1/700 ORP Garland
1944 G-class destroyer
IBG – 70007
ORP „Garland” to nazwa znana każdemu chłopakowi który w młodości interesował się wojnami morskimi i czytał za dużo książek. Dla tych co nie czytali i nie interesowali się – chodzi o brytyjski niszczyciel typu G, zbudowany w latach trzydziestych ubiegłego wieku, na którym w 1940 roku banderę zawiesili marynarze PMW. Charakterystyczna sylwetka z dwoma kominami i pudełkowatą nadbudówką. Okręt do tej pory doczekał tylko jednej miniatury w małej skali. Mam na myśli kilkunatoletni żywiczny zestaw z Niko Model, ale raz że żywiczny, dwa że dość trudny do upolowania, trzy że żywiczny. Całe szczęście rodzime IBG próbuje swoich sił w różnej tematyce. Po całkiem udanych niszczycielach typu Hunt, czas na większe jednostki czyli typ G i I. Dzisiaj mam przyjemność przyjrzeć się Garlandowi, podobny, reprezentujący typ I HMS Ithuriel będzie omówiony w osobnej notce. Model przedstawia stan okrętu w 1944 roku, po przebudowie na niszczyciel eskortowy.
Zestaw zapakowany jest w pudełko o standardowej dla IBG wielkości (opatrzone atrakcyjnym aczkolwiek jadowitym kolorystycznie boxartem). Co oznacza że oprócz ramek z częściami mamy całkiem sporo powietrza (uprzedzając ewentualne pytania i rozwiewając wątpliwości – bez zapachu). Oczywiście nie jest to ujmą dla modelu, który jest całkiem porządnie zdetalizowaną miniaturką. Ale nie uprzedzam faktów. Tak więc, w pudełku znajdziemy woreczek z ramkami, woreczek z arkuszem kalkomanii i płytką fototrawioną oraz rzecz jasna instrukcję.
Ramek jest kilka. Największa z nich – A to kadłub (jeden element!), część nadbudówek, komin, łodzie, artyleria i część drobnego wyposażenia pokładu.
Ramka C z pokładem rufowym, i platformami nadbudówek.
Ramka J czyli pokład dziobowy i pomost bojowy. A niech już sobie będzie do rymu.
Ramka H, na której znajdziemy drugi komin, aparaty torpedowe, motorówkę, platformę Oerlikonów i mnóstwo drobnicy.
Na pierwszy rzut oka, zestaw robi bardzo dobre wrażenie. Jak na niewielki, było nie było okręt w nikczemnej skali elementów jest bardzo dużo. Przy dokładniejszych oględzinach pozytywne wrażenie nie znika.
Bo i są tu zastosowane w prawidłowy sposób formy suwakowe gwarantujące istnienie fajnych detali na różnych powierzchniach modelu.
Bo i drobne elementy są całkiem filigranowe i finezyjne.
Podoba mi się sposób w jaki zaznaczony jest przebieg mat antypoślizgowych z semtexu (nie tego wybuchowego rzecz jasna!), które po precyzyjnym pomalowaniu i złoszowaniu będą dodawały smaczku modelowi. Przy okazji pokładów – bardzo trafionym pomysłem jest to, że przewidziano szczeliny, wgłębienia i inne wpusty na elementy fototrawione, dzięki czemu nie będą one odpadać od gotowej zabawki.
Łańcuch kotwiczny jest odlany razem z pokładem. Niby kicha, ale w tej skali i tak wygląda całkiem dobrze, a modelarze którzy muszą mieć hiperrealną miniaturę i tak go wymienią na lepszy. Choć nie zazdroszczę im usuwania plastikowego oryginału
O takich prozaicznych rzeczach jak brak nadlewek, jamek skurczowych czy śladów po wypychaczach w jakichś newralgicznych miejscach nie ma co mówić.
Generalnie wygląda na ta, że nasz rodzimy producent próbuję ścigać niedościgłego Flyhawka. I wydaje mi się że w tym wyścigu jest z każdym krokiem coraz bliżej faworyta. Gapiłem się w wypraski ładny kawałek czasu starając się nie ponieść uniesieniu tylko patrzeć krytycznie. I właściwie mógłbym się przyczepić do dwóch rzeczy – ciut za grube lufy armat i za grube ich osłony.
EDIT: Po uzasadnionych głosach krytycznych o braku propozycji jakichś ewentualnych zestawów waloryzujących, warto przy okazji zwrócić uwagę kolejną po Niko Models polską firmę specjalizującą się w maluśkich okręcikach. Mam na myśli rzecz jasna AJM Models, która to firma posiada w swojej ofercie całkiem sporo zestawów z wyposażeniem do brytyjskich okrętów, między innymi armaty 120mm którymi możemy sobie naszego Garlanda ubogacić.
Mało finezyjne są również maszty (nie znaczy że toporne!!!). Nie jest źle, ale wspomniany Flyhawk pokazuje ze można lepiej, czyli jeszcze cieniej. Druga sprawa, to pustka na pomoście bojowym. Nie ma stołu do map, kolumny kompasu ani gretingu. Niby łatwo sobie dorobić samemu, ale jeśli model ma wszystko inne – mógłby mieć i to…
Tyle plastik. Jeśli to mało, to jest jeszcze fototrawiona blaszka na której zawarto prawie połowę elementów miniaturki. Znajdziemy tu żurawiki łodziowe, relingi, przeciwlotnicze Oerlikony, kratownice zrzutni bomb głębinowych, kotwice, schodnie i dziesiątki innych drobniutkich części. Blaszka wytrawiona jest dwustronnie, dzięki czemu na ten przykład takie Oerlikony, po zamianie płaskich fototrawionych luf na chociażby drucik będą wyglądać naprawdę finezyjnie. Do uzbrojenia modelu o te detale trzeba tylko sokolego wzroku, betonowej ręki i cierpliwości żółwia. Drobnostka. Z rzeczy na leciutki minus to sam materiał blaszki. Zastosowany tu mosiądz jest strasznie miękki – łatwo będzie te pajęcze elementy pomiętosić, a pomiętoszonych wyprostować raczej nie sposób. No dobra, może to nie minus tylko przyczynek do zwracania o wiele większej uwagi przy budowie.
W woreczku z blaszką jest też arkusz naklejek, wspólny dla wszystkich niszczycieli typu I i G. Zawiera numery taktyczne oraz bandery. Finezją nie powala, bo to tylko malutkie chorągiewki i napisy, ale wydrukowane na zwyczajowym dla IBG wysokim poziomie. Na cieniutkim filmie. Nie ma się do czego przyczepić.
No i instrukcja. Jak zwykle na gładkim kredowym papierze, jak zwykle w postaci szarych renderów (szkoda że nie jest tak jak w nowym Crusaderze…). Chociaż przyznaję, te akurat rendery są wyraźne. Nie wiem czy to kwestia druku, czy papieru, ale wreszcie jest tak jak być powinno. Wyraźnie i przejrzyście. Instrukcja prowadzi nas krok po kroku przez kolejne etapy montażu, i budując model raczej bym jej się trzymał co do litery, malując model etapami. Skoro zeszło na kolorowanie. Instrukcja przewiduje jeden schemat kamuflażu, noszony przez okręt w 1944 roku. Znaczy się bladoniebieskie geometryczne plamy na jasnoszarym tle i to z zielonym pokładem. Bardzo papuzio i bardzo brytyjsko. Do tego oczywiście tabelka z proponowanymi kolorami z palet Lifecolora i mocno przez IBG promowanych farb Hataka.
Reasumując. W łapy trafia nam bardzo ładna plastikowa miniatura okrętu, jeśli chodzi o niszczyciele szczegółowością nie odbiega wiele od zestawów żywicznych. Technicznie bez zarzutu, merytorycznie raczej też – przy projekcie asystował Grzegorz Nowak, który dla wielu okrętowców jest absolutnym guru w temacie alianckich okrętów (co więcej jest autorem bardzo ładnego kartonowego Garlanda dla nie istniejącego już wydawnictwa Quest).
W dodatku poza paroma wyjątkami (czyli typ E i O z Tamiy i dwa modele okrętów typu Tribal Trumpetera czy wspomnianie Hunty z IBG) temat ogromnej floty brytyjskich niszczycieli jest w plastiku praktycznie nie ruszony.
EDIT: Ze wstydem informuję że oczywiście zapomniałem o wzywanym do tablicy Flyhawku, który ma na koncie opisane już przez Kamila dwa niszczyciele typu L, czyli Legion i Lance. Więc w sumie jednak trochę tych modeli ostatnio jest…
Cieszy fakt, że rodzimy producent wziął się za serię modeli okrętów które co prawda nie wsławiły się zatopieniem żadnego Yamata czy innego Bismarcka (no dobra, HMS Glowworm staranował w pobliżu Norwegii niemiecki krążownik Admiral Hipper), ale miały ogromny udział w dramatycznej służbie konwojowej (vide tytułowy Garland). Nic dziwnego że od zapowiedzi fani okrętów wyczekiwali na te modele w dużym napięciu. Mam nadzieję że się nie zawiodą – ja jestem zadowolony. Co więcej, czekam na kolejne!
EDIT: Nie wiem czy z recenzji jednoznacznie wynika, a zapomniałem napisać: to zdecydowanie NIE JEST model dla początkujących modelarzy!
A po zreasumowaniu trawestując:
Znaczy polski model polskiego mimo że brytyjskiego okrętu
Znaczy ładny model.
Znaczy oby tak dalej.
Znaczy: hip hip hurra!
Michał Błachuta
Prostowanie pomiętolonych blaszek można zrobić, paradoksalnie, zaginarką. O ile blaszka się zmieści, należy umieścić ją pomiędzy płytkami zaginarki i po prostu ją dokręcić. Nie będzie idealnie, ale na pewno prawie idealnie.
Znaczy, model w pełni wpisuje się w motto “oryginału”.