1/72 Фронтовой истребитель
ПО Мир – F237
Фронтовой истребитель, czyli myśliwiec frontowy – tak wydawca (bo nie do końca producent, o czym za moment) nazwał tę miniaturę. Dość enigmatycznie. Aczkolwiek dodał, że chodzi o samolot
No i z grubsza boxart na to wskazuje. Choć w kwestii podpowiedzi, o jaki konkretnie samolot chodzi, ilustracja jest równie precyzyjna, co nazwa zestawu
Jakieś konkretne maszyny można typować, niemniej jednak wygląda to jak portret pamięciowy. A może było po prostu sprytnym obrazkiem uniwersalnym? Jak by nie było, wewnątrz pudełka znajduje się worek z ramkami z bladoseledynowego plastiku…
…a w plastiku elementy, które na pierwszy rzut oka pozwalają stwierdzić, że owym Frontowym Istrjebitielem jest Spitfire
To teraz krótki rys historyczny. Omawiany tutaj zestaw oryginalnie wydany został przez firmę Frog. Już dość dawno – w epoce wczesnego Gierka, czyli w okolicach 1974 roku. I zdaje się, że był to jeden z ostatnich zestawów tego brytyjskiego producenta plastikowych zabawek do sklejania. Chwile później bowiem formy Froga trafiły do Związku Sowieckiego i tam były później szeroko eksploatowane pod szyldem Novo. I w sumie dzięki tej produkcji zestawy te były znane w demoludach, w tym u nas. I cieszyły się całkiem niemałą popularnością oraz pochlebnymi opiniami. No cóż – na tle nawet późniejszych rodzimych produkcji to były jednak zestawy zupełnie ciekawe. Co warto zaznaczyć, o ile pod względem detali modele Frog były kpiną, to kształty i wymiary były nadzwyczaj poprawne. Nawet jeśli te kształty były najczęściej weryfikowane na podstawie izometrycznych przekrojów z TBiU… Modele Frog były przepakowywane i produkowane w sumie na całym świecie, pod różnymi szyldami. Omawiany tu zestaw był więc wytwarzany w fabryce Mir w sowieckim Mińsku (i z jakiegoś względu nie pod szyldem Novo-Frog). Tytułowy Istriebitiel to Supermarine Spitfire Mk.8/9 Fighter-bomber (zapis oryginalny, choć w ramkach nie ma żadnych elementów na tę bombowość wskazujących). Nowa nazwa została wybrana tak, by nie ambarasować cenzury. Brytole wtryskiwali w formy ciemnoniebieski plastik, Sowieci – bladoseledynowy (zielonkawe zabarwienie miało zapewne imitować kamuflaż)
Ramki z oszkleniem nie mam niestety. Choć może stety, bo patrząc na zdjęcia gotowych modeli budowanych na bazie tego opracowania, zamiast zdjęcia ramki mogę wstawić taki obrazek:
…który będzie bardzo adekwatną reakcją na to, co pokazywałoby zdjęcie spuchniętego i grubego oszklenia. Zresztą w sumie podobnie można reagować na całą resztę tego modelu. Ale schowajmy uprzedzenia. Trzeba jednak pamiętać, że to zestaw mający pół wieku na karku i w czasach gdy powstawał, tak wyglądała większość plastikowych miniatur. Co jednak trzeba podkreślić – miniatur samolotów. Czyli przede wszystkim linie podziału były wypukłe. No ale wtedy mało kto robił inne. Tylko nawet biorąc to pod uwagę, trzeba stwierdzić, że linie w tym modelu są fatalnie nonszalancko poprowadzone – za długie, za krótkie. To wygląda jak szkic, a nie ostateczny ich rysunek
Trzeba się cieszyć, że branża modeli do sklejania okazała się być na tyle rentowna, że inwestycje w rozwój technologii były opłacalne. Bo dzięki temu współczesne produkcje mają totalnie nieporównywalną jakość. Zatem porównywanie jest tu bezcelowe. Choć warto to jednak zobaczyć
Jak wspomniałem we wstępie, modele Frog nie grzeszyły specjalnie uszczegółowieniem i finezją w kwestii detali…
…ale to właśnie na poziomie tych szczegółów mamy do czynienia z kilkoma charakterystycznymi rozwiązaniami. Charakterystycznymi dla modeli samolotów z drugiej połowy dwudziestego wieku. I tak choćby wnętrze kabiny – w gruncie rzeczy pozbawione jakichkolwiek detali – gołe ściany i fotel – dość umownych kształtów
Tę nędzę tuszowano jednak bez mała zawsze w sposób najprostszy i najbardziej oczywisty – figurką pilota, którego miniatura dość skutecznie wypełnia wnętrze i przesłania niedostatki
W modelach brytyjskich projektantów figurka była obowiązkowa. Dopiero później Japończycy i Włosi postanowili z figurek zrezygnować. Ale ogólnie rzecz biorąc, ich obecność była obligatoryjna. Na powyższym zdjęciu widać nawet niezłą rzeźbę, zepsutą wadami wtrysku, bo jednak nie projektu. Częściej jednak w zestawach umieszczane były nawet zabawnie wyglądające humanoidy
Kolejnym obowiązkowym elementem było obracające się śmigło
Nierzadko można było się natknąć na kolejny ficzer obecny w tym zestawie – alternatywne podwozie. Bo oczywiście jest takie typowe, jakie znamy z modeli samolotów – golenie, ich osłony, koła
Pojawia się jednak wariant drugi, czyli podwozie schowane (odpowiednio przy tym zmodyfikowane, by wpasowało się we wnęki)
Także to ogonowe
Rzecz wynika z tego, że bardzo popularnym sposobem ekspozycji miniatur samolotów było umieszczanie ich na podstawkach z pałąkiem utrzymującym model w powietrzu (ewentualnie podwieszanie modeli pod sufitem – ku uciesze much). Często zresztą w starszych opracowaniach można było spotkać specjalny otwór w spodzie kadłuba, który po otwarciu służył za gniazdo takiej właśnie podstawki
No dobra – tutaj akurat to jest gniazdo na podkadłubowy zbiornik paliwa. Ale tak to wyglądało. Nawiasem mówiąc, widoczna obok zagłębienia cyferka to numer części. To kolejna dość charakterystyczna rzecz dla wielu modeli z tamtych lat – o ile pozwalała na to wielkość i kształt elementu, jego numer wybijany był na jakiejś niewidocznej powierzchni
Dopiero przy mniejszych częściach numery umieszczano w sposób powszechny dzisiaj, czyli na niewielkich wypustkach przy ramkach
Owe numery służyły nie tylko identyfikacji części – choć przy tak nieskomplikowanych zestawach śmiało można by się bez nich obyć. Warto jednak zwrócić uwagę, że instrukcja montażu zawierała nie tylko diagram pokazujący rozmieszczenie elementów względem siebie, ale wskazywała również właściwą sekwencję montażu
No i właśnie – instrukcja
Podobnie jak w przypadku plastiku – jej problemem jest nie oryginalne opracowanie (bo w sumie to bez mała dokładna kopia schematu z wydania Frog), a jakość jej reprodukcji. Marny papier, marny druk. Ale rysunki są dość przejrzyste
Brak schematu malowania bierze się z tego, że Mir żadnych malowań nie proponował. Pewnie żeby nikt nie pytał o kalkomanie, których w komplecie nie ma. I wedle mojej najśmielszej wiedzy, nie jest to brak taki, jak zagubiona szybka, a tutaj ich po prostu nie było. A przynajmniej przez pierwszych dziesięć lat tłuczenia tego zestawu. Nawiasem mówiąc, wedle ponoć nawet dość ostrożnych szacunków, w tym czasie mińskie przedsiębiorstwo wyprodukowało ponad milion sztuk.
Jak już pisałem, rozwój w branży modelarskiej sprawił, że zestawy takie jak ten mogą być już tylko wspomnieniem z czasów, gdy schody były niższe, a ludzie głośniej mówili. Niestety jest inaczej, bo niektóre wciąż straszą z półek sklepowych – jak choćby opisywany jakiś czas temu Jak z ZTS. Tak czy inaczej, to jest historia, która historią zdecydowanie pozostać już powinna. Czego sobie i Państwu życzę.
KFS
P.S. Opracowania Froga były chwalone za poprawne kształty i wymiary. Czyli wzorcowe. Jak zatem do tego wzorca pasuje model Eduarda? Ano tak:
..czyli raczej dobry jest..
P.S. Jeśli podobają się Ci się moje artykuły i chciałbyś wesprzeć ich powstawanie, możesz kupić mi czarną paktrę, albo lepiej czarną kawę, w serwisie buycofee.to
Świetny tekst , przyjemnie się czytało .
Dziękuję bardzo
To nie są żadne humanoidy! Ten po lewej to bożek płodności.
Hehe, też pomyślałem o prymitywnych przedstawieniach bóstw pogańskich 😀
Dawno temu, we wczesnych latach 90, kiedy wraz z turystami ze wschodu modele bez oznaczeń zawędrowały na polskie targowiska (i stadiony), magazyn Lotnictwo opublikował nawet ściągawkę ułatwiającą rozpoznawanie samolotów po tajemniczych numerach.
Z tego co pamiętam w sporej części radzieckich modeli były kalkomanie.
Ciekawa była także obecność w ofercie dosyć współczesnych modeli “imperialistycznych” odrzutowców takich jak F4 czy F5.
Wcześniej taką listę modeli “Novo” opublikowała “Skrzydlata Polska” (wciąż mam te listę ;)).
Ja jeszcze mam oryginalnego Froga, jak i tego przedstawionego powyżej.
Sięgając do źródła http://retromodels.ru/f233/ kalki powinny być i w tym modelu 🙂
No więc ja czytałem wskazaną witrynę w poszukiwaniu informacji o kalkomaniach, i prawdę mówiąc nie znajduje tam wprost informacji na ich temat. Z kolei na zdjęciu zawartości pudełka kalkomanie owszem, pojawiają się, ale obok czerwonego, a nie zielonego – stąd moje wątpliwości w przedmiotowej kwestii.
Sklejałem ten model w wersji z indywidualnego, bazarowego, eksportu, pamiętam piękny kolor plastiku :-). Niestety kompletnie nie pamiętam czy miał kalki czy nie ;-(.
Większość miała, ale te na zdjęciu rzeczywiście wyglądają zbyt ładnie 🙂 .
Sowieccy sprzedawali na Zachód najpierw pod marką NOVO i potem NOVOEXPORT zawsze z kalkomaniami. Dla swoich nie byli tacy mili. Te wypusty na wewnętrzny rynek miały też te pokraczne boxarty , bardziej pasujące do realiów kraju dążącego ku komunizmowi.
Niektóre box arty tych eksportowych wersji, przytulone po Anglikach, były nawet przyjemne w odbiorze. Pamiętam szok po kupnie pod warszawską Składnicą Harcerską Beaufightera który miał bardzo niebrzydki malunek zielonego Australijczyka Mk.XXI na kulturalnym niebieskim pudełku, tymczasem w środku… było zdecydowanie gorzej.
Kleiłem jako dziecko, wtedy ten model bardzo mi się podobał właśnie ze względu na poprawną sylwetkę. Kalkomanii z tego co pamiętam nie było.
Ciekawa wzmianka o stojaku do ekspozycji modeli. W czasach
, gdy coraz więcej modeli wygląda jak po wewnętrznej eksplozji, nadal uważam, że większość samolotów, właśnie w locie, ze schowanym podwoziem prezentuje się najlepiej. Jest jakiś współczesny trend takiej prezentacji?
Nie wiem, czy można mówić tu o trendach. Zresztą prezentacja modelu na takiej podstawce to formuła bardzo umowna, i albo się ją przyjmuje z dobrodziejstwem inwentarza, albo odrzuca. Inna sprawa, że szkoda iż nikt nie opracował technologii, która pozwalałaby w naturalnie wyglądający sposób prezentować modele samolotów w locie – bo istotnie wielu z nich rozłożone podwozie nie służy w kontekście sylwetki.
A widziałeś jakieś 10 lat temu Revell wypuścił kilka modeli na podstawkach z magnesem – drugi był w modelu i model “lewitował” na poduszce magnetycznej trzymany do podstawki tylko trzema żyłkami. Ja bym powiedział, że to już postęp… Kilku modelarzy eksperymentowało też z mocowaniem połówki modelu do powierzchni wykonanej z lustra – przy odpowiedniej podstawce można uzyskać bardzo przekonujący efekt maszyny w locie:
http://cs.finescale.com/fsm/modeling_subjects/f/19/t/125516.aspx
Pozdrawiam
Podstawki Revla pamiętam, choć na rynku mignęły jak kometa. Istotnie, był to krok w ciekawą stronę. Bo gdyby owe żyłki udało się zamienić na odpowiednią konfiguracją kolejnych magnesów, to może byłoby rozwiązanie. może
Kiedyś na konkursie widziałem ‘połówkę’ nurkujacego Stukasa przyklejoną do lustra w ramce. Wyglądało ciekawie, ale… to tylko pół modelu 😉
Z tego co pamiętam, to podstawki były w enerdowskich Plasticardach, czeskich modelach Prostejova, a w latach 70-tych także Matchboksach – miałem Hurricane’a bodajże IIc na takiej podstawce – w model wklejone było jarzmo, a podstawka – zakończona kulką – model można było ustawić pod niemal dowolnym kątem…
A swoją drogą skąd Autor wytrzasnął takie wykopalisko??? 🙂
A dostałem swego czasu w prezencie od przyjaciela. razem z innymi dobrami