1/32 2nd Dragoon
[Scots Grey]
Airfix – 02552
W ramach tygodnia ze starociami omawiałem obok zestaw, który obchodzi w tym roku półwiecze istnienia, a mimo to swoją jakością nadal broni się całkiem dobrze. Naturalnie nie na wszystkich frontach, bo szczegółowość i finezja opracowania miejscami mocno trącą myszką. Ale Panzerkampfwagen II z Tamiyi wciąż jest jednym z najlepszych zestawów na pierwsze spotkanie z modelarstwem. Nie jest jednak tak, że Tamiya była jakimś cudownym dzieckiem branży. Lata siedemdziesiąte to złota era modelarstwa na całym świecie. Co ciekawe, nie we wszystkich dziedzinach rozwój przebiegał w podobny sposób, bo w miniaturach lotniczych wciąż bardziej liczyła się ilość, a nie jakość. Niemniej jednak powstawały wtedy opracowania niejednokrotnie wyprzedzające swoją epokę. Bo na przykład taki Airfix. Tak, ten Airfix, który zasadniczo znany jest z bycia wzorcem topornych i głębokich linii podziału na swoich często bezkształtnych samolotach oraz sprzedawania widowiskowo opakowanego szmelcu. No więc Airfix pół wieku temu był w awangardzie walki o nowoczesne modelarstwo. Walki – co należy podkreślić – niezwykle skutecznej i owocnej. Przykładem niech będzie seria żołnierzy z Ery Napoleońskiej w rozmiarze 54mm, czyli 1/32. Airfix wydał ich w sumie całkiem niemało – począwszy na piechurach, głównie brytyjskich, a potem uzupełniając kolekcję o kilka figurek konnych. Wśród nich znalazł się – będący przedmiotem niniejszego opracowania – Dragon Królewskiej Szkockiej Gwardii
To pudełko to już trzecie i jak dotychczas niestety ostatnie wydanie tego modelu. Z przełomu stuleci. Wzornictwo nie zmieniało się tu jednak radykalnie i wciąż było oparte na tych samych ilustracjach
Co jednak najbardziej istotne, na tych samych elementach oparty był sam zestaw. A zatem – dwie ramki z szarego polistyrenu (wcześniej często z białego)
Konik, stykający się z ziemią ledwie jednym kopytkiem, wymagał podstawki. Zatem w komplecie jest i podstawka – zgrzebna, prostokątna
Na jej odwrocie znaleźć można nazwę zestawu oraz inne informacje. Choć część z nich, jak choćby data pierwotnego opracowania w tej edycji, została zatarta
Dołączona do kompletu instrukcja jest w całości wydrukowana w czerni i bieli. I to najbardziej archaiczny element tego modelu. Broszura wita ścianą tekstu
Następnie prowadzi po kolejnych etapach budowy ilustracjami dość koślawymi, a co gorsza niewspółmiernie małymi do przestrzeni, na której zostały umieszczone. Co oczywiście nie podnosi ich walorów estetycznych ani tym bardziej praktycznych
Ilustracje uzupełnione są opisem wskazującym na alternatywne warianty montażu – choćby końskiego chwosta czy uzbrojenia. Tu znowu mamy niemalże ściany tekstu, ale wynika to z faktu umieszczenia napisów w kilku językach. A ściślej – dziesięciu. W tym oczywiście #zdrada, bo Panlechickiego nie ma
Widoczne na poszczególnych ilustracjach paski, oznaczone kolejnymi literami alfabetu, należy wyciąć samodzielnie – na podstawie załączonych szablonów
A żeby mieć w czym wyciąć, w komplecie jest skrawek arkusza polistyrenu 0.25mm
O ile schemat budowy w tym modelu jest po prostu archaiczny, to instrukcja malowania jest naprawdę paradna. Po pierwsze jest czarno-biała
Kolorystyka oparta jest na zaledwie kilku Humbrolkach, choć producent podpowiada, że widoczne na ilustracji barwy można uzyskać odpowiednio mieszając wylistowane farby
Oczywiście chodzi o ilustrację na boxarcie oraz wybrane zbliżenia jej fragmentów na odwrocie pudełka
I tu brawa dla importera, który rozkosznie zakleił część ilustracji. Ja rozumiem, że to obligatoryjna naklejka z informacjami na temat bezpieczeństwa, których nikt nie czyta, ale jej format i uplasowanie dalekie są od najlepszych. Wracając jednak do instrukcji malowania, zawiera ona także sprytny suplement – listę elementów wyposażenia, która ma ułatwiać poszukiwania informacji o detalach i kolorystyce poszczególnych elementów
No dobrze – wyżej zaprezentowałem już ogólny wygląd ramek, które na pierwszy rzut oka nie odrzucają. A jak elementy wyglądają z bliska? Najpierw koń. Zupełnie sensowny podział technologiczny, który pozwolił uniknąć zbyt daleko idących uproszczeń. Co jednak ważniejsze, bardzo udana jest rzeźba. Nie wygląda jak krowa w galopie, ma całkiem wyraźnie, ale jednak bez zbędnej przesady zarysowane mięśnie czy inne detale anatomii. Całkiem zgrabnie wymodelowane są również elementy grzywy i ogona
Jaki jest koń, każdy widzi. A jaki jest jeździec? Też całkiem udany. Jeśli chodzi o proporcje, anatomię, pozę czy wreszcie ułożenie i fałdy uniformu – wszystko jest wysoce profesjonalnie wyrzeźbione
Prawdę mówiąc, pod tymi względami cały ten model, w gruncie rzeczy, dorównuje najwyższej klasy współczesnym figurkom takich renomowanych marek jak choćby Pegaso. Słabości ujawniają się gdzie indziej. I są pokłosiem zarówno ograniczeń technologii wtryskowej, jak i jednak wieku opracowania. Chodzi oczywiście o detale. Czasem zbyt schematyczne, często nazbyt toporne, zazwyczaj także nieco mydlane. Odrobinę bezkształtne dłonie, skoro i tak występują w dwóch wariantach, mogły być wyrzeźbione z przynajmniej kawałkami broni, którą w nich należy umieścić. Mydlane i prawie niewidoczne są emblematy. Z drugiej jednak strony, na uwagę jak również uznanie zasługuje fakt, że różne torby i zawiniątka są dopasowane do modelu i mają całkiem naturalne formy – nie są tak sztywne jak choćby ekwipunek z modeli Tamiya
Jak widać, nie brakuje ułomności w postaci nadlewek, zapadlisk skurczonego tworzywa czy wreszcie niedolewek
Dają tu jednak znać o sobie zarówno wiek opracowania, jak i po prostu intensywna eksploatacja form. W większości przypadków są to jednak problemy, z którymi łatwo sobie poradzić. Czy to drobną ingerencją narzędzi modelarskich, czy choćby podmianą na elementy wystrugane samodzielne. Albo nawet jakieś gotowce. Z obecnością tych ostatnich nie jest tak kolorowo – szczególnie gdy chodzi o różne charakterystyczne detale jak emblematy czy fragmenty broni. Ja akurat mam jeszcze jakieś pozostałości również antycznych blaszek Intechu, do waloryzacji napoleonek i rycerzyków…
…zatem cośtam z tego być może dopasuję, jak kiedyś zdecyduje się wziąć na warsztat tę figurkę. Bo uważam, że mimo swojego wieku wciąż ma ogromny potencjał. A w zasadzie pod wieloma względami jest nie gorsza, a często nawet lepsza od wielu współcześnie wydawanych modeli. Dlatego, jak wspomniałem na początku, szkoda, że ostatnie wznowienie tego, jak i pozostałych zestawów ludzików 54mm Airfixa miało miejsce już dwadzieścia lat temu. To naprawdę jest nie mniej warte reedycji niż wiele antycznych modeli lotniczych, które pakują obecnie w nowe, atrakcyjne pudełka. O ile formy nadal nadają się do użycia lub nie zaginęły, jak niektóre matryce starożytnych zestawów Froga. A, na marginesie – skoro już przywołałem zestaw innego brytyjskiego producenta, to jedna rzecz charakterystyczna dla ówczesnych produkcji – numeracja elementów. A ścisłej – numerków umieszczenie. Przy drobnicy numerki są klasycznie – na małych plakietach wystających z ramki. Jednak większe elementy mają piętno na sobie, na wewnętrznych powierzchniach
Nie wiem, jaka stała za tym idea, ale pewnie zwyczajne uproszczenie opracowania. Bo z perspektywy budowania modelu większej różnicy to nie czyni. Duże elementy nawet bez numerów łatwo zidentyfikować, a to, co łatwo mogłoby się pomieszać, czyli podobne do siebie drobiazgi, numerki – siłą rzeczy – mają i tak w sąsiedztwie, na ramkach.
KFS
P.S. Jeśli podobają się Ci się moje artykuły i chciałbyś wesprzeć ich powstawanie, możesz kupić mi czarną paktrę, albo lepiej czarną kawę, w serwisie buycofee.to
I w serii był nawet polski ułan… Też był ładną figurką.
Robiłem kilka tych figurek, w trochę wcześniejszych wydaniach. Recenzja dobrze opisuje zalety i wady tych figurek, jak ktoś jest w stanie zdobyć wydanie z początku lat 70-tych to są naprawdę dokładne. Moim zdaniem najlepszy był francuski kirasjer, całkiem niezły był polski lansjer (ale warto wiedzieć, że zależnie od wydania miał różne lance, ta ostatnia była najsłabsza).
Ja mam jeszcze trzy figurki, ale niestety niekompletne – bez koni. Faktycznie, kirasjer pod względem jakości detali wybija ponad pozostałe