1/72 Westland Lysander Mk III (SD) – Dora Wings
Dora Wings – DW72023
Dora Wings bierze się coraz śmielej za tematy bliższe mainstreamowi. Z jednej strony to bardzo obiecujący kierunek, z drugiej bardzo wymagający. Tu już nie jest łatwo zadowolić odbiorców byle czym, bo oczekiwania są postawione dużo wyżej. Tym bardziej ciekawi, jak producent poradził sobie z niełatwym geometrycznie i technicznie Lysanderem.
Zaglądając do pudełka, można tylko potwierdzić wcześniejsze obserwacje – producent ustanowił swój standard jako modele multimedialne, bogate w detale fototrawione i często żywiczne. Nie inaczej jest w tym przypadku, w strunowym worku znajdziemy pięć ramek z szarego plastiku:
…plus jedną przeźroczystą, drobną, ale istotną żywicę, maski na szybę i blaszkę:
Maska jest standardowo dla tego producenta wycięta z folii Oracal.
Blaszka zawiera elementy integralne modelu – pasy załogi, klapki chłodnicy i drabinkę. Tą ostatnią warto wymienić na samodzielnie wykonaną z drutu lub plastikowych patyczków, bo płaska blaszka bardziej nadaje się na szablon niż na bardzo charakterystyczny element tej wersji samolotu.
Model z założenia ma być produktem pełnym, nie wymagającym wzbogacenia. Częściowo się to udało, choć wydaje się, że producent nie miał do końca sprecyzowanego pomysłu, co chce osiągnąć. Już rzut oka na instrukcję każe przypuszczać, że model nie będzie łatwy w budowie i postanowiłem się o tym przekonać w niedalekiej przyszłości.
Ramka zawierająca kadłub jest bardzo obiecująca.
Ma ładnie odtworzone ugięcia płótna, choć widać, że jest zrobione bądź poprawiane ręcznie. Ale załamania są równe i całkiem zgrabnie udają to, co widać na prawdziwych maszynach.
Kabina także od wewnątrz ma odtworzoną strukturę.
Producent całkiem dobrze poradził sobie ze skomplikowanym podwoziem i dostajemy możliwość budowy kół z pokrywami lub bez.
Silnik jest odtworzony tylko do połowy i jest to potencjalne pole do popisu dla wytwórców dodatków – tu idea zestawu kompletnego lekko zgrzyta. Sam pół-silnik jest ładnie odlany w plastiku, ale wymiana na pełny, a zwłaszcza na taki z żywicy, na pewno polepszy wygląd modelu. Na szczęście dla tych, którzy się nie zdecydują na taką wymianę, silnik mimo dużego otworu z przodu jest mocno zabudowany i przy umiejętnym pomalowaniu nie powinien razić zbytnim uproszczeniem.
Ramka zawierająca drobne detale jest całkiem udana, a same elementy wystarczająco finezyjne. Znajdą się tu nadlewki, a niektóre detale będą wymagały solidnego doczyszczenia. Widać tutaj wady technologii short-run.
Przyglądając się z bliska ta drobnica okazuje się bogatym wnętrzem, które z całą pewnością jest ponadprzeciętne. Oczywiście nie wszystkie elementy powinny zostać użyte w wersji oferowanej w tym zestawie, a instrukcja nie jest co do tego zupełnie klarowna. Dość enigmatycznie przedstawia ona proces składania i dopiero podczas budowy można będzie zweryfikować, jak to się trzyma po złożeniu.
Sam poziom detali jest nierówny, z jednej strony zadbano o drobiazgi takie jak tylne obudowy “budzików” przed pilotem (same zegary od frontu też są odlane), z drugiej nie przejmowano się zbytnio szczegółami widocznej piasty śmigła, a same km-y (w tej wersji akurat nie używane) są dość klockowate.
Ramka zawierająca osłonę silnika i stateczniki jest już bardziej kontrowersyjna. Znajdziemy tu nadlewki i elementy, które w założeniu powinny odpaść z ramki przed zapakowaniem. Generuje to potrzebę dodatkowego doczyszczenia części przed ich klejeniem. Nie jest to nic trudnego, raczej irytującego – trzeba się liczyć z kilkoma dodatkowymi minutami poświęconymi na tą czynność.
Niezbyt ładne są ugięcia płótna, które mocno kontrastują z kadłubem. Są łagodne, ale mydlane – tu producent nie miał zdaje się sprecyzowanego poglądu, co chce odtworzyć. Na obronę przemawia fakt, że różne maszyny w różnym stopniu miały to płótno naciągnięte: bywało mocno spracowane – zwłaszcza w rejonach ciepłych – jak i zupełnie naciągnięte.
Osłona silnika składa się z trzech części, co na pewno utrudni utrzymanie właściwej geometrii. Trzeba będzie temu elementowi poświęcić więcej uwagi.
Najbardziej dyskusyjna jest ramka ze skrzydłami.
Podobnie jak na sterach płótno jest mydlane, ale należy przyjąć, że to taka konwencja modelu. Na pewno znajdą się zwolennicy takiego jego wyglądu.
Co rozczarowuje, to fakt, że nie pokuszono się o odtworzenie pełnej mechanizacji płata i nie dostajemy odciętych slotów. Te ostatnie w przypadku tej maszyny na ziemi powinny być otwarte w sekcjach zewnętrznych, które były regulowane aerodynamicznie i zamykały się pod naporem powietrza dopiero w locie. Dostajemy za to odcięte powierzchnie lotek i klap. Niestety nie jest to pomocne – klapy były zblokowane z wewnętrznymi slotami i regulowane przez pilota; otwarcie klap powodowało jednocześnie otwarcie slotów, więc przyklejenie klap w położeniu dolnym nie jest najwłaściwszym rozwiązaniem. To pozwala domniemać, że głównym powodem wykonania tych elementów jako oddzielone, było ograniczenie technologią i chęć wykonania cienkiej krawędzi spływu. Także na tej ramce znajdziemy nadlewki i elementy, które nie powinny się znaleźć w woreczku.
Mała ramka specyficzna dla wersji SD to w zasadzie zbiornik paliwa i fragment kadłuba z podwieszeniem.
Szyba w tej maszynie jest duża i budzi obawy czy bogate wnętrze będzie przez nią widoczne. W modelach tej klasy należy się liczyć z tym, że zniekształcenia mogą się pojawić – i tu nie jest inaczej. Polerka lub zamoczenie w specyfikach podnoszących gładkość szyby są wysoce wskazane.
Kalkomanie w modelach Dora Wings bywają bardzo różnej jakości, ale w tym modelu są bardzo przyzwoite. Zawierają większość napisów eksploatacyjnych i to w obu wersjach (dziennej i nocnej), znaki indywidualne i państwowe. Te ostatnie mogą się nie podobać pod względem kolorów, wydają się wyprane i nie najlepiej trafione z odcieniem. Niezbyt poprawna jest czcionka użyta na numery seryjne maszyn i choć w tej skali nie jest to specjalnie widoczne, to puryści mogą ponarzekać.
Instrukcja jest kolorowa, ale będzie wymagała uwagi przy montażu modelu. Miejscami jest nieczytelna i trzeba ją porównywać z częściami plastikowymi, a momentami domyślać się jak dany element zamontować.
Dobór schematów malowań jest wystarczający, choć można było się pokusić o wymianę malowania V9287 na “bardziej bojowe” – z literatury wynika, że ta konkretna maszyna nie uczestniczyła w działaniach operacyjnych. Sam schemat zawiera błędy, podział koloru czarnego jest poprowadzony w instrukcji nieprawidłowo. Modelarze wybierający to malowanie powinni je skonsultować z dostępnymi zdjęciami. Malowanie z Birmy jest bardzo atrakcyjne ze względu na godło indywidualne wpisane w znak państwowy, a i trzeci schemat na swój sposób jest urokliwy – samolot jest cały czarny i daje pole do popisów malarskich.
Model niezaprzeczalnie bardzo atrakcyjny i postawiony na półce będzie ozdobą kolekcji, jednak już w pudełku widać, że nie będzie łatwy w budowie. Jakie pułapki czekają podczas budowy to sprawdzę, ale już teraz mogę go rekomendować raczej doświadczonym modelarzom.
MarCo
P.S. Gdyby ktoś poszukiwał inspiracji innych niż historyczna dokumentacja, to birmański Lysander V9289 pojawia się również na kartach komiksu “Angel Wings” – tam jednak w zupełnie innym malowaniu.
P.S.2 – Dokładną weryfikację jakości tego zestawu znaleźć można w relacji z jego budowy:
Hope Airfix bring out a new tool Lysander ASR version at a sensible price and construction breakdown.