1/72 MIG-15
ProfiPack
Eduard – 7057
MiG-15 Eduarda do najnowszych zestawów nie należy – pojawił się na rynku w 2014 roku.. Musiał się jednak dobrze sprzedawać, skoro jakiś czas temu, dawno już niedostępny w sprzedaży, omawiany zestaw, został przez Czechów wznowiony. I nie jest to nowa wersja ubogacona świeżymi malowaniami i nalepkami, a po prostu wznowienie tego co już kiedyś było (choć w pudełku z nowym wzornictwem).
Dla mnie to szczerze mówiąc jest wciąż jakaś nowość, bo jeszcze do niedawna jakoś nie po drodze mi było z modelami Czechów, mimo że parę jetów mają już w swojej ofercie. Po bardzo udanym MiG-21 w małej skali, poprosiłem o możliwość zrecenzowania jego młodszego brata.
Naturalnie kilkuletnia różnica w produkcji tych modeli widoczna jest gołym okiem. MiG-21 to jednak poniekąd arcydzieło detalu w 1/72 i jeden z najlepszych modeli odrzutowych myśliwców w tej skali. MiG-15 to zdecydowanie nie ta liga, ale wciąż udany produkt.
Nie będę rozwodził się nad szczegółami zestawu, bo to zrobił już Kamil w swojej recenzji, jednak kilka dodatkowych słów warto napisać. „Migacz” nie jest jakąś skomplikowaną w budowie miniaturą, co uzasadnia prostota samej maszyny. Było nie było to gładkie cygaro ze skrzydłami, z minimalną ilością detali w środku i na zewnątrz. W końcu to konstrukcja rodem z lat ’40 ubiegłego wieku i typowy myśliwiec przeznaczony w zasadzie wyłącznie do walki powietrznej.
Stąd brak jakichkolwiek podwieszeń uzbrojenia w pudełku (do wykorzystania), są jedynie trzy lufy karabinów i działka. Można za to podwiesić zbiorniki z paliwem, dzięki którym goły model nie wygląda już tak brzydko. Bo sam MiG-15, umówmy się, zbyt urodziwy to nie jest.
Wypraski wykonane są starannie, powierzchnie są gładkie i wypolerowane, linie podziału bardzo cienkie ale jednocześnie wyraźne, podobnie jak nitowanie. Detali jest mało, ale jeśli są, to są bardzo ładne. Po standardowym pierwszym macaniu wyprasek chce się sięgnąć po cążki i zacząć lepienie.
Ale są i wady, jak choćby wspomniane już nitowanie. To które jest subtelne i ładne, ale jest go mało, zdecydowanie za mało. Prawdziwy MiG-15 był ponitowany niemalże do przesady, z czego Eduard odtworzył może 10%. A jako że maszyna ma być w tym przypadku prezentowana w nagim metalu, nity są więc tu bardzo istotne i potrzebne. Trzeba się więc z tym pogodzić, albo bryłę maszyny podziurkować na własną rękę.
A skoro wspomniałem o wyglądzie maszyny – już sama obwoluta pudełka zapowiada możliwość wykonania modelu NMF, czyli w „sreberku”. Kalkomanie umożliwiają budowę i oznaczenia maszyn z demoludów (ZSRR, Polska, Chiny, Korea Północna oraz Rumunia), wszystkie z kadłubami niepomalowanymi, czyli w naturalnym metalu. Trochę to nijako wygląda, mówiąc szczerze, więc i jest to spore malarskie wyzwanie, żeby model przyciągał wzrok w finale.
Skoro malowania monotonnie metalowe, bez praktycznie jakichkolwiek godeł czy innych ozdób, musiało się to przełożyć na ilość kalkomanii. W pudełku dostajemy dwa arkusze, jeden mały z napisami eksploatacyjnymi, drugi również mały, niemal wyłącznie z oznaczeniami narodowymi i numerami maszyn. Ubogo i skromnie, za to same nalepki są dobrej jakości, bez przesunięć kolorów i z minimalnym rastrem, mimo że drukowane przez Eduarda. Wygląda na to że warto ich użyć i nie trzeba szukać zamienników. Kalkomanie z napisami eksploatacyjnymi, w dwóch językach (rosyjskim i czeskim) całkiem niezłe, malutkie napisy dość wyraźne i nie zlewają się w nieczytelne robaczki.
Jeszcze co do opakowania, to boxartowa ilustracja sugeruje, że model zawiera opcję otwarcia hamulców aerodynamicznych. Niczego takiego w wypraskach nie ma, hamulce odlane są w całości z polówkami kadłuba. Można co najwyżej dokupić sobie żywiczne hamulce od Eduarda, wyciąć w kadłubie otwory i te żywice wkleić. W ogóle ilość opcji konfiguracyjnych jest bardziej niż skromna. W praktyce można jedynie otworzyć owiewkę oraz podwiesić wybrane zbiorniki paliwa pod skrzydłami. I finito. Brakuje choćby wychylanych powierzchni sterowych, co zawsze ładnie wygląda w gotowym modelu.
Mówiąc o opcjach można jeszcze od biedy wspomnieć o dwóch wersjach felg do kół podwozia głównego. Są nawet zaznaczone w instrukcji, ale nie ma słowa o tym które i gdzie użyć. Trochę słabo.
Podobnie jak słabe jest koło przedniego podwozia, odlane razem z golenią, co zawsze przysparza kłopotów podczas malowania. Szkoda że nie ma nawet żywicznego zamiennika w sprzedaży.
Jako że zestaw jest oznaczony jako ProfiPack, można spodziewać się w pudełku dodatków dodatków. Bo kiedyś, panie, to były dodatki w profi packach, nie to co teraz. A teraz są, owszem, ale ekstremalnie skromne. Jedynie blaszka zoom oraz najprostsze maski. Maski, jak maski, zawsze się przydadzą, szczególnie że kształty szybek najprostsze do malowania i tym samym maskowania nie są. Blaszki zaś, ku mojemu rozczarowaniu, są nie tylko opracowaniem z 2014 roku, ale i mają jakość znaną z tamtego okresu. Czyli wyraźnie gorszą, niż tych z ostatnich lat. Brakuje tu imitacji szybek na IP, raster jest bardzo wyraźny, a detale wskaźników i zegarów też nie porywają misternością. Na szczęście do wyboru jest kalkomania tablicy przyrządów jako alternatywa.
Małe podsumowanie: ładny, schludny i przyzwoicie zdetalowany model, w sam raz do próby zbudowania pierwszego modelu w NMF. Poza tym także dobry dla wszystkich chętnych, bo póki co na rynku nie ma lepszego zestawu myśliwca MiG-15 w tej skali.
Dariusz Żak
Zestaw przekazany do recenzji przez firmę Eduard
Działko i km-y? Km-y??!
Mig owszem nitów multum miał. Tyle, że na gładko i szpachlowane najczęściej. Stań z 5 metrów od samolotu i zobacz co widać. Rozumiem manię nitowania, tyle, że zbyt często to dużego sensu nie ma. Np. Mustangi latające na V-1- szlifowane i polerowane…
Panie kolego ale w takim razie czemu takie firmy jak Tamiya w swoich Mustangach robią sito? Nie znają się? Dlaczego IBG pobił rekord świata w ilości nitów na cm2 w swoim FW-190? Myślę, że odpowiedź brzmi: bo one tam są 🙂 Toć od nas zależy jak bardzo je uwidocznimy washem czy postshadingiem.
Owszem, nity stają się prawie niedostrzegalne pod warstwą srebrzanki, która była niejednokrotnie aplikowana na polskie MiGi/Limy. Natomiast na maszynach farby pozbawionych widoczne są wcale dobrze. Wystarczy spojrzeć na dobrej jakości fotografie, i nie poprzestawać na wspomnieniach z kiepskiej jakości reprodukcji z TBiU
To w końcu robimy modele konkretnych samolotów, czy ze zdartą farbą? Sprzęty które widziałem były w większości malowane. Nawet Limy robione w Góraszce do lotu były zaskakująco gładkie przed malowaniem (to by trzeba malować kółeczka 🙂 )
W Bydgoszczy remontowane też tak się nie prezentują. Powołanie się na wiedzę z tbu jest co najmniej niesmaczne.
Dlaczego z takim zapałem jak nitów, nie żąda się pokryw kładzionych na blachy?? To akurat występuje bardzo często i cisza. Pozwolę sobie na mały odwet, jak się samolotów za blisko nie widziało… 🙃
Zarówno nitowanie w formie zagłębień, jak i wklęsłe linie podziełu blach sa w modelach czysto umownym odzwierciedleniem efektów widocznych na prawdziwych maszynach i formalnie nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. co wciąz nie zmienia faktu, że jak wspomniał Dariusz – nitowanie na każdym modelu, bez względu na to czy jest widoczne na oryginale z 5 czy z 4 metrów, ZAWSZE jest zaletą takiego zestawu. Co się zaś tyczy konkretnie MiGa-15 – zarówno na dobrej jako0ści zdjęciach archiwalnych, jak i fotkach współcześnie użytkowanych lub eksponowanych w muzeach maszyn, gdy nie są one pomalowane, to nitowanie jest wcale dobrze widoczne.
Nitowanie na każdym modelu, bez względu na to czy jest widoczne na oryginale z 5 czy z 4 metrów, ZAWSZE jest zaletą takiego zestawu.
Pod warstwą farby.
Kto nie zabezpiecza płatowca?
Popatrzcie na latające np F 86 zrobione na lustro, co wspólnego ma z modelem upatrzonym nitami?
Problem jest w tym, że sklejajacy oceniają model po planach nie po zdjęciach.
Kopać się z koniem nie mam zamiaru i produceńci też, klient chce to ma.
Ale nadal mnie śmieszą laminowane konstrukcje upstrzone nitami.
Jaja wychodzą przy ich ocenie…