1/72 F-4D Phantom II – Vietnam Aces vol.2
Hobby 2000 – 72028
Rodzime Hobby 2000 kontynuuje zbożną misję przepakowywania wyprasek azjatyckich producentów, wzbogacając je o samodzielnie opracowane kalkomanie i maski. Tym razem na rynek trafiły dwa wydania “krótkonosych” Phantomów z okresu wojny w Wietnamie. W moje łapska trafił zestaw nr 2, czyli F-4D (Vol. 1 to F-4C). Części plastikowe to poczciwa Hasegawa, zapakowana w pojedynczy plastikowy worek z dumną karteczką “Made in Japan”.
Można rzec, że nawet więcej niż poczciwa, ponieważ model miał premierę w 1990 roku, czyli w czasach prehistorycznych, gdy piszący te słowa posiadał jeszcze fantazyjną grzywkę i kosztował pierwszych w życiu piw. Ale zanim przyjrzymy się, jak japoński plastik wytrzymał próbę czasu, skupmy się na tym, co nowe. Instrukcja wydana jest jako duża, rozkładana płachta formatu (po złożeniu) zbliżonego do A4. Wydrukowana jest na kredowym papierze i w kolorze, więc wygląda to ładnie.
Rysunki montażowe zaadaptowano z instrukcji Hasegawy, powiększając je i korygując oznaczenia kolorów.
Cieszy solidne podejście do kwestii sugerowanych kolorów farb, gdyż Hobby 2000 podaje kilku najpopularniejszych producentów, więc prawie każdy (poza np. wielbicielami Humbroli, którzy mogą poczuć się wykluczeni) znajdzie tu jasne wskazówki.
Producent przygotował oznaczenia dla dwóch maszyn o bliźniaczym “lądowym” kamuflażu z okresu wojny wietnamskiej, jednak różniących się barwą spodu – można więc wybrać czarny albo szary.
A skoro o malowaniach mowa, to oczywiście kalkomanie. Duży plus dla Hobby 2000, że zamawiają je u najlepszych w branży – drukuje je Cartograf.
I to widać – jakość druku jest doskonała, bez przesunięć i rastra. Film ma niewielkie naddatki i jest bardzo cienki, a napisy eksploatacyjne czytelne, mimo że to 1/72!
Wśród kalkomanii znajdziemy również nalepki imitujące tablice przyrządów i panele boczne. Może nie jest to mistrzostwo świata, ale swoją rolę powinny spełnić. To zresztą rozwiązanie znane z Hasegawy.
“Wkład własny” H2000 uzupełnia arkusik z maskami do malowania oszklenia (wewnątrz i na zewnątrz) oraz kół. Fajna rzecz, choć oczywiście jeszcze fajniej by było, gdyby maski były cięte na papierze Tamiya a nie folii Oramask, która ma tendencje do odklejania się na krzywiznach.
Podsumowując tę część – cieszy profesjonalne podejście wydawcy do ich modeli. To nie są odgrzewane kotlety z byle jakimi dodatkami – szczególnie jakość kalkomanii zasługuje na pochwały, ponieważ są znacznie lepsze niż chociażby te oryginalnie pakowane przez Hasegawę.
Pora jednak przyjrzeć się plastikowi, a ramek jest całe mnóstwo (choć czasami bardzo małych) – dzięki takiemu rozdrobnieniu łatwiej było japońskiemu producentowi kompilować różne wersje Phantomów.
…i podwójna:
Bliższa inspekcja poszczególnych elementów miło zaskakuje – nie widać wyraźnych śladów zużycia form (nadlewek, zapadlisk itp). Linie podziału są wgłębne, w większości nie wymagające poprawek, a miejscami znajdziemy nawet imitacje nitowania. Kratki, żaluzje itp. są oddane subtelnie, więc powierzchnia modelu nie wygląda nudno. Ogólnie jest znacznie lepiej, niżby to sugerowała metryczka wyprasek.
Kokpit jest mocno spartański, ale pamiętajmy, kiedy powstawał model i kto go przygotował. Miejsca na kalkomanie są po prostu płaskie, na tablicach przyrządów nie znajdziemy też zaznaczonych instrumentów. Brak też jest jakiegokolwiek odwzorowania przyrządów na burtach kadłuba.
Natomiast fotele katapultowe zaskakują na plus, są całkiem niezłe dzięki podziałowi na kilka elementów. Choć ze względu na brak pasów i tak trzeba takowe dołożyć z jakiegoś zestawu fototrawionego albo pozyskać żywiczne fotele z Airesa (które to rozwiązanie ja wybrałem).
Bardzo dobre wrażenie robią też wnęki podwozia, zarówno przedniego, jak i głównego. Wyglądają one lepiej niż w Phantomach 1/48 od Academy (skądinąd bardzo ładnych modelach), gdzie wiało pustką. Tu jest inaczej.
Golenie podwozia odlane są jako całość i nie wyglądają źle. Podobnie koła i pokrywy wnęk, które mają zaznaczoną również strukturę po wewnętrznej stronie – trzeba tylko usunąć ślady po wypychaczach.
Dysze wylotowe silników z zewnątrz wyglądają akceptowalnie, a w środku są nawet odtworzone elementy turbiny i dopalacza. Bardziej wymagający mogą sięgnąć po dostępne na rynku zamienniki żywiczne Airesa, bo jednak wewnętrzna strona dysz w oryginale wypadała znacznie bardziej bogato.
Drobne elementy, takie jak rurka Pitota, są całkiem ładnie odtworzone już na stateczniku pionowym. Jednak nie wiem, czy jest możliwe zachowanie ich w stanie nieuszkodzonym przez cały proces budowy. Tu jednak również można sięgnąć po aftermarkety, a konkretnie toczone metalowe elementy od Mastera.
W temacie podwieszeń wesoło nie jest, bo w modelu znajdziemy tylko zbiorniki paliwa i pylony na uzbrojenie. Taka jednak była polityka sprzedażowa Hasegawy, która podwieszenia oferowała w oddzielnych zestawach. Pozostaje sięgnąć po zapasy z innych miniatur lub żywiczne produkty, których obecnie pełno.
Na deser pozostała ramka z oszkleniem.
Trzeba przyznać, że wygląda bardzo przyzwoicie – nie ma szwów przez środek, plastik nie ma żadnych defektów i niedoskonałości. Owiewki nie zniekształcają nadmiernie obrazu.
Krótko mówiąc, zestaw zdecydowanie wart jest uwagi, szczególnie że oryginalne wydania Hasegawy są trudne do kupienia. Wkrótce podzielę się z Wami swoimi wrażeniami z jego budowy.
Artur Osikowski