1/72 DH.100 Vampire Mk.3
European and American Operators
Special Hobby – SH72453
„Nie lubię wampirów jak jasna cholera
Jak spotkam natrzaskam po ryju
To straszna hołota bo brzydsza od błota
A rzuca się wszystkim na szyję”
…jak to śpiewał w zamierzchłych czasach kabaret Potem. Faktycznie, zawsze mi się wydawał cokolwiek obleśny i nieciekawy topos wampiryzmu w kulturze (pop kulturze w sumie). Brrr.
Za to wciąż odczuwam niezdrową ekscytację na widok maszyn wizualnie nietuzinkowych. Znaczy, dyskusyjnej estetyki. Znaczy, negocjowalnej urody. Znaczy się, nie bójmy się powiedzieć, szpetnych. Toteż model jednego pierwszych odrzutowców na świecie automatycznie niejako przyciągnął moją uwagę. Bo mimo że ciężko porównać Vampire do cechującego się elegancją sylwetki Me 262 czy też niespecjalnie paskudnego Meteora, to jednak ma wyrób De Havillanda coś w sobie. Może chodzi o podwójny ogon albo ujmującą, pękatą garbatość kadłuba? Nie chcę wchodzić za bardzo w lirykę, bo to zbyt intymne, więc poprzestanę na stwierdzeniu, że nie wiem. Po prostu „się mię wydawa” ładnym samolotem. Ot co.
Opisywana miniatura nie jest bynajmniej najnowszą, bo zestawy do montażu wampira są wypuszczane przez Special Hobby już od 2014 roku. W roku bieżącym (2021) firma uraczyła nas wersją Mk.3, w malowaniach europejskich i amerykańskich użytkowników. Kończąc zatem nieco przydługi i zawiły wstęp, przejdę już bez niezdrowej ekscytacji do opisu modelu, starając się uczynić go jednak lakonicznym…
Wampir zapakowany jest w niewielkie, otwierane z boku lakierowane pudełko. Okraszone dość nieciekawym (moim zdaniem) obrazkiem oraz typową dla Special Hobby stylistyką. Rewers opakowania ozdobiony jest wariantami malowań oferowanych przez zestaw. Praktyka typowa dla wielu czeskich firm modelarskich. Swoją drogą, to całkiem niegłupi pomysł uwalniający potencjalnego klienta sklepu stacjonarnego od grzebania we wnętrzu opakowania.
W pudełku znajdziemy worek z plastikiem, arkusz kalkomanii (spory!) oraz kolorową instrukcję. Co ciekawe, ta ostatnia wydaje się być wydrukowana na zwykłym papierze za pomocą laserowej drukarki. No more wstrętny, połyskujący kredowy papier.
Skoro przy instrukcji jesteśmy. Zawiera ona inwentaryzację zestawu…
…dość krótki opis budowy przedstawiony w typowy dla producenta sposób – kolejne części na rysunkach są pokolorowane odpowiadającym im kolorem, co w dużej mierze ułatwia montaż przede wszystkim młodocianym, tudzież początkującym sklejaczom.
Na końcu znajdziemy przegląd dostępnych malowań, których to mamy aż cztery. Z czego trzy nieciekawie srebrne (Kanada, Finlandia i Wielka Brytania) oraz jedno ładnie papugowate z Meksyku. W dodatku z rekinią mordą na nosie (morda na nosie, ha!).
EDIT: Oczywiście że nie Finlandia, tylko Norwegia, kraj wikingów, kiszonych śledzi i hamburgerów z łosia. Na marginesie, dziękuję za zwrócenie uwagi. Przynajmniej wiem, że ktoś to czyta z uwagą 🙂
Ostatnie strony instrukcji zajmują wściekle kolorowe reklamy.
Jak wcześniej wspomniałem, arkusz kalkomanii jest dość spory. Znaki są wyraźne i czytelne, a kolory żywe.
Naddatki filmu transferowego pozwalają domniemywać, że naklejki są wydrukowane w fikuśnej eduardowej technologii – druk POD a nie NA filmie. Kamil zdążył już na ten temat parę słów wspomnieć.
Tyle o instrukcji, czas na mięcho.
Elementy miniaturki (bo sam samolot niewielki, toteż model takoż nikczemny wymiarowo) rozmieszczone są na dwóch ramkach z szarego plastiku, plus jednej ramce przeźroczystej.
Ramka A – tu zwraca uwagę nietypowo podzielony kadłub – na górną i dolną połówkę (fun fact: w biologii kręgowców taki przekrój nazywany jest grzbietowym, a klasyczny, na lewą i prawą połówkę – pośrodkowym)
Ramka B
Przeźroczysta ramka zawiera wiatrochron, owiewkę oraz nos z przeszkleniem zakrywającym (czy też może odkrywającym) niewiadomego dla mnie przeznaczenia aparaturę dla wersji kanadyjskiej. Zupełną ciekawostką są końcówki skrzydeł ze światłami pozycyjnymi – dość niecodzienne rozwiązanie. Ciekaw jestem jak to się sprawdzi w praniu – mam na myśli ewentualność odchudzania lub pogrubiania czy to skrzydła, czy samej końcówki. Czas pokaże. Nie mogło także zabraknąć przeziernego celownika.
Skoro przy oszkleniu jesteśmy, jest ono ładnie przejrzyste, puryści pewnie będą polerować. Owiewka ma jednak dość grube ścianki, w rezultacie daje niestety wyraźny efekt soczewki. Może to i dobrze, bo wnętrzności kokpitu nie są dzięki temu przesadnie eksponowane.
Mam na myśli owego kokpitu toporność. Bo sama tablica przyrządów co prawda nie jest bardzo zła (dodatkowo możemy na nią nalepić kalkomanię ze szczegółami zegarów), ale pozostałe elementy już nie grzeszą finezyjnymi detalami. Na fotel pilota przewidziano także kalkomaniowe pasy bezpieczeństwa.
Co do samych detali miniaturki – mimo że zestaw jest opracowany klasycznie, za pomocą jubilerskiej pracy kończyn chwytnych – zewnętrzne powierzchnie płatowca są całkiem szczegółowe.
Można czepiać się powierzchni, która miejscami jest gładka, miejscami ziarnista (nic, czego nie da się przepolerować).
Można urągać na lekko rozmydlone krawędzie detali, ale w sumie po co, skoro model jest w zasadzie wysokiej jakości short runem. Nic, czego nie można byłoby się spodziewać po kilkuletnim opracowaniu Special Hobby.
Za to nie wyszukałem zaklęśnięć tworzywa, a nadlewki znalazłem jedynie na fikuśnych wlotach powietrza; ich usunięcie nie będzie stanowić większego problemu. Podział technologiczny modeliku jest tak sprytny, że w widocznych miejscach trudno znaleźć ślady po wypychaczach.
Kończąc temat krwiopijnej brytyjskiej machiny zagłady – mam lekko mieszane uczucia (subiektywnie rzecz jasna), koncentrujące się głównie na wyborze malowań. Wszystkie srebrne (nawet nie w kolorach naturalnego metalu, a nudnej aluminiowej srebrzanki!) i tylko jedno kolorowe (za to jakie!)? Troszkę lipa. Nad kalkomaniowymi pasami oraz ubogim wnętrzem szoferki raczej nie ma się co rozwodzić – w zasadzie jest to ostatnio w tej skali dość częsta praktyka, szczególnie w odniesieniu do niewielkich firm wydających modele w stosunkowo małych nakładach.
Poza tym – na ramkach modelik robi zdecydowanie dobre wrażenie. Jest w dodatku dość prosty, z racji niewielkiej liczby elementów. Na pewno trzeba się będzie przyłożyć do pasowania dwóch belek ogona celem zachowania prawidłowej geometrii płatowca, ale jest to uwaga odnosząca się generalnie do większości modeli na świecie.
Ostatecznie i definitywnie już kończąc – warto się nad tym wampiurem pochylić, chociażby dla pięknej rasowej sylwetki (Ha. Ha.) oraz przynajmniej jednego kolorowego malowania. Ja w każdym razie już się pochylam, w nadziei, że nie walnie mi kręgosłup. Czego sobie i serdecznym czytającym szczerze życzę.
Michał Błachuta
Model przekazany do recenzji przez Special Hobby
PS. Jeśli czytanie moich wypocin sprawia Ci choćby połowę tej przyjemności co mi ich pisanie i odczuwasz nieodpartą chęć wsparcia ich powstawania – rozważ zrzutkę na wiadro kawy z Extra Thinem w serwisie buycoffe.to
Notka techniczna: malowanie jest norweskie nie fińskie.
Celna uwaga – już zmieniam ustęp w tekście. Zupełnie nie wiem skąd mi się ta Finlandia wzięła. Moja mea culpa 🙂