Olinowanie w miniaturach okrętów i statków
Materiały – wersja rozszerzona
W poprzednim odcinku pokazywałem czego możemy użyć do wykonania olinowania, anten lub naciągów. I da się to zrobić ze wszystkiego, co było tam opisane. Ale czy warto? Każdy materiał ma swoje wady i zalety, ale niektóre mają tych wad więcej niż zalet.
Wyciągnięte ramki – nie polecam.
1. Różnica w grubości. Wyciągając ramki nie mamy jakiejś wielkiej kontroli nad tym, jakiej średnicy otrzymamy produkt finalny. A byłoby dobrze, gdyby na modelu te nitki miały ją z grubsza podobną. Na okrętach trochę tego olinowania jest, trzeba więc tych nitek wyciągnąć duuużo więcej niż potrzebujemy i je przebrać, odkładając te najbardziej podobne. Oprócz tego, żeby miały podobną średnicę, muszą być też równe na całej długości. Jeśli to przeoczymy, to zdjęcia nam to pokażą.
Dolna z trzech nitek
2. Cienkie wyciągnięte ramki można po przyklejeniu odcinać nożykiem. Im jednak są one grubsze, tym trudniej. Jeśli już decydujemy się na olinowanie z tego materiału, to dobrze zaopatrzyć się w cążki i to typu ultra flush.
By nie wyglądało to później tak:
A odciąć idealnie przy chwiejącym się na wszystkie strony maszcie wcale nie jest łatwo. Wrócę do tego przy omawianiu drucików.
Nitki z peruki i nitka wędkarska 20 den – raczej jestem na tak, ale czy warto?
Raczej, bo nie robiło mi się z tymi materiałami źle, ale już chyba do tego nigdy nie wrócę. Dobrze się to klei, dobrze obcina skalpelem, tylko trzeba naciągać. I to może być problem. Zresztą po trochu dotyczy to też wyciąganych ramek. Nitki trzeba naciągać przy przyklejaniu. Jeśli łączymy np. dwa grube mosiężne maszty – nie ma problemu. Ale jeśli są one plastikowe, to mogą one zostać wygięte siłą naciągniętej nitki. No bo tak – przyklejamy pierwszą nitkę – naciągamy delikatnie. OK, trzyma, siła naciągniętej jednej nitki jeszcze nic nie wygięła. Przyklejamy drugą – naciągamy, ale naciągamy mocniej już naciągnięte pierwszą nitką maszty. Trzecia/czwarta/siódma, każda z nich dodaje swoją siłę. Gdybyśmy przykleili wszystkie nitki do jednego masztu i naciągnęli je jednocześnie, wtedy nie ma sprawy. Ale nie da się trzymać, naciągać i przyklejać kilku nitek jednocześnie. A jak kleimy pojedynczo, to siły, którymi je naciągamy, się sumują. Nie wiem czy łapiecie o co mi chodzi, bo jak to teraz czytam to sam nie bardzo rozumiem… W każdym razie trzeba mieć świadomość, że im bardziej wiotkie elementy łączymy nitkami, tym większe niebezpieczeństwo ich zniekształcenia (elementów, nie nitek).
Te nitki są termoaktywne – kulą się pod wpływem ciepła. A skoro tak, to można je naciągać. Można łączyć elementy bez naciągania. Dopiero po skończeniu jakiegoś etapu naciągać je właśnie za pomocą ciepła. Jedynym sensownym aktywatorem jest kadzidełko. Żarzy się, dając stosunkowo możliwy do opanowania obszar roboczy (w stosunku do takiej np. suszarki). Chciałem napisać łatwy do kontrolowania, ale tak nie jest. To często loteria. Jedna nitka naciąga się fajnie, powoli, dając czas i kontrolę procesu, druga i trzecia też, a tu nagle czwarta naciągnęła się momentalnie. Mało rejki z masztu nie urwała. Za bardzo zbliżyłem kadzidełko? Możliwe. Nie wiem. Czasem czekam, czekam, nic się nie dzieje, no to zbliżam bardziej kadzidełko, czekam, nadal nic, zbliżam bardziej – pizzzd i po zawodach. Ten brak kontroli był bardzo frustrujący. No i podgrzewać trzeba było partiami – flaglinki – kadzidełko, połączenia masztów – kadzidełko. Najpierw olinowywać środek, potem boki. Wejście z kadzidełkiem pomiędzy kilka/naście nitek to pewne kłopoty. Nigdy nie wiadomo, która nitka zareaguje pierwsza. Zazwyczaj nie ta, którą byśmy chcieli.
Dlatego jeśli już, to naciągać tylko te zewnętrzne, do których jest najłatwiejszy dostęp. Te wewnętrzne trzeba naciągać, gdy zewnętrznych jeszcze nie przykleiliśmy.
Od czasu pracy z takimi nitkami został mi nawyk przyklejania olinowania symetrycznie. Raz z lewej, raz z prawej. Dawało to kontrolę przykładanej siły, by element, do którego czepiamy nitki, nie był nagle w którąś stronę przekrzywiony. I choć materiały, z którymi teraz pracuję nie stwarzają takiego niebezpieczeństwa, to nawyk pozostał. Raz z lewej, raz z prawej.
Oczywiście da się zrobić olinowanie z takich nitek, większość modeli mam z takich, ale po co, skoro są już lepsze materiały dające lepsze efekty, a pozbawione większości ich wad.
Lycra – to jest to!
Jestem fanem lycry. Od kiedy pojawiła się na rynku, olinowania robię tylko z tego (i drucika). Ja widzę tu same zalety. W końcu naciąganie nie generuje problemów. Wystarczy leciutko pociągnąć i już wydłuża się dwukrotnie. A nam przecież nie potrzeba aż takiego wydłużenia. Dlatego siła, której używamy do wyprostowania nitki pomiędzy dwoma elementami, jest tak minimalna, że nie ma na nie żadnego wpływu. Nic się nie wygina. Jest termoaktywna, jeśli więc będzie taka potrzeba to możemy użyć kadzidełka. Tylko raz miałem taką potrzebę, ale była to naprawa po jakimś małym wypadku. Dobrze się klei, dobrze odcina, ale założenie nowego ostrza należy traktować jako warunek konieczny. Przy takim świeżym ostrzu wystarczy położyć skalpel na nitkę i często odcina się już pod jego ciężarem, czasami trzeba kilka razy przeciągnąć, jak przy piłowaniu. Przy poprzednio opisywanych materiałach trzeba było mieć doświadczenie, wprawę czy jak to mówią skilla, aby dobrze zrobić olinowanie. Przy lycrze nie wiem, co trzeba by zrobić, by coś poszło nie tak.
Guma – no też, ale wolę lycrę
Zachowuje się bardzo podobnie do lycry. Jest jeszcze bardziej rozciągliwa i subiektywnie wydaje mi się, że działa na łączone elementy z jeszcze mniejszą siłą. Z tego powodu używam jej do naprawdę wiotkich części, np. fototrawionych masztów w tych łódeczkach krótszych od palca. Ma jedną wadę. Czasami ciężko ją uciąć. Zapewne właśnie ze względu na dużą elastyczność. Oczywiście da się, ale chwilę trzeba się napiłować. I chyba właśnie z tego powodu wolę lycrę. Nie jest termoaktywna. Jeśli więc jakimś cudem coś nam obwiśnie, to nie naciągniemy kadzidełkiem.
Drucik – tak, jest potrzebny
Można całe olinowanie wykonać z drucika. Nie z miedzianego, ale z takiego sztywniejszego, co wyjaśniałem w poprzedniej części.
Dla mnie jest niezbędny w dwóch sytuacjach.
1. Nie wszystkie liny/anteny na statkach były naciągnięte. Szczególnie te dłuższe odcinki miały łagodne zwisy. I takich zwisów nie wykonamy z nitki.
Tylko drucik tak nam się wygnie. Nitka (jaka by nie była) oklapnie nam w najniższym punkcie.
2. Jeśli nie mam jak przykleić jednego końca. Z różnych powodów.
Dwie nitki mocowane u góry do rejki. Jedna znika za poręczą nadbudówki, druga łączy się z dachem. Ta znikająca za poręczą – nie mam jak podać tam kleju. Nie widać miejsca, gdzie jest w środku nitka. Gdybym nawet próbował trafić tam igłą z klejem, to trafię tam za którymś razem, a wcześniejsze próby usmarują mi nadbudówkę. Dlatego przykleiłem drucik u góry do masztu i zanim klej na dobre złapał, skierowałem drucik za poręcz. I tak sobie tam leży nie przyklejony. Nitka, by była naprężona, musi być przyklejona z obu stron, drucik jak widać nie.
W drugiej sytuacji drucik stykał się z dachem i było to dość widoczne miejsce. Gdybym chciał to zrobić z nitki, musiałbym dać tam kroplę kleju, a tego pewnie nie dałoby się ukryć. Zrobiłem tak samo jak poprzednio – przykleiłem do masztu i skierowałem do dachu.
Jeśli jeden koniec olinowania mocowany jest do nadbudówek, to zazwyczaj znajdziemy miejsce, gdzie nitkę przykleić. Ale co zrobić, jeśli ten koniec musi kończyć się na pokładzie? W 1/350 można mocować do pokładu oczka i do nich przyklejać nitkę. W 1/700 każde oczko będzie zbyt duże. I tu przydaje się drucik. Na przykład linki odciągowe od kominów. Przyklejamy drucik do komina, a drugi koniec spuszczamy na pokład. I już, gdzieś się tam oprze. Do nas należy dopilnowanie, by oparł się mniej więcej tam gdzie chcemy. Nie kleimy tego końca, więc nie brudzimy pokładu klejem, a naprężone mamy. Oczywiście wcześniej należy drucik dociąć na odpowiednią długość.
Tak jak pisałem wcześniej, można całe olinowanie zrobić z drucika. Mnie jednak to nie podeszło. Problemem okazało się odcinanie drucika. Tu trzeba użyć cążek, czyli narzędzia większego, cięższego, mniej wygodnego niż zwykły nożyk. Dodatkowo trzeba go w odpowiednim momencie ścisnąć, by drucik przeciąć. Za bardzo latała mi ręka 🙂
Aby uciąć drucik jak najbliżej masztu, to trzeba te cążki o ten maszt oprzeć. Za każdym razem miałem wrażenie, że to się za chwilę rozpadnie. Wszystko się gięło na boki, trzęsło, przekrzywiało. Strach. Mimowolnie odsuwałem się od masztu i cięcie wyglądało jak na zdjęciu z opisu nitek z ramek. To nie na moje nerwy. To, że się da, nie ulega wątpliwości, bo są tak zrobione świetne modele, ale to nie dla mnie. Pewnie bym to opanował, gdybym musiał, ale nie czuję takiej potrzeby, skoro z lycrą świetnie mi się pracuje. Drucik zostawiam sobie na inne, opisane wyżej sytuacje.
Wielkie podziękowania dla Grzegorza Moczko i Michała Markiewicza za użyczenie zdjęć z własnych archiwów
Janusz Bogusz – Rhayader
Ja chciałem powiedzieć że te poradniki Januszu to wspaniała robota. Naprawdę sporo wiedzy można wchłonąć. Często wracam do starszych wydań czasem raz w miesiącu czasem częściej i analizuje co napisałeś i pokazałeś. Dzięki tym wskazówkom sam zacząłem wchodzić na wyższy poziom modelarstwa i budować modele z zestawami blach. Kilka fotek wysłałem do Kamila by nie być gołosłownym. Wielkie dzięki wspaniała robota doceniam wysiłek włożony w te artykuły. Dziękuję pozdrawiam.
Bardzo mi miło. Dziękuję.
Świetny tekst !!!! Wielce dla mnie przydatny, bo po 40 latach klejenia samolotów i czołgów własnie wziąłem się za okręty z wojny rosyjsko – japoskiej 1905. Dziękuję, czekam na więcej.