1/72 Tachikawa Ki-54 Hei/Hickory
Special Hobby – SH72270
Tachikawa Ki-54 to japoński samolot treningowy i łącznikowy z czasów II wojny światowej. Był wykorzystywany do bardzo wielu zadań na drugiej linii, ale również zdarzało mu się zaplątać na front. Wyprodukowano ich całkiem sporo, ale ponieważ nie grały roli pierwszoplanowej świat modelarski raczej nie był nimi zainteresowany. Szczególnie w skali 1/72. Czyli idealny temat dla producenta modeli w technologii short-run: nikt inny go nie zrobi, ma sporo wersji i można go tłuc latami. Aczkolwiek z modelarskiego punktu widzenia samolot ten ma jedną zasadniczą zaletę: nie można mu odmówić urody.
Solidne pudełko jest uczciwie wypełnione zawartością…
…na którą składają się cztery wypraski z szarego plastiku…
…ramka z elementami przeźroczystymi…
…arkusz kalkomanii…
…oraz instrukcja obsługi.
Zaczynając od najważniejszego, czyli ramek z elementami modelu, od razu można stwierdzić, że to nie ten standard, do którego SH dobiło w ostatnich wydaniach jak SIAI, He 162 czy Emile. Już patrząc na kadłub widać ręczną robotę i typowe dla short-runów cechy. Linie podziału nie zawsze są idealnie prosto poprowadzone. Mają także różną szerokość, ale przede wszystkim są dość płytkie. Moim zdaniem bez skrobaka lub czeskiej żyletki się nie obędzie. Producent poskąpił również nitowania.
Imitacja powierzchni sterowych aż krzyczy do nas, że wyszła spod rąk ludzkich a nie bezdusznej maszyny sterowanej oprogramowaniem… Ale ostatecznie efekt nie wydaje się być zły i w połączeniu z odpowiednim malunkiem może dać fajne rezultaty.
Dano możliwość otwarcia drzwi do kabiny pasażerskiej. Niby fajnie, ale tylko do momentu odwrócenia połówek kadłuba.
Niestety jedynym elementem wyposażenia kabiny w tym miejscu są wypychacze.
W kabinie pilotów nie jest szczególnie lepiej. Przez moment myślałem nawet, że wypychacz umieszczono w samym środku imitacji kratownicy, ale nie – okazało się, że jest to imitacja czegoś, co było w kabinie. Nie mam pojęcia, co to mogłoby być, bo kształtem i finezją jednak bliżej temu do śladu po wypychaczu.
Podział linii poszycia na płacie również zmusi nas do sięgnięcia po narzędzia skrobiąco-piłujące. No i zdecydowanie trzeba mocniej zaznaczyć oddzielenie powierzchni sterowych, bo w wersji prosto z ramki trudno dostrzec różnicę pomiędzy liniami podziału paneli a odcięciem lotek. Na zdjęciu udało mi się również uchwycić fakturę powierzchni płata, która niestety nie jest perfekcyjna. Całe szczęście, że nie mamy w tym modelu do czynienia z malowaniami NMF. Skrzydła oraz połówki kadłuba pozbawione są też jakichkolwiek bolców czy innych elementów pozycjonujących, co na pewno nie ułatwi montażu.
Temat linii kontynuowany jest na gondolach silnikowych. W tym temacie SH jest konsekwentne.
Niestety, silniki nie są mocną stroną tego modelu. Szczęście w nieszczęściu, że jednak są mocno zabudowane i po umieszczeniu ich w osłonach i dodaniu śmigieł z kołpakami ledwo co je będzie widać. I chyba trzeba się tym zadowolić, bo nie wydaje mi się, żeby ktoś, nawet siostrzane CMK, pokusiło się o wydanie tak niszowych silników jak te Hitachi. Poza tym Hitachi to magnetofony są…
Biorąc pod uwagę absolutnie gołe ściany przedziału pasażerskiego, zaskakuje całkiem niezła jakość grodzi wewnątrz kadłuba. Widoczna również tablica przyrządów w połączeniu z kalkomanią powinna wyglądać całkiem fajnie, ale jednak pedały orczyka trzeba by wymienić na bardziej finezyjne.
Śmigła mają drobne nadlewki, ale do usunięcia bez problemu. Spod kołpaków i tak nie będzie widać piast, więc SH wyszło z założenia, że można się starać, ale akurat niekoniecznie w tym miejscu.
Koła to chyba najgorszy element modelu. Można o nich powiedzieć, że są. Tyle. No nie wierzę, że nie można było tego zrobić chociaż odrobinę lepiej. Ja rozumiem, że ten samolot zazwyczaj miał na kołach dekle, ale tutaj nawet one wyglądają strasznie mydlanie. I to pomimo tego, że ta ramka wydaje się już projektowana cyfrowo (jak to jest w zwyczaju SH, które wypraski z drobnicą bierze jednak do obróbki cyfrowej). Tutaj chyba naprawdę trzeba poczekać na zamienniki.
Pozostałe elementy podwozia wyglądają już o niebo lepiej, ale na pewno trzeba się będzie pozbyć szwu po łączeniu form.
Detale z ramki “cyfrowej” nie są jakoś oszałamiające, ale całkiem ok.
Najmniejsza wypraska, również wyglądająca na projekt cyfrowy, sprawia najlepsze wrażenie. Szkoda tylko, że w całości zawiera elementy do przedziału pasażerskiego. Tak, Special Hobby zaprojektowało i wykonało najlepsze elementy, które montujemy w zupełnie pustym i pozbawionym detali przedziale kadłuba.
Bo np. takim oparciom trudno odmówić finezji.
Elementy przeźroczyste – jak to u Special Hobby bywa – są dobrej jakości. W tym temacie czeski producent rzadko zawodzi. Oczywiście jakaś polerka zawsze się przyda, ale trudno szybkom zarzucić brak przejrzystości czy jakieś okropne zniekształcenia. No i na kabinie pilotów plastik w miejscu malowania ramy oszklenia jest lekko zmatowiony, co powinno znacząco pomóc farbie w trzymaniu się powierzchni.
Trochę gorszą jakość powierzchni można zauważyć jedynie na górnych okienkach kabiny, ale myślę, że to da się wyprowadzić bez problemu.
Kalkomania… hmm. Mam do niej stosunek ambiwalentny. Z jednej strony wzory są ostre i wyraźne. Bardzo ładnie wygląda tablica z budzikami. Nawet zaskakująco ładnie. Natomiast nie wiem co się dzieje z czerwonym kolorem na hinomaru i oznaczeniach. Czy to wada pigmentu czy filmu kalkomanii? Trudno orzec, ale od razu powstaje pytanie jak to będzie wyglądało na modelu. Dodatkowo arkusz nie jest sygnowany żadnym logiem, więc nie za bardzo wiadomo czego się spodziewać. Zastanawiam się, czy jednak malowanie wschodzących słońc od masek nie będzie bezpieczniejszym rozwiązaniem.
Tablica i pasy na fotele pilota i nawigatora. A dlaczego też nie na fotele pasażerskie? Dziwna niekonsekwencja.
No i jak pisałem wyżej – tablica jest naprawdę fajnie wydrukowana. Tylko jak się zachowa na plastiku?
Instrukcja też jest inna niż nas do tego przyzwyczaiło SH. Papier jest matowy i dość szorstki w dotyku, przez co druk na nim nie jest tak wyraźny jak na papierze kredowym, do którego Czesi nas przyzwyczaili. No i sam format instrukcji jest mniejszy niż dotychczas. Coś a’la B5. Wykaz części zajmuje w związku z tym aż dwie strony.
Wykaz farb ogranicza się tylko do lakierów C i H z Gunze. Dobrze, że skoro producent jest jeden, to przynajmniej porządny.
Schematy montażu są takie jak w innych modelach SH – czytelne, klarowne i sensownie ułożone. No i niezmiennie znajdziemy tam sugestię malowania powierzchni wewnętrznych i detali kolorem zbliżonym do sugerowanego w tabelce powyżej.
Niezmiennie SH pilnuje także, żeby modelarze dowiedzieli się o ich innych produktach. Tutaj, co ciekawe, dobranych tematycznie.
Instrukcja proponuje cztery schematy malowania, chociaż to takie drobne kłamstewko, bo tak naprawdę schematy są tylko dwa, a różnią się jedynie oznaczeniami, przy czym diagramy C i D to ten sam samolot w różnym okresie służby. Najciekawsze wydaje się właśnie ostatnie malowanie ze znakami kapitulacyjnymi oraz, paradoksalnie, to na schemacie A, bo chociaż samo malowanie jest jednobarwne, to ma chyba najładniejsze oznaczenia i duży potencjał do brzydzenia powierzchni.
Z drugiej strony w skali 1/72 tak drobny wzór kamuflażu może okazać się nie tylko ekstremalnie trudny do wykonania, ale również może całkowicie “zjeść” sylwetkę i detale modelu.
Podsumowując: nie mogę pozbyć się wrażenia, że Tachikawa jakoś tak się “zależała” w pracowni Special Hobby. Ewidentnie jest to model starszej generacji niż ostatnie wydania. Patrząc z perspektywy półki z napisem “short-run” ten model nie jest zły i na pewno wiele wyrobów konkurencji wydanych nawet w tym roku bije na głowę. Niemniej Special Hobby rozpieściło modelarzy ostatnimi produkcjami, stąd u niejednego fana marki pojawi się uczucie niedosytu czy wręcz rozczarowania. Z drugiej strony tak jak pisałem we wstępie – drugiej takiej Tachikawy raczej nie będzie.
Radek “Panzer” Rzeszotarski
Zestaw przekazany do recenzji przez Special Hobby