje obić, jakie widać wyraźnie na tej maszynie. No… może nie imitacje, bo to w sumie są prawdzie obicia na modelu.
Zacząłem od nałożenia szablonu, który sobie samodzielnie wyciąłem. Następny krok to położenie dość grubej – ale bez przesady – warstwy Chipping fluidu z Ammo.
Same numery namalowałem mieszanką czerwonych farb MRP i Tamiya – proporcje dobierałem na oko.
Niemal natychmiast po położeniu farby, gdy tylko zaschła, wziąłem się za obicia. Numery 0615 zwilżałem mokrym pędzelkiem i zeskrobałem farbę zwykłą wykałaczką. Efekt okazał się całkiem zadowalający.
Nadszedł czas na pomalowanie stożka wlotu powietrza. Na zdjęciach oryginał jest dość mocno poobijany i pościerany, starałem się go więc wykonać podobny sposób. Jednocześnie pamiętałem, że mój model to miniatura maszyny operacyjnej, nie muzealnej, tak więc wszelkie efekty zużycia nie powinny być przesadzone. Imitacje otarć wykonałem tradycyjną metodą, używając delikatnie rozcieńczonych farb olejnych Tamiya i gąbki, nakładając poszczególne kolory warstwami. Starałem się odtworzyć przebarwienia i zmiany kolorów poszczególnych warstw powłoki lakierniczej stożka.
Kolejnym etap prac to nakładanie kalkomanii. Wykorzystałem bardzo ładny zestaw firmy Sagittarius 3D, natomiast wszelkie napisy eksploatacyjne pochodziły z arkusza wyprodukowanego przez Eduarda. Tak naprawdę, to z tego pierwszego wykorzystałem jedynie godło pułku oraz szachownice. Większym problemem były nalepki Eduarda, a to wszystko przez ten specyficzny film producenta, który należy po zaschnięciu zdjąć z modelu. O ile uda się to zrobić prawidłowo, efekt jest bardzo ładny, jednak usuwanie tego elementu kalkomanii powodowało dość drażniące uszkodzenia powierzchni lakierniczej, jakbym i bez tego miał mało poprawek do wykonania.
To, co mi zostało na koniec, to wash i brudzenie modelu. Przedtem jednak pokryłem MiG-a lakierem bezbarwnym Gunze GX113, by zabezpieczyć powłokę lakierniczą przed potencjalnymi uszkodzeniami i nadać jej gładkość pod washa, oraz w celu lekkiego „zbicia” metalicznego połysku.
Wash lubię mieszać samemu, używając do tego emalii Tamiya. Do MiGa-21 wykorzystałem po prostu czarny kolor, ale mocno rozcieńczony white spiritem. Nie chciałem mieć zbyt kontrastowych linii podziału i wszelkich detali, jakie podkreśla ta technika.
Po wyschnięciu washa i zabezpieczeniu go tym razem lekko matowym lakierem bezbarwnym, przystąpiłem do właściwego etapu brudzenia. Mieszanką emalii Tamiya, czarno-brązowej i lekko rozcieńczonej pokryłem wybrane linie podziału jak i panele, imitując w ten sposób efekty zużycia. Nadmiar farby zbierałem patyczkami higienicznymi, rolując nimi po powierzchni pokrytej olejami.
Zastosowałem także moją ulubioną technikę imitowania delikatnego zużycia i zróżnicowania powierzchni. Bardzo mocno rozcieńczoną mieszankę farby czarnej i brązowej (jak to opisałem powyżej) kładłem na wybranych powierzchniach aerografem, używać ekstremalnie niskiego ciśnienia. W efekcie aerograf „pluł” mikroskopijnymi kropelkami lekko zabrudzonego white spiritu, zostawiając – po wyschnięciu – delikatne, nakładające się na siebie plamki. Jeśli efekt był zbyt mocny, nadmiar farby zbierałem patyczkami, rolując nimi po powierzchni modelu. W ten sposób uzyskałem ledwie widoczną warstwę kropek i plamek, składających się na efekt delikatnego zróżnicowania powłoki lakierniczej.
Końcowy etap weatheringu to nakładanie wszelkiego rodzaju smug i zacieków, których nie brakowało na tych maszynach. Szczególnie zależało mi na zaciekach widocznych na kadłubie maszyny w okolicach jej środka. Wszystkie te zacieki robiłem farbą olejną, kładąc ją delikatnie najmniejszym dostępnym pędzelkiem i potem rozcierając smużenia szerokim, płaskim pędzlem delikatnie zwilżonym white spiritem, a czasami, po prostu suchym.
Składając i malując model, często przerywałem pracę, aby – dla urozmaicenia – zająć się jego drobniejszymi elementami. Na przykład fotel pilota został w końcu pomalowany i czekał tylko na pasy uprzęży.
Przygotowałem do malowania bądź późniejszego montażu bardzo drobne elementy.
Zamaskowałem maskami Eduarda „wewnętrzną” owiewkę.
Także plastikowa rurka Pitota została zastąpioną dużo cieńszą i dokładniejszą rurką Mastera. W tym celu obciąłem plastikowy element, zostawiając jedynie jego obsadę, którą nawierciłem wiertłami, aby zrobić miejsce do osadzenia metalowego pitota. Pasował bardzo dobrze.
Przygotowałem także podwieszenia. Niestety MiG-21PF nie przenosił zbyt bogatego wachlarza uzbrojenia, zdecydowałem się więc na pociski R-3S. Eduard ma w ofercie żywiczne rakiety w skali 1/72, które są nieco lepiej zdetalowane niż zestawowe, wykonane z plastiku. Co istotne, w pudełku z rakietkami znajdują się także pylony dedykowane do MiG-21. Grzechem było nie skorzystać. Tak więc na początku wyciąłem i obrobiłem co trzeba…
…a następnie skleiłem w całość.
A potem pomalowałem. Na biało, bo to białe rakiety są…
…choć nie w 100%.
Żałuję tylko, że nie zrobiłem zdjęcia kolejnego kroku, czyli pomalowania metalizerem powierzchni sterowych pocisku, jak i czarnego pasa, który nosi na kadłubie. Za to nie zapomniałem o fotografii zewnętrznego zbiornika paliwa, który został moim trzecim podwieszeniem. Zeszlifowałem miejsca łączenia i ogólnie wypolerowałem go tak, aby nie było widać śladów klejenia połówek tego elementu.
Następny krok to malowanie: podkład z czarnego lakieru błyszczącego dał odpowiednią powierzchnię, którą pokryłem najpierw metalizerem Polished Aluminium, by potem je nieco przygasić Matte Aluminium – kolory z palety Xtreme Metal.
Ostatni etap prac nad tzw. drobiazgiem to podwozie maszyny. Zestawowe pokrywy głównego podwozia zamieniłem na blaszki Eduarda – dużo cieńsze i delikatniejsze.
Wyciąłem i obrobiłem także wszystkie pozostałe elementy, w tym żywiczne, bardzo ładne, koła Eduarda.
Malowanie zacząłem od tłoków. Choć zazwyczaj staram się ich powierzchnie imitować metalową folią samoprzylepną, to tym razem zdecydowałem je tradycyjnie pomalować. Padło na metalizer Chrome Xtreme Metal.
Kolejnym krokiem było odtworzenie imitacji okablowania goleni. Użyłem zwykłego drutu miedzianego, a opaski mocujące wykonałem po prostu z cienkich pasków taśmy maskującej Tamiya.
Przy okazji prac nad podwoziem zająłem się także wszelkimi siłownikami, jakie tam można spotkać. Jako że czyszczenie ze szwów i malowanie tłoków na tych elementach było ponad moje nerwy i cierpliwość, postanowiłem te elementy wykonać z kawałków igieł lekarskich. W tym celu odciąłem plastikowe części siłowników, nawierciłem ich obsady, a także przygotowałem kawałki metalowych rurek o odpowiedniej długości.
Na koniec skleiłem to w całość.
Podobnie postąpiłem z samymi goleniami. I w ten sposób wszystkie części modelu były przygotowane do finalnego montażu.
Efekt, czyli gotowy model, można podziwiać poniżej.
Dariusz Żak
Piękny
Wygląda świetnie