1/48 Bf 109E-1
Wingsy Kits – D5-07
“O, świetnie, kolejny meserszmit, wszyscy na to czekaliśmy!”. Tak – z przekąsem – pisali współmodelarze pod kolejnymi anonsami omawianego tutaj zestawu. Poniekąd to słuszne marudzenie, bo jednak na rynku jest w bród stodziewiątek w skali 1/48. Znajdą się nawet Emile w wersji E-1. Ale to właśnie ten samolot Wingsy Kits wybrało na swój kolejny, a jednocześnie zaledwie trzeci temat. A entuzjaści beefów z każdą aktualizacją prac projektowych byli tym opracowaniem coraz bardziej podekscytowani. Czym się zatem różni Emil z Wingsy od innych? Przede wszystkim kwestiami merytorycznymi. Co prawda zwykłem nie wgłębiać się w te sprawy, ale w sytuacji, gdy stanowią one o podstawowym atucie opracowania, nie sposób przejść obok tego obojętnie. Nie znajduję legitymacji do deliberowania na temat konstrukcji Emila. W tym jednak pomógł mi Franciszek Strzelczyk, który bez wątpienia stosowną znajomość rzeczy posiada. Wskazał mi zatem, na które szczegóły zwrócić uwagę, oraz przygotował krótkie, acz treściwe omówienie atutów modelu z Wingsy Kits:
” W projektowaniu modelu opierano się na oryginalnej dokumentacji fabrycznej (zwymiarowane rysunki) i eksploatacyjnej. W częściach, gdzie brakowało dokładnych danych, dokonano dogłębnej analizy na podstawie fotografii. Łatki, naprawy i przeróbki obecne na egzemplarzach muzealnych i warbirdach (a takie czasem pojawiały się na modelach innych producentów) zostały pominięte. Tak więc możemy mieć gwarancję dokładnego odwzorowania bryły, geometrii i podziałów technologicznych samolotu. Ogólnych wymiarów/skali pewnie też. Porównanie Emila z Wingsy z dotychczas opublikowanymi planami raczej będzie się mijało z celem, gdyż podobnie jak popularne modele zawierają one wiele błędów i nieścisłości. Czyli proszę Ludzkości: nie przykładajcie do planów z Kagero i temu podobnych! Za to w poszukiwaniu informacji, które linie podziału modelu pokrywają się z podziałami na poszyciu Emila, można sięgnąć choćby po profile na schemacie rozmieszczenia napisów eksploatacyjnych, jakie znajdziemy w instrukcji montażu tego zestawu.
Dużo uwagi poświęcono prawidłowemu rozmieszczeniu szwów nitowych, śrub itp. zgodnemu z logiką rzeczywistej konstrukcji, tym co widać z zewnątrz i co w środku było*. To samo dotyczy wielkości i rozmieszczenia pokryw wzierników eksploatacyjnych (fuj, anglicyzm “inspekcje”)
Ze szczególną starannością odtworzono pokrywy związane ze skrzydłowym uzbrojeniem w wersji E-1**. Tak na spodzie, jak i na górze skrzydła (stąd też osobne klapki do doklejenia na wierzchu).
Jakieś nieuniknione kompromisy wynikają z grubości linii i wielkości kropek nitów, siłą rzeczy nie do oddania w skali.
Z innych nowości mamy prostokątny wziernik (zupełnie inny niż w wersjach F-G!!!) na dolnej części kadłuba, zaraz za skrzydłem, który był konsekwentnie pomijany w modelach i planach (choć w modelu Hasegawy jest tam coś prostokątnego, ledwie zarysowanego i rozmazanego z racji przyjętego podziału technologicznego).
Drobnym smaczkiem dla koneserów są delikatne wklęsłości na spodzie przejścia skrzydło-kadłub, mniej więcej na wysokości krawędzi spływu skrzydła. Była na ten temat ożywiona dyskusja, projektant w końcu zdecydował się tak zrobić, ale zarówno na renderach, jak i w rzeczywistości, na modelu, jest to mało uchwytne (a na zdjęciach jeszcze mniej – przyp. KFS).
To szczegół geometrii Messerschmittów zauważony jak dotąd tylko w Tamiyowskim Gustawie. Inne modele są w tym miejscu zrobione na płasko, “od kreski”. Na pewno w kilku miejscach znajdziemy jakieś inne drobiazgi pominięte przez poprzedników, tak jak na przykład “mały pryszcz” na przejściu skrzydło kadłub, który czasem jest na zdjęciach widoczny ewidentnie, a czasem go brak.
Było nie było, lepiej, że jest i nie problem skasować w razie czego.
Miłym, choć raczej opcjonalnym dodatkiem są wykonane z blaszki, “kierownice strug powietrza” do podskrzydłowych chłodnic (PE26)
Szczegół pomijany wcześniej, ale też występuje na bardzo nielicznych, najwcześniejszych egzemplarzach Bf 109 E-1 i E-3. Trudno mi orzec czy będzie miał zastosowanie dla któregoś z wzorów malowań dołączonych do zestawu. Ale też miło, że jest.
Tak czy owak, model w cenie bliższej Tamijowemu Gustawowi, z form krótkoseryjnych (no właśnie: co to dzisiaj oznacza???), ale highendowych w swojej kategorii. Według zdjęć próbnych zlepień i z doświadczeń modelarzy klejących poprzednie wyroby Wingsy Kits, ten model nie powinien być trudniejszy w składaniu niż Emil Eduarda. A niewykluczone, że nawet bardziej przyjemny. Niektóre podziały części, wykonane dla jak najlepszego zachowania delikatnej faktury powierzchni, mogą być nie do końca zrozumiałe dla części modelarzy, o czym mogliśmy się już przekonać przy Emilu Special Hobby w 1/72. Przy okazji: osobny górny fragment przodu kadłuba zawiera w sobie obietnicę wydania w przyszłości szwajcarskiego Emila.
Cena modelu może nie zdobyć uznania u tych, którym nie zależy na najwyższej zgodności z oryginałem (“kupię sobie za to profipaka i weekenda albo dwie tamki”). ”
__________________
* Jako że jedynym nitowanym konkurentem jest tu Eduard, to automatycznie przypominają się nity “nie po tej stronie” linii podziału na kadłubie. Albo niekonsekwencje typu: kółko z nitów na wierzchu skrzydła nad wnęką podwozia, a w środku wnęki w tym samym miejscu trochę inna konstrukcja usztywnień. No ale to ostatnie to także grzech chyba wszystkich planów…
**Dotychczas tylko Eduard zrobił spód skrzydła dla wersji E-1, ale pokrywy wzierników uzbrojenia są mniej niż “umowne”, o złym kształcie, proporcjach i w zasadzie bez detali, zapewne oparte na jakichś równie udanych planach. Inny model w 1/48 sprzedawany jako Emil-1 to mocno naciągana propozycja Hasegawy, gdzie producent oferuje żywiczne wypełnienia kroplowych osłon bębnów amunicyjnych działek, a następnie poleca owe osłony spiłować równo z powierzchnią skrzydeł. Instrukcja nawet nie wspomina o szczegółach pokrywy dla tej wersji choćby w postaci rysunku, tak jakby nic tam nie było. Trzeci model sprzedawany jako E-1 – Hobbycraft – miał osłony działek doklejane osobno i raczej umownie zaznaczony obrys pokrywy. No ale to już raczej rupieć z masą błędów, dość wyraźnie inspirowany pierwszą wersją modelu Hasegawy z 1988 (kilka lat później, ok. 1993 r. Hasegawa wymieniła większość zawartości zestawu; przede wszystkim kadłub i części z nim związane, pozostawiając skrzydła i trochę innych detali ). Podobnie jak w Hobbycraft i z podobnym skutkiem sprawa została rozwiązana w modelu Airfixa…Tu też powstaje pytanie “co to za liga?” i czy warto w ogóle o nim wspominać, mimo że model do leciwych nie należy….
Tyle o faktach w skali od Franciszka.. Ja z kolei, zanim przejdę do dalszego omówienia detali, wrócę na moment do spraw ogólnych. Tak ogólnych, jak choćby opakowanie. Tu Wingsy jest konsekwentne – niebrzydki boxart, niepozostawiający wątpliwości co do przedmiotu
Na jednym z boków zasygnalizowane są malowania dostępne w zestawie
Na kolejnej ściance producent zwyczajowo chwali się szczegółowym wnętrzem kabiny – choć jak już wiemy, nie ono jest największym atutem modelu
Samo opakowanie jest wcale solidne. Pod kolorową obwolutą kryje się solidne i sztywne fasonowe pudło…
…w którego wnętrzu znajdziemy elementy zestawu, zabezpieczone folią bąbelkową
I jest tych elementów całkiem niemało
Przede wszystkim sześć ramek z ciemnoszarego plastiku (choć ich ilość wynika poniekąd z niewielkich rozmiarów)…
…oraz nieco mniejsza od pozostałych ramka przeźroczysta
W komplecie jest również blaszka fototrawiona – co należy podkreślić, jej zawartość stanowi integralną część konstrukcji modelu
Do tego, rzecz jasna, arkusz kalkomanii – całkiem niemały
I wreszcie maski do zabezpieczenia oszklenia
Zapewne dobrze pasują do modelu, ale to jedyny ich atut. Cięte w folii pewnie będą kiepsko trzymać się obłych powierzchni oszklenia – tu jednak maski z papieru są bezkonkurencyjne.
Instrukcja montażu w formie ‘harmonijki’, jednak można ją wertować jak zszywaną broszurę
W kolejnych dwudziestu sześciu krokach prowadzi ona przez budowę modelu, w sposób mniej lub bardziej czytelny
Dalej znajdziemy pokazany wyżej schemat rozmieszczenia napisów eksploatacyjnych
Nawiasem mówiąc, są one na arkuszu uplasowane jako osobna grupa kalkomanii
Schematy malowania zaprezentowane są na osobnej wkładce, kolorowej i wydrukowanej na kredowym papierze
Dwa smutne kolorystycznie:
Zwraca uwagę prawidłowy kolor rynienki – często interpretowanej jako bardziej barwna, a w rzeczywistości pomalowanej po prostu szarą farbą podkładową odporną na wysokie temperatury
Kolejne dwa schematy są już bardziej kolorowe
Producent opiera się na farbach z palet Mr. Hobby oraz AK Real Colors
I tu mała dygresja. W tabelce zbiorczej umieszczonej obok diagramu z napisami eksploatacyjnymi…
…pojawia się trochę błędów. Po pierwsze, ktoś, kto ją opracowywał, nie zauważył, że w palecie AK RC występują dwa warianty RLM 66. I wskazał nie ten, który być powinien
Z kolei RLM 65 wybrany jest raczej prawidłowo (na planszy ze schematami malowania), natomiast w tabelce mamy literówkę, czy raczej cyfrówkę. Innymi słowy – błąd w numerze
Sugeruję zatem weryfikację sugerowanych kolorów – zarówno samego ich wyboru, jak i po prostu numerów.
Pozostając w temacie malowania – bliższe spojrzenie na kalkomanie. Wydrukowane przez Decograph, są niezłe, ale nie idealne. Tu i ówdzie widać niedoskonałości – szczególnie na czarnym kolorze. Większość drobnych napisów jest jednak całkiem czytelna.
Na arkuszu znalazły się również nalepki na wybrane panele i tablicę przyrządów…
…które w połączeniu z ładnym elementem plastikowym zawieszają wysoko poprzeczkę producentom waloryzacji
I generalnie producenci aftermarketów będą mieli z tym modelem trochę pod górkę. Ale nie tak w zupełności. Bo o ile na przykład kabina jest całkiem ładnie opracowana (czym się chwalono już na opakowaniu)…
…to fotel ma już nieco kontrowersyjne wykończenie, głównie za sprawą ograniczeń technologicznych
Ambiwalentne odczucia mam w kwestii pancernej płyty. Zaprojektowana została jako miks blaszek fototrawionych i plastiku – i tu akurat dobór materiałów jest całkiem pomysłowy
Moje obiekcje budzi jednak jej grubość. Niby po przeliczeniu wymiarów, w skali jest mniej więcej taka, jaka być powinna. Pojawia się jednak dysonans wynikający z kontrastu tego elementu z jednak nieco zbyt grubymi detalami plastikowymi w koło. Ajabym podkleił tę blaszkę polistyrenem 0.1mm.
Całe to szczegółowe wnętrze będzie zupełnie nieźle widoczne nawet pod zamkniętą osłoną kabiny. Oszklenie jest bowiem zupełnie udane. Może nie super cienkie, ale nie zniekształca zbytnio i jest klarowne. Uwagę zwracają szprosy umieszczone po właściwej stronie szybki w tylnej części osłony
Choć pewnie pojawią się płacze – poniekąd słuszne – że płyta pancerna stanowi osobny element
To jednak jest dość kłopotliwe do przyklejenia – łatwo o wypadek, zatem szkoda, że projektanci nie zdecydowali się dać dwóch wariantów wiatrochronu, w tym takiego z od razu zamontowaną wspomnianą szybką. Producenci wakuformowych zamienników zacierają już pewnie ręce. Ręce zacierać też mogą producenci toczonych luf, bo te plastikowe nie są najmocniejszą stroną zestawu
No dobrze – w wersji E-1 skrzydłowe karabiny akurat problemem nie są, bo chowają się w całości we wnętrzu płata. I to nawet całkiem głęboko
Z tym faktem wiąże się jednak kolejna drobna zdrada. Podobnie jak w oryginale, skrzydła mają uniwersalną konstrukcję, pod dwa warianty uzbrojenia. W dolnej połówce, pasującej do tej konkretnej wersji, mamy właściwy otwór
W górnej zaś trzeba go samodzielnie otworzyć
I tutaj nawiercić całkiem sporej średnicy dziurę. Grubość plastiku na krawędzi natarcia nie wystarcza jednak, by dobrze imitować wspomnianą wyżej rurę, na której końcu osadzona jest lufa. I teraz albo trzeba nauczyć się z tym żyć i nie zaglądać w otwór z latarką, albo skazać się na dłubaninę. Najmniej skomplikowane (przy czym niekoniecznie najmniej pracochłonne) byłoby chyba wklejenie w odpowiednio większy otwór kawałka rurki mosiężnej o prawidłowo dobranej średnicy wewnętrznej, a potem staranne splanowanie krawędzi natarcia. Kłopotliwe o tyle, że materiały o różnej twardości, siłą rzeczy, różnie poddają się obróbce mechanicznej.
Skoro przy wnętrzu jesteśmy, to jeszcze dwa słowa o silniku. Czy raczej o jego elementach widocznych przez kilka otworów w osłonie. Tutaj mamy pierwsze niecodzienne, a na pewno inne niż w dotychczas znanych miniaturach rozwiązanie. Projektant zrobił tylko to, co ma szanse być widoczne. I ani trochę więcej. Zatem, tak naprawdę nie mamy tu nawet uproszczonej makiety silnika, a jedynie element konstrukcyjny (stabilizujący w pewnym stopniu połówki kadłuba), którego fragment ma detale charakterystyczne dla górnej części DB 601
Brak imitacji silnika sprawia, że wydechy wkleja się w specjalne zagłębienia
Zagłębienia, które trzeba najpierw uzbroić w blaszki imitujące brzechwy kierujące powietrze (jak już wspominałem, elementy fototrawione stanowią nieodłączną składową modelu)
No i właśnie – wydechy. Nie będzie zaskoczeniem, że choć przygotowane całkiem nieźle, to jednak pozbawione otworów wylotowych stanowią kolejny niemal obowiązkowy przedmiot poszukiwań zamienników. Na to pewnie jednak trzeba będzie poczekać, aż pojawią się żywice przygotowane z myślą o tym konkretnym modelu i do niego pasujące
Żywica bez mała zawsze wygrywa z plastikiem pod względem finezji detali. Zatem żywiczne koła byłyby lepsze od tych z modelu. Choć trzeba przyznać, że plastikowe są całkiem ładne – okraszone nie tylko bieżnikiem, ale nawet subtelnymi wypukłymi napisami
Ogólnie jednak podwozie niczym się tu nie wyróżnia, ani na plus, ani tym bardziej na minus
Takoż i jego wnęki. Chociaż w kontekście szczegółowości opracowania dziwi nieco brak wykończenia (sznurówek) fartuchów na krawędziach otworów. Zważywszy na pozycję tych elementów w ramce, rzecz raczej była wykonalna technicznie
Z kolei ponoć względy technologiczne (lub gust projektanta) stoją za wyglądem powierzchni krytych w oryginale płótnem, czyli sterów, lotek i klap
I nie mam tu na myśli tego, że ugięcia są bardzo delikatne i niemal niedostrzegalne. Takie były w oryginale – napięte jak baranie jaja. W oryginale również były jednak okraszone taśmami wzmacniającymi, co zobaczyć można na zdjęciach egzemplarza muzealnego, udostępnionych do niniejszego materiału przez Jakuba Plewkę:
Zatem w miniaturze zostały one pominięte. Z modelarskiej perspektywy wszystko to trudno nazwać ułatwieniem. Pozostaje mieć nadzieje, że pojawią na przykład maski podobne do tych opracowanych do innych modeli, które pomogą w pomalowaniu tych powierzchni w sposób inny niż aplikacja powłok lakierniczych. A jeśli nie maski, to być może żywiczne zamienniki. Bo wszystkie te elementy są osobne. Oczywiście, sloty również
Ten podział jest naturalny i oczywisty. W przeciwieństwie do podziału elementów składowych chłodnic. Te podskrzydłowe są poszatkowane jak nigdy dotąd (choć rozumiem, że to cena za wierne odtworzenie detali)
Co ciekawe, o ile różne klapki są zrobione z metalu, to na przekór zwyczajom, imitacje siatek we wlotach i wylotach są plastikowe (moim zdaniem bez strat dla szczegółowości)
Te drugie to już elementy chłodnicy oleju pod silnikiem. I tutaj mamy ponownie rozwiązanie niebanalne. I jak to pisał Franciszek, podział konstrukcji będzie pewnie budził zdziwienie. Bardziej jednak z powodu podejścia innego niż dotychczasowe. Bo sam pomysł jest wcale niegłupi. I nawet lepszy od też niezłej propozycji Special hobby. Lepszy, bo tutaj szpachlowania jest jeszcze mniej
Z nietuzinkowych rozwiązań warto wspomnieć jeszcze o zastrzałach stateczników. Niby takie jak we wszystkich modelach…
…ale jednak ich końcówki mają dość grube podstawy, a jednocześnie gniazda są na tyle głębokie, że zastrzały powinny się w nich trzymać nawet bez konieczności użycia kleju. A to o tyle istotne, że te elementy wygodnie jest montować po zakończeniu malowania
Tym oto sposobem przechodzimy do zewnętrznych powierzchni modelu. Modelu skrupulatnie ponitowanego. Linie podziału i granice zdejmowalnych paneli zarysowane są równymi i wyraźnymi liniami. Oczywiście znajdą się miejsca, gdzie dostrzec można drobne ułomności, ale nie jest to nic, co mogłoby by wpłynąć na ogólny odbiór modelu
Linie i nity są nieznacznie mocniej zarysowane niż te, które znajdziemy na nowych meserszmitach Eduarda (tu w porównaniu z Gustawem)
Góra skrzydła ‘uniwersalna’, zatem w ramkach znaleźć można dwa warianty pokryw komory uzbrojenia
Dół ma cechy charakterystyczne dla wersji E-1
Również osobne są końcówki płata, z charakterystycznymi otworami dostępowymi do taśm amunicyjnych ciągnących się przez całą długość skrzydeł
Ostatnia wreszcie rzecz – śmigło. Tutaj znowu żadnych zaskoczeń. Niektórzy zapewne zechcą pocienić delikatnie łopaty
W ramkach znajdziemy kilka różnych kołpaków, choć w tym konkretnym opracowaniu przydatny będzie tylko jeden z nich
No wreszcie sprawa kluczowa. Tak, KRĘCISIE!
KFS, Franciszek Strzelczyk
P.S. Polecam również uwadze relację z budowy tego modelu, którą przygotował Piotr Słomiński
P.S. Jeśli podobają się Ci się moje artykuły i chciałbyś wesprzeć ich powstawanie, możesz kupić mi czarną paktrę, albo lepiej czarną kawę, w serwisie buycofee.to
Model przekazany do recenzji przez Wingsy Kits
Mam go już w rękach, a właściwie już kleję. Zastanawia mnie jednak kolor podany jako kokpitowy… Czy to ma być zaiste RLM 66? 🙂
From what I’ve read they didn’t switch to RLM 66 till part way into the E-4’s.
Duży plus za przejrzysty i komunikatywny język Pana Franciszka!!! Oczywiście poza kwestiami merytorycznymi… I obszernością recenzji Kamila.
The length of the fuselage segments seem very different from Eduard’s! Which one is right?
Hello Stefano!
The division of the rear fuselage segments in the Eduard model is unfortunately inaccurate. The proportions are not very close to the original. Also the cross-sections, especially in the upper part, are too large, as a result the back looks a bit “inflated”, which is especially visible in angled views. The position of the rivets on the section joints is also not always on the correct side. The Wingsy Kit model appears to be free of these errors. This can be checked more precisely if we use the original data:
Distances between internal frames in the rear fuselage of the Bf 109 are constant 453 mm. But due to the specific design with frames formed (pressed) integrally with the fuselage skins, there are “male” and “female” (overlapping) sections (segments) riveted flush, without steps. The frames are pressed at the endings of the “male” sections. The final result is that when looking from the outside, the fuselage sections lengths are (starting with the “male” section no.2): 413/493/413/493/413/493/433 (note: 433mm because no overlapping here, but just a butt joint beteween sections 8 and 9!!! )/620 mm of the tailplane cone (section no. 9). Note that starting with the F model the tailplane cone was different and longer (657 mm), also note that these dimensions shouldn’t be confused (which is often case) with the distance to the rudder axis, which is larger (637mm for E, 677mm for F and subsequent). Somewhere you may find a bit different dimensions (411/495 mm) for “male” /”female” sections. They will match approximately with the centres of the visible “panel lines” (if using scale modelling terminology). It doesn’t change the sum and the total length of the fuselage, also it’s marginal when considering 1/48 scale model. But again, to be precise: 493 mm is the real length of the “female” sections, 413 is the distance between two of them, occupied by “male” section ;). Numbering of the sections ( “Rumpfteilen”) was stenciled on the lower side part of the assembled fuselage.
Hope it will help. The
Dobra recenzja i dobry model.
Mam jedną uwagę, mniej może do samego modelu (którego się nie czepiam!) a bardziej do ogólnej dyskusji na temat stosowania w modelach różnych imitacji linii podziału blach, wgłębnych i “na zakładkę” itp. Tu statecznik pionowy i jego nosek potraktowano odmiennie – nosek jest zrobiony na zakładkę, a reszta statecznika pionowego oddzielona jest od grzbietu kadłuba zwykłą linią wgłębną, podczas gdy w prawdziwym samolocie zarówno statecznik był na zakładkę na kadłub, jak i nosek na zakładkę na kadłub i na statecznik. Oczywiście producent modelu wybrał jak wybrał i nie jest to nic złego, pokazuje jednak, że odwzorowanie skomplikowanych powierzchni jest w plastikowym modelu zawsze jakimś uproszczeniem i umownością. Obrazek prawdziwego samolotu można zobaczyć np. tu:
https://www.worldwarphotos.info/wp-content/gallery/germany/aircrafts/bf109/Messerschmitt_Bf_109_JG_27_kill_markings_on_the_tail.jpg
i tu:
https://i.pinimg.com/originals/e3/a9/9c/e3a99c043bf02e21dacc8bd3a6f52510.jpg
A model tu:
https://www.kfs-miniatures.com/storage/P6071471.jpg
Czy wnęki podwozia nie powinny mieć imitacjii sznurowania pokrowca? Poza tym wspaniały model
Chyba, coś nie tak poszło z rurami wydechowymi!
W rurach wydechowych najmniejszym problemem jest brak otworów. Niestety producent nie powiedział modelarzom (“zapomniał”?), że pierwszy od przodu wydech jest prawie schowany pod osłonę aerodynamiczną. Zamontowanie rur w ten sposób nie jest możliwe bez ich przycięcia i przez to będą za bardzo wystawały do tyłu – co jest widoczne w Waszej relacji z budowy. Wygląda to kuriozalnie! Może warto by było też wspomnieć o żałosnym wręcz kółku ogonowym a także o błędach merytorycznych w kołach, nie mówiąc już o fatalnym “bąblu” na masce silnika, który ma się nijak do rzeczywistości! Nie chciał bym żeby mnie odbierać jako czepiającego się szczegółów, ale producent pretendując do najlepszego modelu 109E w 48 powinien więcej uwagi poświęcić tak widocznym rzeczom a nie koncertować się nad perfekcyjnym rozmieszczeniem nitów.
To prawda. Ważniejsze jednak, czy planujesz wydechy? Bo zamiennik fotela już mi mignął w internecie