1/72 Potez 25 TOE
Special Hobby
Budowa
Nie będę ukrywał, że po recenzji Kamila po prostu od niego ten model wydębiłem. Ale Potez 25 (lub też XXV) podoba mi się tak bardzo, że bardzo chciałem go mieć. Tak więc niedługo później nastąpiło pierwsze cięcie:
Do poprawki poszedł od razu fotel pilota. W tej wersji potrzebny jest tylko jeden, więc od razu można sobie porównać jak wygląda w ramce, a jak po kwadransie szlifowania.
Elementy kokpitu, które miały być pomalowane w barwach drewna, poprzyklejałem do wykałaczek, aby mógł je pokolorować bez macania.
Przygotowałem też sobie połówki kadłuba i jego dno. Usunąłem (dość zgrubnie) ślady po wypychaczach, ale prawdopodobnie i tak nie byłoby ich widać.
No i wszystko pokryłem imitacją sklejki i drewna. Do tego celu użyłem chyba wszystkich dostępnych mediów: lakieru z gamy Hataka Orange Line, winylowego akrylu ze stajni Vallejo, farb olejnych od Abteilung 502 oraz farby Clear od Tamiya. Ponieważ jest to wiwisekcja, nie będę tutaj wchodził w szczegóły malowania (tym bardziej, że na ten temat pisał już Filip), bo nie o tym, nie o tym…
Następnie podoklejałem i pomalowałem inne detale kokpitu.
Ponieważ w zestawie nie ma pasów ani w postaci blaszek, ani kalkomanii, musiałem przygotować je z cienkich pasków taśmy maskującej i jakichś resztek blaszek, z których wykonałem klamry.
Z kalkomanią było trochę problemów, ale po kolei. Po pierwsze, polecam jednak pociąć ją na mniejsze kawałki, bo już na arkusiku widać (po porównaniu z plastikowym elementem), że instrumenty nie do końca współgrają z otworami pod nie przygotowanymi. Po drugie, mam wrażenie, że kalka ma bardzo słaby klej. Niby na początku wszystko siadało jak powinno we wskazanych miejscach, ale podczas aplikacji płynu na kalki (w tym przypadku Microscale) poszczególne instrumenty zaczęły odchodzić. Ba, jeden przykleił mi się nawet do pędzla, którym nakładałem płyn na kalkomanie. Koniec końców udało mi się to opanować, ale efekt jest daleki od idealnego, bo płyn Microsale zaczął mi po tych desperackich próbach ratunkowych wchodzić w reakcję z farbą. Po prostu było go już za dużo.
Na szczęście poskładanie wszystkich elementów nie nastręczało już większych problemów. Zarówno podłoga jak i tablica weszły na miejsce, a po zamknięciu kadłuba nic się nie blokowało i nie klinowało.
Mogłem więc spokojnie skleić sam kadłub. Ponieważ składał się on z aż trzech elementów, które nie miały zbyt wielu punktów pozycjonujących, musiałem się wspomagać taśmą maskującą. Najpierw klej zapuściłem w łączenia z tyłu samolotu, ustawiłem je odpowiednio i owinąłem taśmą dla usztywnienia, a następnie to samo zrobiłem z przednią częścią.
Oczywiście ponieważ to short-run, nie obyło się bez szpachlowania i szlifowania. Tutaj po raz kolejny znalazł zastosowanie czarny klej cyjanoakrylowy. Coraz bardziej lubię tę metodę uzupełniania małych ubytków.
Potem w ruch poszły materiały szlifierskie, ale zanim to nastąpiło, nadmiar kleju usunąłem debonderem z CMK.
No i dochodzimy do pierwszych sideł, jakie zastawiła na nas instrukcja obsługi. Osłona silnika w modelu składa się z aż siedmiu elementów (wliczając zastrzały). Zanim jednak zaczniemy je składać, trzeba wkleić rury wydechowe, a zanim je wkleimy, należy je nawiercić. To akurat drobnostka i normalna robota modelarska.
Potem zaczynają się jednak schody. Instrukcja zaleca, aby najpierw złożyć w całość dziób samolotu, a następnie dokleić go do kadłuba. No to zapewne Wam się nie uda, gdyż pozycjonowanie całości bez praktycznie żadnych kołków czy wypustów jest zadaniem z tych bardziej ekwilibrystycznych. Jedynymi elementami pozycjonującymi są zbiornik oraz chłodnica, ale niestety są to elementy klejone “na styk”. Paradoksalnie, elementy pozycjonujące znajdują się w samym kadłubie. W każdym razie w pierwszym etapie polecam zbudować taki oto element i – póki klej do końca nie wysechł – dopasować go do reszty kadłuba i wpustów w jego bocznych ścianach.
Element należy zostawić do wyschnięcia, a następnie powtórzyć na nim czynności szpachlowania i szlifowania oraz odtworzania linii podziału.
Przed montażem przodu musimy zainstalować dolny płat, który wsuwa się w przygotowane otwory. Pasuje idealnie, ale trzeba zwrócić uwagę na jeden szczegół, o który ja się niemal potknąłem. Pod płatem znajdują się otwory do mocowania podwozia. Trzeba uważać, bo płat ma delikatne luzy i gdy się go za bardzo przesunie w dół, zasłoni on miejsce mocowania podwozia. Instrukcja dobrze pokazuje jak zamocować płat w kadłubie, ale jest to detal, który łatwo można przeoczyć.
Wcześniej spasowany “na miękko” przód, teraz pasuje idealnie.
Następnym krokiem było wklejenie zastrzałów górnego płata, które w tym modelu mocuje się dosyć specyficznie, ale z drugiej strony ten sposób powoduje, że po prostu nie da się wkleić ich źle. Ponieważ jedynymi elementami pozycjonującymi połączone zastrzały są pokrywy silnika, najpierw trzeba je przyłożyć “na sucho”, zaznaczyć ołówkiem miejsce wklejenia zastrzałów i wtedy przykleić do burt. I tutaj uwaga: nie widać tego dobrze w instrukcji montażu, a dopiero na profilach bocznych, ale zastrzały muszą być pochylone w tył zgodnie z nachyleniem podstawy doklejanej do burt.
No i na koniec zamykamy wszystko pokrywami, które niestety nie grzeszą spasowaniem. Po raz kolejny do gry wkracza czarny CA…
…ale przy wypełnianiu szpary między górnymi pokrywami musiałem wspomóc się paskiem polistyrenu.
Po mozolnym obrabianiu łączeń i powierzchni wyszedłem w końcu na prostą. Szlifowanie pomiędzy zastrzałami wymaga jednak bardzo dużej uwagi. Dla pewności na model natrysnąłem kontrolną warstwę podkładu i na szczęście okazało się, że potrzebne było tylko kilka niewielkich korekt.
Teraz zająłem się sterami aparatu. Najpierw musiałem wykonać otwory, o które dopominała się instrukcja. Trzeba oddać producentowi, że precyzyjnie pokazuje gdzie otwory mają być nawiercone. Aby zachować symetrię, posiłkowałem się dociętymi na wymiar cienkimi paskami taśmy maskującej jako szablonami.
Otwór w stateczniku pionowym najpierw zamarkowałem skrobakiem, a później wywierciłem zgodnie z instrukcją.
Po przyłożeniu statecznika do kadłuba okazało się, że coś jest nie tak. To jedna z imitacji “zawiasu” steru kierunku nie pasowała do kadłuba.
Trzeba było zrobić na nią miejsce skalpelem. 13,5 sekundy roboty.
I teraz wszystko weszło na miejsce jak należy. Okazało się, że patent z otworami mierzonymi kawałkami taśmy sprawdził się i zastrzały również prawie idealnie siadły na swoim miejscu. Wystarczyło jedynie miźnąć pilnikiem kołki mocujące do otworów w kadłubie.
Na czubku statecznika znajduje się dynks, który jest jego integralną częścią. To znaczy tak teoretycznie, bo trzyma się na wiotkim jak źdźbło kawałeczku tworzywa. Pierwszy element do urwania po zamocowaniu statecznika.
W związku z tym postanowiłem go zabezpieczyć kawałkiem taśmy maskującej. Miałem nadzieję, że ten bezczelnie prosty patent się sprawdzi.
Na spodzie kadłuba dorobiłem pasy zbiornika paliwa, które zniknęły w trakcie wyprowadzania kadłuba na prostą. Zwykłe paski blaszki klejone na cyjanoakryl.
W instrukcji producent mówi, że dla wariantu, który wybrałem, trzeba odciąć plastikowe ośki podwozia, rozwiercić otwory i wkleić metalowe pręciki o długości 3 mm i średnicy 0,5 mm. Wynika to stąd, że plastikowe elementy są dopasowane do kół pełnych. Jeżeli jednak robimy blaszane (ze szprychami na wierzchu), to ośka musi przejść przez całą ich grubość. Swoją drogą patent dość dobry, bo metalowy element na pewno wzmocni konstrukcję. Chociaż w instrukcji widnieje to 0,5 mm, to ja wolałem dobrać wiertło przymierzając je do otworu w “felgach” kół. Otwór zamarkowałem szpicem trumpeterowskiego skrobaka i powoli, ręcznie wywierciłem.
Ośki, oczywiście na psi suczaj dłuższe niż wskazuje instrukcja, wkleiłem na zwykły klej CA.
No i przyszła pora na złożenie podwozia. Miałem taki plan, że każdy etap będę fotografował, ale niestety – okazało się, że podwozie trzeba kleić na szybko i nie można czekać, aż spoiny stężeją. W zasadzie szybkie klejenie to jedyna droga do sukcesu. Po wycięciu i obróbce elementów podwozia trzeba wszystko wkleić w następującej kolejności: najpierw boczne zastrzały (1.) w gniazda w kadłubie. Ja to zrobiłem cienkim klejem, następnie oba elementy chwilę podtrzymałem, by klej lekko związał. Gdy to nastąpiło, nałożyłem element z osiami kół (2.). Ma on na końcach dwie wypustki, o które mają się zablokować boczne zastrzały podwozia. Znowu podlałem łączenia cienkim klejem. Na koniec wkleiłem piramidkę (3.). Była ona odrobinę za wysoka, więc punkt łączenia z osią musiałem delikatnie podpiłować. Trzeba to robić z ogromnym wyczuciem, bo jeżeli przesadzimy, to element po prostu straci miejsce mocowania. A jak wiadomo, łatwiej patyk pocienić niż go potem pogrubić.
Całość ustawiłem sobie na słoiczkach z farbkami i złapałem geometrię całego zespołu podwozia. Przy czym pochwalić trzeba tutaj producenta, bo ta konstrukcja, chociaż trudna w montażu, jest doskonale spasowana i samopozycjonująca się, więc korekta poziomu była dosłownie minimalna.
Na koniec model odwróciłem i położyłem na dwóch kuwetkach, żeby obie strony płata miały identyczne podparcie, a podwozie utrzymało właściwe położenie aż do całkowitego wyschnięcia kleju. No i rzeczywiście utrzymało, a całość, chociaż zastrzały są dość cienkie i wiotkie, trzyma się naprawdę dobrze.
W kolejnym kroku dokleiłem detale jak obrotnica (bardzo ładna tak nawiasem mówiąc), wiatrochron z celownikiem, dyszę Venturiego oraz…
…płozę ogonową.
Przyszedł czas na najtrudniejszy etap budowy, czyli wklejenie zastrzałów górnego płata. Wykorzystałem fakt, że specyficzna konstrukcja przednich zastrzałów wklejonych w kadłub sprawiła, iż ten element jest dość mocny. Odwróciłem model brzuchem do góry. Górny płat spozycjonowałem zgodnie z siatką na macie modelarskiej, a następnie unieruchomiłem go taśmą maskującą.
Następnie w otwory w płacie włożyłem przednią “piramidkę”, a później przyłożyłem na sucho tylne zastrzały, tak aby zarówno w płacie jak i kadłubie weszły w otwory.
Gdy to się stało, a ja upewniłem się, że kadłub jest prostopadle do górnego płata, podlałem klejem miejsca łączenia przy kadłubie i poczekałem aż klej porządnie wyschnie.
Następnie zastrzały do płata przykleiłem glutami z Maskolu od Hubrola.
Gdy Maskol wysechł, zaryzykowałem i odwróciłem samolot. Zastrzały wytrzymały ciężar płata. W związku z tym przewróciłem go znowu na plecy i procedurę powtórzyłem z zastrzałami na skrzydłach. Najpierw przykleiłem je do dolnego płata, a następnie trafiłem nimi w otwory na górnym, ale ich nie przyklejałem. Całość dociążyłem słoiczkami z farbą (co pokazuje, że ta konstrukcja mimo wszystko jest mocna).
Pierwsze wklejone zastrzały znowu podkleiłem Maskolem i wszystkie czynności powtórzyłem przy drugiej parze zastrzałów. Tutaj już nie używałem Maskolu, bo nie było takiej potrzeby. Całość zostawiłem na jakieś dwie godziny do wyschnięcia. Później zdjąłem górny płat i usunąłem Maskol z zastrzałów. Przy tej czynności trzeba być cierpliwym i uważnym, ale przy zachowaniu ostrożności nie powinno się stać nic złego.
A te wszystkie zabiegi miały doprowadzić do tego, że mój Potez wyglądał jak parapet zabezpieczony przed gołębiami.
Po nerwówce z podwoziem i płatem wziąłem się za część teoretycznie prostą, czyli koła. Niestety tutaj instrukcja zastawiła na nas pułapkę. Pokazuje ona, że pierścieni oznaczonych jako P6 i P7 powinno być w sumie osiem – po cztery na każde koło. Tymczasem w rzeczywistości mamy ich w blaszce tylko cztery sztuki. Tylko teraz jak je wkleić? Pod czy na felgi ze szprychami? Odpowiedź przyszła bardzo szybko, ponieważ…
…instrukcja podpowiada, żeby te felgi uformować w coś a’la stożki, wykorzystując plastikowe elementy jako kopyto. Tylko fizyki i geometrii się nie oszuka i dostajemy takie coś:
Trzeba było zmienić metodologię działania i po rozprostowaniu felgi położyłem ją w jej miejsce w kole, a następnie docisnąłem plastikowym kołpakiem. Efekt jak widać i tak jest mało estetyczny, ale ciągle lepszy niż w przypadku postępowania zgodnego z instrukcją.
No i dochodzimy do tego, dlaczego pierścienie należy jednak wkleić na zewnątrz. Tylko one zamaskują nam pokrzywioną krawędź obręczy ze szprychami.
Dla zabawy postawiłem model na kołach montowanych “na sucho”. Mniejszą zabawą było obklejanie kadłuba dynksami do mocowania naciągów. Jest ich w całym modelu kilkadziesiąt sztuk. No nie da się ukryć, że to praktyka cierpliwości i zajęcie z rodzaju tych zen. Producent przewidział możliwość zgubienia każdego z trzech rodzajów tych mocowań i dał w blaszce zapasowe sztuki. Chwali się!
Następnym krokiem było zamontowanie skrzydełek oporowych na lotkach górnego płata. Obawiałem się spasowania części plastikowych i fototrawionych, no i oczywiście solidności tych konstrukcji. Zostałem jednak pozytywnie zaskoczony, bo wszystko przebiegło bez problemów, a postępowałem dokładnie z instrukcją i tak radzę działać w tym elemencie montażu.
Dodałem również kolejne detale do dolnego płata i obrobiłem śmigło. Warto popracować nad reflektorami, bo nawiercenie kloszy i wypełnienie ich potem przeźroczystym tworzywem na pewno będzie wyglądało lepiej niż element wyłącznie z szarego tworzywa pociągniętego srebrzanką.
Na koniec zostawiłem sobie robotę najgorszą, czyli przyklejenie elementów, do których mocowane będą naciągi. No jest tego trochę…
I na tym zakończyła się budowa tego modelu, tak by był gotowy do malowania. Jedynymi elementami, jakie pominąłem, jest uzbrojenie. Zgodnie z tym, co w recenzji pisał Kamil, warto je wymienić. Ja postawiłem na żywicznego Vickersa z Gaspatch Models (o jakości ich produktów można przeczytać w recenzji spandauów) oraz na fototrawione Vickersy F z Parta. Ale wszystkie trzy karabiny będę składał i malował zupełnie osobno (kiedy wreszcie do mnie dotrą).
Podsumowując: budowa tego modelu to nie są rurki z kremem, ale na pewno też nie modelarska chłosta. Chociaż jest to short-run, to nie sposób produkcji jest tutaj największą trudnością, ale konstrukcja samolotu, a szczególnie jego zastrzałów. Chociaż czeski producent też zastawił na nas kilka pułapek. Niemniej składanie tego zestawu będę wspominał przyjemnie. Moim zdaniem to dobry model dla średnio i bardzo doświadczonych modelarzy.
A oto mała galeria modelu, a raczej jego modułów gotowych do malowania.
Radek “Panzer” Rzeszotarski
Podobną zabawę jak autor miałem ze szprychami do samochodu Benz’a z ICM’u, jednakże w dużo większej skali (1/24). W tamtym przypadku pomogło lekkie wyżarzenie blachy nad płomieniem zapalniczki, które ją zmiękczyło i pozwoliło na łatwiejsze gięcie.
Świetnie! Kilka pól minowych dzięki temu tekstowi ominę (oczywiście jeżeli kiedyś się zabiorę za potezy 🙂)
Ciekawa realizacja, dziękuję.