1/35 Model T 1917 Ambulance (early)
ICM – 35665
Chyba każdy potrzebuje czasem przełamać niemoc twórczą. Warto wtedy rozważyć budowę prostego, szybkiego modelu. W moim przypadku, padło na tego pokraka, którego recenzję pozwolę sobie przypomnieć. Niewiele myśląc złapałem w jedną rękę cążki, w drugą nożyk, w trzecią pilnik i rzuciłem się z bojowym okrzykiem na pudełko.
Potwierdziło się pierwsze wrażenie odnośnie zestawu. Model może nie jest przesadnie finezyjny pod względem detali, ale jest bardzo porządnie zaprojektowany. Największą piętą Achillesową miniatury jest przesadnie elastyczny plastik, który można wyginać prawie jak gumę. Całe szczęście nie jest kruchy.
Budowę modelu zacząłem klasycznie od silnika i podwozia. Części pasują do siebie bardzo ładnie, i utrzymanie prawidłowej geometrii ramy nie sprawia trudności. Bardzo delikatne zawieszenie kół wymusza ostrożność przy manipulowaniu modelem podczas dalszej budowy.
Po ramie czas na największy element miniatury, czyli budoszoferkę. Kilka dużych elementów i parę małych.
Warto je pomalować przed sklejeniem w całość. Wnętrze budy winno być białe. Jako podkładu użyłem, więc szarej farby Tamiya (XF-83, dla tych, co lubią numerki) rozmajonej z XF-57 Buff, dla ocieplenia odcienia.
Na tak przygotowaną bazę naniosłem kilkoma cienkimi warstwami białe rozjaśnienia (ze wstydem przyznaję, że zapomniałem zrobić zdjęć tego etapu). Następnie miejsca, w których chciałem zaakcentować cień potraktowałem miksturą Striking Grime for US Modern Vehicles z Ammo MIG.
A potem hołdując zasadzie, że bez washa nie ma modelu, podkreśliłem nieliczne detale wnętrza za pomocą tamiyowskiej emalii Rubber Black (XF-85). Ma ona przyjemnie niebieskawy odcień, który będzie dobrze korespondował z szarobłękitnym kamuflażem karoserii.
Czas na trochę brudu. Po uświnienia podłogi użyłem Dark Mud i Kursk Soil Ammo. Specyfiki nałożyłem w postaci nieregularnych ciap tam, gdzie uznałem, że powinno zbierać się paskudztwo.
Ciapy po przeschnięciu roztarłem dłubarką do uszu, lekko nawilżoną white spirit.
Czynność powtarzałem do uzyskania satysfakcjonującego mnie efektu, starając się nie przedobrzyć. Na koniec, na przysychającą farbę podsypałem troszkę pigmentu, który dał efekt wysychających wilgotnych plam.
Stelaże na nosze najpierw okrasiłem obiciami malowanymi pędzlem, a potem miękkim ołówkiem zaznaczyłem wyślizgane do metalu szyny.
W międzyczasie wypędzlowałem nosze.
I gotowe! Po złożeniu całości wnętrze jest praktycznie niewidoczne. Masz ci los!
Teraz w trymiga można było poskładać do kupy pozostałe elementy karetki…
…i przygotować je do malowania.
Zapomniałbym! Na dachu warto pokusić się o odtworzenie mocowania kół zapasowych. Nie znalazłem jakiegoś sensownego zdjęcia tego elementu. Posłużyłem się więc inwencją twórczą wychodząc ze słusznego, jak się później okazało, założenia, że i tak nie będzie tego widać…
Według pobieżnej kwerendy w internetach, amerykańskie sanitarki winny być pomalowane niebiesko-szarą farbą (taką bardziej nawet niebieską niż szarą). Zastanawiałem się jak oddać to na moim modelu.
Zacząłem od podkładu, czy też bazy. Tak więc, do dedykowanej przez producenta Light Sea Grey (XF-25) Tamiya, domieszałem trochę niebieskiego X-4 i ciemnoszarego German Gray Mr. Color. Na oko, żeby było ciemnoniebiesko.
Na to nałożyłem rozjaśnienia z XF-25.
I na to jeszcze lekką mgiełkę tego samego koloru złamanego białym w miejscach, w których powinno być więcej światła. Otrzymałem dość jasny szary, z niebieskawym odcieniem. Z grubsza o to mi chodziło.
Całość zabezpieczyłem warstwą satynowego lakieru (Mr. Hobby oczywiście!), nałożyłem kalkomanie i ponownie zalakierowałem. Na marginesie – kalkomanie kładły się bardzo ładnie i bezstresowo. Czas na dokończenie kolorowania. Elementy płócienne wymalowałem pędzlem farbami z grubsza oddającymi kolor brezentu czy tam innego płótna. Ramę, zawieszenie i parę detali szoferki zabarwiłem na klasyczną fordowską czerń.
Detale konstrukcji podkreśliłem za pomocą punktowego washa (znowu Rubber Black Tamiya). Lubię tą metodę, bo jeśli starannie nałożymy farbę, odpada nam sporo pracy z wycieraniem jej nadmiaru. Wash był rozcieńczony dość mocno i w razie potrzeby nakładany kilkukrotnie.
Przyszedł czas na dalsze zabiegi postarzające. Z pomocą starej farby Rainmarks for NATO Vehicles z AK Interactive odtworzyłem ślady ściekającego kurzu i plamy tegoż na poziomych powierzchniach. Na całość karoserii naniosłem trochę plamek mocno rozwodnionej szarej farby Vallejo pstrykając nią ze sztywnego pędzla (dziwnie to brzmi, ale nie ma chyba dobrego odpowiednika słowa „speckling” w języku polskim).
Potem w miejscach, w których winien osadzać się kurz naniosłem parę transparentnych warstw emalii XF-57 Buff i Kursk Soil. Niektóre kurzowe plamy traktowałem pędzlem zwilżonym rozpuszczalnikiem, by zasymulować kolejne zacieki, część zaś zostawiłem. Żeby było różnorodnie…
Czas na pigmenty. Zacząłem od podwozia, na które naniosłem dość grubą warstwę wyschniętego błota (tapując pędzlem z pigmentem po zwilżonej lakierem powierzchni).
Górę karoserii pigmenciłem etapami, nanosząc niewielki ilości proszku w zakamarki i rozmywając go white spiritem. Powoli i z umiarem, bo wiem, że mam tendencje do przesady.
Żeby zróżnicować nieco kolory brudu, zastosowałem dwa kolory pigmentów, a miejsca gdzie błoto schnie wolniej (bo jest go dużo) przyprawiłem rozcieńczoną emalią Dark Mud.
Czas na koła. Opony pomalowałem kilkoma warstwami jasnoszarych farb, następnie podkreśliłem znów detale washem. A potem całe koła pokryłem mieszanką pigmentów rozwodnioną w alkoholu. Po jego wyschnięciu nadmiar usunąłem za pomocą patyczków higienicznych i pędzla, tworząc nieregularne zabrudzenia.
Dach, w kolorze płótna potraktowałem w podobny sposób, co resztę pojazdu. Kolor bazowy rozjaśniłem, dodałem kilka plamek pędzlem, trochę washa, trochę kurzowych emalii i pigmentów. Kolejny raz biję się w piersi, bo w ferworze walki nie zrobiłem zdjęć poszczególnych etapów…
Jeszcze słówko o samych kołach zapasowych. W modelu są skandalicznie uproszczone (vide recenzja) i odlane razem z mocującymi je pasami. Nieakceptowalne. Dzięki uprzejmości Kamila, dysponowałem żywicznymi kopiami kół, które wystarczyło ozdobić wykonanymi z papieru pasami. Od razu lepiej!
Podobne pasy, służące do napięcia pałąka dachu nad szoferką znalazły swoje miejsce z przodu wozu.
Pozostało poskładać model w całość i dodać parę smaczków. Mokre plamy po paliwie i troszkę obić na metalowej bańce na paliwo na lewym błotniku. Mosiężna syrena i kłódki. Oraz parę dodatkowych rozbryzgów błota tu i tam.
Model gotowy. Sklejał się bardzo miło i prędko, tak samo się malował. Mimo paru wad zdecydowanie godny polecenia. Koniec ględzenia, ostatnia seria zdjęć gotowej zabawki.
Michał Błachuta