1:100 Charlie’s Chieftains
(Plastic Army Deal)
Battlefront Miniatures – TBRAB2
Jakiś czas temu pisałem o pionku do gry TANKS, czyli maluśkim Prieście. Dzisiaj notka w podobnym klimacie, przybliżająca kolejną grę polegającą na przesuwaniu po stole plastikowych czołgusiów (tak, to też jest całkiem wciągające hobby). Prezentowany zestaw jest starterem armii brytyjskiej do gry Team Yankee.
Gra odzwierciedla hipotetyczny konflikt między NATO a Układem Warszawskim, rozgrywający się w okolicach roku 1985. Dodać warto że oś fabularna gry jest ściśle oparta na książce o tym samym tytule napisanej przez nieznanego w naszym kraju Harolda Coyla.
System umożliwia poprowadzenie do boju zarówno hord Abramsów, Chieftainów czy Leopardów, jak i słynnych T-72, T-55 oraz reszty powojennego zoo. Niestety, ku oburzeniu polskich graczy producent nie przewiduje na razie dodania do gry Ludowego Wojska Polskiego (wiadomo, hańba i policzek!).
Jako że bardzo lubię takie rzeczy, mógłbym się nad tematem rozwodzić jeszcze długo, bo gra jest naprawdę fajna i rozbudowana, ale nie jest to miejsce ku temu. Zainteresowanych odsyłam na oficjalną stronę gry, warto przynajmniej zajrzeć, a tymczasem wróćmy do plastiku.
Kwadratowe pudełko ze sztywnej tektury kryje worek z miniaturkami trzech Chieftainów i dwóch HELIKOPTERÓW Lynx, worek z podstawkami pod owe helikoptery, kalkomaniami, figurkami załogi, karty jednostek, instrukcję montażu oraz książeczkę stanowiącą wprowadzenie do klimatu gry oraz zbiór zasad.
Każdy czołg mieści się na jednej wyprasce z zielonego tworzywa.
Miniaturka składa się z kilkunastu zaledwie części, co jednak nie znaczy że jest słabo zdetalizowaną. Cechą szczególną modelików Battlefrontu są właśnie całkiem ładne szczegóły.
Bardzo ładnie odwzorowano armatę z charakterystyczną dla angielskich wozów izolacją termiczną lufy.
Układ jezdny jest jednym elementem wykonanym za pomocą form suwakowych (standard u tego producenta) bogatym w detale. Gąsienice mają ładne ugięcie na rolkach podtrzymujących. Aż szkoda że będzie to wszystko zasłonięte ekranami…
Modele Battlefrontu zazwyczaj mają możliwość zbudowania kilku różnych wersji pojazdu. Nie inaczej w tym przypadku. Tutaj mamy możliwość wykonania Chieftaina Mk.5 oraz dopancerzonego zestawem Stillbrew Mk.10. Przy okazji mała łyżka dziegdziu – warto przyjrzeć się elementom mającym reprezentować na wieży wyrzutniki granatów dymnych. Projektant się baaardzo nie popisał. FUJ.
Drugim modelem w pudełku jest Westlan Lynx, jeden ładniejszych helikopterów (moim skromnym zdaniem). Także jeden model na wyprasce.
I to już nie jest łyżka dziegdziu, a całe wiadro. Miniatura jest koszmarna! Linie podziału blach, to okropne rowy o zaokrąglonych krawędziach. Detale konstrukcji są uproszczone aż do bólu. Całość robi wrażenie starego modelu Matchboxa przerobionego na zabawkę z jajka-niespodzianki. Mimo świadomości że to tylko pionek do gry jest to bolesne rozczarowanie. Tym większe, że Chieftainy są naprawdę ładne…
Jeśli chodzi o stronę modelarską, zestaw dopełniają arkusze kalkomanii. Znaków jest niewiele, są one wściekle małe ale za to wydrukowane ostro i na cieniutkim, prawie niewidocznym filmie. Ładnie.
Znajdziemy tu też załogantów do naszych czołgów w formie żywicznego odlewu. Figurki są całkiem ładne. Mają ludzkie proporcje, zaznaczone rysy twarzy, niektórzy Tommies mają nawet wąsy!
Zestaw modelarski byłby niczym bez porządnej przejrzystej instrukcji montażu i malowania. Także tutaj, no cóż…
Schematu malowania i rozmieszczenia naklejek nie uświadczymy. Paskudne, prawda? Battlefront uparcie w swoich diagramach stosuje coraz bardziej rozmazane rendery i brak numeracji części. Nie wspominając o brutalnym gwałcie na estetyce. A ta wszakże powinna cechować każdego modelarza.
Całkiem fajnie za to wyglądają karty oddziałów, wydrukowane na lakierowanym sztywnym papierze (ciekawe czemu nie zaokrąglono rogów, żeby się szybciej niszczyły czy jak?).
No i zbiór zasad. Wściekle kolorowa, bogato ilustrowana broszurka. Zasady są przejrzyste, opatrzone przykładami i zrozumiałe. Tym bardziej zaskakuje ohydna instrukcja montażu.
Reasumując. Zestaw dla kogoś, kto ma zamiar zacząć przygodę z grą, bo wszak ekonomicznym absurdem byłby zakup dla jednego modelu. Jeśli jednak chcemy się pobawić w wojnę, to już inna sprawa. Graczy w naszym kraju jest coraz więcej, a sama zabawa jest całkiem przyjemną odskocznią od sklejania ze sobą plastikowo-metalowych drobinek.
A pionki do gry po sklejeniu wyglądają całkiem fajnie. I są naprawdę małe. Ot co.
Michał Błachuta